Na obrazie: Józef Brandt, Walka o sztandar turecki |
Zwycięstwo Jana Sobieskiego pod Chocimiem przyniosło mu królewską
koronę, ale nie zażegnało zagrożenia tureckiego. Nowo wybrany monarcha
ruszył w pole, ponieważ próby dyplomatycznego rozwiązania konfliktu
z Wysoką Portą spełzły na niczym. Silna armia sułtańska pod wodzą
Ibrahima Szyszmana, zwanego Tłuściochem grasowała na Podolu i zagrażała
Lwowowi.
Jan
III szykował się do walki, ale siły jakimi dysponował znów okazały się
niewystarczające. I tym razem szlachta nie chciała sięgnąć do kufrów
i sakiewek, by wystawić odpowiednio silną armię do walki z najeźdźcą.
Wódz
turecki ruszył na Złoczów, a 15 tysięcy Tatarów pod dowództwem Safy
i Hadży Girejów wysłał w kierunku Lwowa. Po zdobyciu tego miasta mieli
rozpuścić czambuły aż po Lublin.
Król
był przygotowany na taką ewentualność. Skromne siły rozrzucił
wachlarzem od Brodów po Brzeżany. Rozkazał powstrzymywanie
nieprzyjaciela, gdzie tylko nadarzy się okazja. Wzywał także chłopów,
by w lasach przygotowywali zasieki i zasadzki. Po zabezpieczeniu
wszystkich twierdz, właśnie pod Lwowem założył główny obóz i oczekiwał
nadejścia przeciwnika. Mając pod rozkazami zaledwie 6 tysięcy żołnierzy,
nie mógł swobodnie manewrować. Postanowił więc tak ustawić swe wojska,
by zagrodzić nieprzyjacielowi drogę i zatrzymać go na przedpolach Lwowa.
Sądził, że w wąskich, otoczonych wzniesieniami drogach łatwo będzie nie
tylko się bronić, ale i atakować.
Obserwując teren przyszłych zmagań król uznał, że nieprzyjaciel
będzie nacierał od strony Glinian, wąwozem opodal wsi Lesienice. Tam też
uszykował wysuniętą straż złożoną z 200 kawalerzystów, 200 piechurów
i kilku armatek. Dowództwo nad tym ważnym odcinkiem objęli strażnik
koronny Stefan Bidziński i Hieronim Lubomirski. Piechota zajęła pozycję
w krzakach na zboczach wąwozu, wyżej ustawiono armaty, a na samym
trakcie stanęła jazda. Za strażą przednią, na gościńcu gliniańskim,
zajęło pozycję półtora tysiąca husarzy, przy których znajdował się sam
król. Oddział ten stanowił główną siłę uderzeniową polskiego
ugrupowania. Drogę od Bóbrki osłaniał hetman polny litewski Michał
Radziwiłł z dwutysięczną jazdą litewską. Trakt na Winniki zamykał
generał Krzysztof Korycki z pół tysiącem piechurów. Drobne grupy
kawalerii zabezpieczały inne arterie wylotowe z miasta i miały
za zadanie nie dopuścić do wyjścia na tyły polskiego zgrupowania. Łuny
pożarów utwierdziły tylko słuszność monarszych koncepcji. Teraz wszystko
zależało od męstwa żołnierzy oraz sprawnego realizowania wytyczonego
planu. 24 sierpnia 1675 roku, około trzeciej po południu, główne siły
Safy Gireja weszły do wąwozu nieopodal Lisienic. Gruchnęły armaty
ukrytych w krzakach piechurów. Tatarzy zmieszali się, ale podjęli
kolejny atak.
Jeden z czambułów przebił się, ale został
zlikwidowany przez polską jazdę. Jednocześnie Sobieski, wykorzystując
zamieszanie w szeregach przeciwnika, postanowił rozstrzygnąć bitwę.
Wezwawszy Radziwiłła spod Bóbrki, wyszedł na prawe skrzydło ordyńców.
Stłoczonych w środkowej części wąwozu Tatarów kompletnie zdezorientowały
nie tylko manewry polskiej jazdy, ale także widok lasu husarskich kopii
na wzniesieniu. Widoczne już z daleka kopie były częścią królewskiego
fortelu, mającego zmylić przeciwnika co do liczebności sił własnych. Przed natarciem
Jan III odebrał je husarii i jedną część oddał czeladzi obozowej,
która pozorowała oddział skrzydlatej jazdy, druga zaś była
najzwyczajniej wbita w ziemię. W ten sposób Tatarzy zostali zmyleni.
Około
godziny piątej po południu król miał już do dyspozycji 4 tysiące
kawalerii. Wykorzystując fakt zaabsorbowania nieprzyjaciela
„nibywojskiem”, rozwinął swe oddziały na zaledwie trzystumetrowej
przestrzeni. Nuradyn był pewien przewagi liczebnej i zdecydował się
na walkę. Polacy z okrzykiem „Jezus Maryja!” rzucili się na wroga, ci
zaś z wołaniem „Ałła! Ałła!” wcale nie ustępowali pola. Dwa razy
ścierały się ze sobą poszczególne rzuty obu wojsk. Ordyńcy twardo
odpierali polskie ataki, gęsto ostrzeliwując się z łuków. Trzeciego
uderzenia jednak nie wytrzymali i poszli w rozsypkę. Pościg trwał ponad
milę. Tatarzy, „aby łatwiej uciekać – jak opowiada współczesna relacja –
rzucali po drodze siodła, łuki, strzały, bułaty i to wszystko, co ich
obciążało”. Zwycięstwo był całkowite. Rozgromiona orda zatrzymała się
dopiero pod Złoczowem. Mimo to armia turecka Szyszmana dalej pustoszyła
Podole i stanowiła realne zagrożenie.
Polski monarcha udowodnił
swój kunszt w walce z lotnym przeciwnikiem, którego nie tylko było
trudno pokonać, ale nawet ciężko zmusić do bitwy. O sukcesie pod Lwowem
zadecydowało umiejętne wykorzystanie terenu, idealne współdziałanie
różnych rodzajów broni oraz prosty i – co najważniejsze – skuteczny
fortel z zatkniętymi w ziemię husarskimi kopiami.