Niewielu obcojęzycznych pielgrzymów
spodziewało się przed Świątynią Opatrzności Bożej usłyszeć muzykę, która
w skojarzeniach napawała ich obrzydzeniem. Tłumaczono im, że nie
rozumieją słów, ale… podobnie reagowali także Polacy: https://www.youtube.com/watch?time_continue=1&v=ZMlxDlfd3d4,
Muzyka, którą słyszeli – nagranie z koncertu:
– w odczuciu przeciętnych ludzi
stanowiła jakieś skrzyżowanie hard rocka z metalem, a słowa
(wyśpiewywane zresztą z rykiem) były trudno słyszalne. Od czasu do czasu
wyławiało się takie frazy, jak np. „Jezus jest Panem”.
Nic jednak nie zmieniało faktu, że ten
rodzaj muzyki podoba się jedynie specyficznej subkulturze młodzieżowej,
natomiast zwykłych katolików po prostu przeraża. Kapelą, która wykonuje
takie utwory, jest 2Tm 2,3 . W nazwie ma list do Tymoteusza, a złożyła się z muzyków różnych polskich kapel – zespołów grających właśnie ciężką muzykę.
I choć nawrócenie tych ludzi cieszy, to
gust muzyczny, który prezentują nie pasuje do profilu większości
polskich katolików i pielgrzymów. Osoby, którym się podobało stanowiły
margines, w znaczeniu mniejszości, nie bycia gorszym.
Pośród morza krytyki („Ta muzyka
przypominała satanistyczną” – powiedział jeden z rozmówców), w
większości wypowiadanej jak na paradoks półgębkiem (chyba po to by nie
urazić organizatorów i biorąc pod uwagę, iż może tak miało być (?)) –
faktycznie znalazły się takie osoby. Było mi dane rozmawiać nawet z
młodym księdzem, który w młodości słuchał podobnej muzyki, więc nie
tylko koncert mu się podobał, ale i słuchał z sentymentem. Miażdżąca
większość ludzi (także osób duchownych), z którymi można było
porozmawiać wyrażała to samo negatywne zdanie.
Nie protestowali wyłącznie z
dyplomatycznych powodów, by nie doprowadzać do jakichś ekscesów czy
scysji. W normalnym wypadku większość zaangażowanych, świadomych
katolików oddala się od miejsc, gdzie gra się taką muzykę. Tutaj część
trzymała się dzielnie (nie wspominając o tych, którym się podobało),
sądząc, że chyba wypada, iż zaraz muzyka się zmieni. Ludzie zaczęli
jednak bardzo wyraźnie „odpływać” z koncertu i frekwencja przed
Świątynią Opatrzności Bożej zaczęła spadać.
Biorąc jednak nawet pod uwagę niewielu
tych, którym się podobało, także trudno to zrozumieć. Po pierwsze,
obiektywnie rzecz biorąc, nawet „jeśli się Tobie podoba” to nie powód,
żeby uznawać za słuszne katowanie tym większości. Po drugie, nawet jeśli
bardzo podobał mi się film „Rezerwat” ukazujący częściowo wulgarny
folklor Pragi, który kojarzę z sentymentem – nie znaczy to, że wniósłbym
go do kościoła czy urzędu.
Zresztą brak wyczucia – co, jak i gdzie
można mówić i robić, to raczej negatywna cecha. O ile różne drogi
trafiania do wiernych (w zależności od okoliczności) można przyjąć i
uważać za dobre, to bezmyślne kopiowanie ich w inną rzeczywistość –
dlatego, że odniosły sukces w innych warunkach – jest po prostu głupotą.
Ksiądz nawracający aresztanta, wiedzący
jak z nim rozmawiać nie będzie stosował tej samej formy w stosunku do
ucznia, intelektualisty czy biznesmena. No chyba, że nie grzeszy
inteligencją.
Dobrze, że zespół 2Tm 2,3 kocha Boga,
chwała im za to. Jednak – jeśli nawet (?) są pożytecznymi siewcami w
konkretnych środowiskach i subkulturach, to warto, by złażąc z pola w
zabłoconych buciorach, nie ładowali się na dywan.
Nie neguję argumentu, który się pojawi,
że część młodzieży, zamiast słuchać np. zespołu Behemot będzie słuchać
ich (we wrażeniach estetycznych zapewne dla takiego hard
rockowo-metalowego tępaka jak ja – nie ma różnicy.) oraz treści
poświęconych Bogu, a nie bestii. Jednak to, że komuś pomaga jakiś lek –
nie oznacza faktu, że może być on dodawany do każdej zupy, bo dobrze
wszystkim zrobi. Osobną dyskusją jest czy lek ten rzeczywiście jest
lekiem.
Wydaje się, że koncert, który został
zagrany po Mszy, przed Świątynią Opatrzności Bożej (nie mylić utworów
koncertowych, które były przedtem) wpisuje się w ogólną dyskusję o
drodze jaką współczesny Kościół ma kroczyć. Zresztą baranek, który zdobi
część z ich piosenek na Youtube (prawdopodobnie okładka płyty Pascha
2000) wydaje się wyglądać dość dziwnie, ale to oczywiście subiektywne
wrażenie.
Warto przypomnieć o „drobnostce”, w
porównaniu z rykami artystów po Mszy świętej. To już wyłącznie opinia
autora niniejszego tekstu: Utwory muzyczne podczas Mszy były bardzo
ładne, jednak trudno nie odnieść wrażenia, iż Msza w nich kompletnie
utonęła.
Najpierw z udziałem najwyższego
duchowieństwa odprawiano kawałek Mszy, po czym głośne koncertowe
piosenki wydawały się dominować i ją rozwadniać. Później znów kawałek
Mszy, a następnie orkiestra przygrywa do kolejnych utworów. I o ile
trudno postulować, by takie utwory się na Mszach nie pojawiały,
zwłaszcza że niektóre są piękne, to chyba jednak warto przypomnieć, iż Msza nie powinna zamieniać się w koncert.
Nawet do Kościoła (gdzie część osób ma niestety problem z odwagą i
śpiewaniem) nie przychodzi się na chrześcijańskie karaoke. Nie o to
chodzi. Forma nie może dominować nad treścią.
Na Msze przychodzimy dla Boga, oddać
Jemu cześć i choć Bogu absolutnie zależy na naszych wrażeniach
estetycznych i szczęściu – Msza święta nie jest bezpośrednio po to, by
było nam przyjemnie. W konsekwencji świadomego (a nie tylko
niedzielnego, z przyzwyczajeń kulturowych) uczęszczania na Eucharystię
Pan Bóg pomaga nam układać życie i czujemy z tego powodu radość. Nie
można chodzić na Mszę, gdzie radość będzie sprawiać sama oprawa, a nie
spotkanie z Ojcem. Ta oprawa powinna mieć miejsce, ale to nie ona winna
najbardziej przyciągać uwagę.
Najgorszym chyba momentem podczas
trwania Eucharystii ŚDM w Warszawie było, kiedy przed śpiewem „Święty,
Święty, Święty” uderzyły bardzo mocno instrumenty, po czym zaczęli
śpiewać artyści. Mimo talentu, mimo uroku ich głosów – pasowali jak wół
do karety. I aby nie było, podoba mi się kiedy ludzie i chrześcijańskie
kapele okazują swoją radość w pewnych określonych momentach Mszy. To
jednak, co zobaczyłem podczas jej trwania, poprzedzającej opisywany
koncert było tak jaskrawe, iż myślałem, że bardziej rozproszyć nie
można. Jak się miało później okazać myliłem się.
Kamienna twarz kardynała Kazimierza
Nycza pozwoliła mi podczas Mszy (to podkreślam) snuć domysły, czy może i
on z cierpliwością nie znosi tego musicalu, w jaki zmieniła się
Eucharystia. Do dziś nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, czy
rzeczywistość. Jednak sam fakt, że uczestnicząc właśnie w tej Mszy
świętej, prócz mniejszego lub większego wyłączania się z myśli o życiu
codziennym (podstawowa forma działania złego w niszczeniu katolika i
odbierania poczucia sensu uczestnictwa to natrętne myślenie o sprawach
poza Eucharystią – dotyczy to każdego) zastanawiałem się, czy wysocy
duchowni też to dostrzegają, najlepiej świadczy, że coś było nie w
porządku.
O ile wcześniej dyskutowałem ze
znajomymi, którzy będąc zwolennikami starszych form katolickich praktyk
nie chcieli zaakceptować różnych form wielbienia Boga, tu absolutnie
widzę to, o czym mówili. To wszystko rzeczywiście wypacza sens liturgii.
I nie mówię, ani o nowych prądach w Kościele, ani o pewnych koniecznych
zmianach w związku z postępem technologicznym, albo też chęcią
posłuchania np. piosenek dużej sceny muzycznej na temat miłości Boga i
do Boga.
Wszystko ma swoje zdrowe granice, warto
to zapamiętać. To bardzo pięknie, kiedy dziecko nabazgra na karteczce
kredkami Jezusa na osiołku. Nie oznacza to jednak, że dorośli, chcąc
dajmy na to zrobić coś dla parafii, uczynią dokładnie to samo i zaniosą
do proboszcza. Katolicyzm, nasza wiara to nie jest zabawa, to nie jest
przyjemność, to nie jest impreza. On tego wszystkiego nie tylko nie
wyklucza, szanuje to, sprzyja temu, ale nie wolno go tak spłycać. I choć
Bóg kocha radość i szczególnie upodobał sobie osoby radosne, to także
nie kabaret.
Piszę to z perspektywy człowieka, który
jest jednym z uczestników wielbień podczas Adoracji, a więc i głośnych
śpiewów przed Najświętszym Sakramentem na cześć Jezusa Chrystusa. Są
ludzie, którym się i to nie podoba. Wspominam to jednak, próbując
zilustrować, iż nie jestem jakąś skamieliną, która najchętniej
klęczałaby na grochu i umartwiała innych. Przeciwnie, Chrystus mówił
wyraźnie, że potrzebuje miłosierdzia, nie ofiary.
Z niepokojem obserwuję jednak pewne
prądy w Kościele. Z jednej strony bowiem – iście po faryzejsku za każdym
razem – w jeden sposób, dosłownie (zapominając o innych fragmentach
Pisma) interpretowałyby Ewangelię, sugerując ludziom: „Wpuśćcie
„uchodźców, inaczej nie jesteście katolikami, a jak będą chcieli nas
zarżnąć to pójdziemy jak baranek na rzeź niczym Chrystus”.
Z drugiej prezentują katolicyzm
marketingowy, w ładnym opakowaniu, bądź wręcz odpustowy, związany z
przyjemnością, tolerancją dla niemal wszystkiego i wszędzie. Pierwsze
zaprzecza logice oraz inteligencji, drugie spłyca wiarę oraz jest w
części fałszywe.
Na mnie takie wrażenie robi wielokrotnie
portal Deon, czemu poświęciłem niejeden tekst. A ponieważ nie można
pisać ciągle o Deonie (złośliwcy twierdzą, że autorzy zapomnieli w
środku o literce „M”) staram się to ograniczać.
To czego jednak byliśmy świadkami
podczas sobotniego koncertu przy Świątyni Opatrzności Bożej stanowi dla
mnie takie samo wypaczenie katolicyzmu. Bo wypaczeniem jest oczekiwanie,
aby ludzie w każdym wypadku nieżyciowo dostosowywali się – wbrew
realiom – do zmian, które będą dla nich niebezpieczne. I jest nim w tym
samym stopniu drugi koniec skali, czyli obrany kierunek, by dostosować
się wyłącznie do naszego gustu, przyjemności, zgodnie z pójściem na
łatwiznę.
Nie zdziwiłbym się, gdybym wspomniany
koncert zespołu 2TM2,3 usłyszał na Przystanku Woodstock, albo na
festiwalu w Jarocinie. Może i tam twórcy zrobiliby wiele dobrego,
jednak, tak jak odrdzewiacza nie używa się jako przyprawy do potraw, tak
wypada oczekiwać, by pewne rzeczy o ile są dobre – miały swoje miejsce.
W kościele Św. Marii Magdaleny we Lwowie
nacjonaliści ukraińscy, przejmując komunistyczną schedę, utrzymują salę
koncertową muzyki organowej, nie chcąc jej oddać rzymskim katolikom. W
teorii kościół jest im „wypożyczany” na Msze święte. Niby nie ma
różnicy, ale jest. Co jednak symboliczne, w jednej z naw urządzono
toaletę. Proponuję z całym szacunkiem dla potrzeb ludzi i nawet wiernych
– nie profanować świątyni.
Aleksander Szycht
Za: http://wolna-polska.pl/wiadomosci/szok-pielgrzymow-sdm-na-koncercie-ta-muzyka-przypomina-satanistyczna-2016-07