niedziela, 28 sierpnia 2016

Gladius Ferreus: „Strach” fundamentalistów

 
        W czasach szczęśliwie minionych intelektualnym krzykiem mody wśród różnej maści lewicowych naukowców, publicystów i dziennikarzy była prymitywna, marxistowska, deterministyczna i skrajnie mechanicystyczna interpretacja dziejów, polegająca, z grubsza biorąc, na doszukiwaniu się rzekomych powinowactw pomiędzy pochodzeniem społecznym, a wyznawanymi poglądami, warunkowanymi jakoby przez materialną bazę, a tym samym niemożliwymi do samodzielnego wypracowania na podstawie wolnego aktu krytycznego namysłu nad otaczającą człowieka rzeczywistością. I tak np. poparcie dla ideałów monarchicznych, hierarchicznych i katolickich było, w myśl tej cudacznej teorii, zarezerwowane wyłącznie dla wąskich, exkluzywnych klik arystokratów, wyzyskujących nielitościwie lud pracujący i realizujących jedynie swe klasowe interesy, nawet jeżeli przez cały XIX w. tendencje integralnie kontrrewolucyjne znajdowały swoje odzwierciedlenie we wszystkich grupach społecznych na całym kontynencie europejskim… Współcześnie, na obecnym odcinku mądrości etapu, rewolucjoniści odłożyli już w swej przeważającej masie te prostackie idee do lamusa, lecz nie byliby sobą, gdyby nie wymyślili jakichś nowych sposobów uzasadnienia ciągłego, mimo ich diabelskich wysiłków, odrastania hydry reakcjonizmu i nietolerancji.
W dzisiejszej dobie do dobrego tonu pośród lewicy i liberałów należy więc posługiwanie się dziwacznymi, niemającymi nic wspólnego z prawdą, psychologizującymi teoriami, mającymi na celu ukazanie pochodzenia zjawiska fundamentalizmu, cokolwiek ten termin miałby oznaczać1. Według tych ludzi, najgłębszym korzeniem fundamentalizmu miałby być jakiś niewyobrażalny strach, który bezradni fundamentaliści okazują w konfrontacji z narzucającymi się automatycznie współczesnemu człowiekowi wartościami demokracji, tolerancji, humanizmu, pluralizmu, społeczeństwa otwartego, pacyfizmu, dialogu i dobry Bóg raczy wiedzieć, czego jeszcze… Takie ujmowanie sprawy przez demoliberałów nie dość, że zasadza się na kolosalnym niezrozumieniu rzeczywistości, to jeszcze, co gorsza, znamionuje kompletny brak jakiegokolwiek szacunku i uznania dla nas z ich strony. My, fundamentaliści2 jesteśmy bowiem ludźmi niezwykle odważnymi, gotowymi płacić za swoje idee najwyższą cenę, to plugawe antywartości liberalizmu i rewolucji są właśnie ufundowane na strachu, bojaźni, wahaniu, obawie, niepewności, defetyzmie, wątpliwości, a więc kompletnym zaprzeczeniu ideałów męstwa, odwagi, heroizmu i duchowej spoistości.

Napisałem wyżej, że liberalni wywrotowcy kompletnie nie rozumieją otaczającej ich rzeczywistości, a więc także naszej postawy. I tak jest w samej istocie! My wcale się nie boimy tego piekielnego katalogu demokratycznych wartości. My go nienawidzimy. To są dwie zupełnie różne postawy! Co jest najgłębszą, najbardziej fundamentalną przyczyną tej naszej bezbrzeżnej nienawiści dla pryncypiów rewolucji? To, że ich zastosowanie zmieniło naszą Ojczyznę, naszą Europę, a nawet, o zgrozo3 nasz Święty Kościół, Rzymski, Katolicki i Apostolski4, wręcz nie do poznania. Każda, nawet najmniejsza aplikacja bezbożnych zasad demokracji, tolerancji, liberalizmu i humanitaryzmu potrafiła poniżyć, upodlić i rzucić na kolana najpotężniejsze niegdyś królestwa i imperia oraz najszacowniejsze instytucje5. Narody Europy, onegdaj dumne i potężne, posłuszne swym prawowitym monarchom, gotowe dokonywać zadziwiających czynów, dziś nie są nawet cieniem samych siebie… Liberalna trucizna, podana choćby w niewielkich dawkach, w ostateczności zawsze musi przynieść śmierć, jałowość, wyniszczenie i obumarcie.

Czy w tej tragicznej sytuacji możliwy jest jakiś ratunek? Bez wątpienia, skoro odrzuciliśmy swego czasu determinizm marxistowski, to analogicznie musimy zanegować bzdurne bajdurzenia Fukuyamy o końcu historii oraz nieodwołalnym, wręcz eschatologicznym tryumfie świata demokratyczno-liberalno-kapitalistycznego. Jest on bowiem, ów przeklęty świat liberałów, kapitalistów i demokratów, ufundowany w swych podstawach na tak nienaturalnych, sprzecznych z opatrznościowym planem Stwórcy zasadach, że sam zawali się niejako pod własnym ciężarem, jak niegdyś Sowiety, trzeba tylko trochę czasu i cierpliwości. Musimy zachować niezachwianą wolę walki i nie wchodzić z tym Molochem w żaden kompromis, a wówczas zwycięstwo będzie nasze. Najgorsze, co można teraz zrobić, gdy trzeszczy on już cały w posadach i słychać jego nadchodzący, nieuchronny upadek, to próbować zawrzeć z nim ugodę, reformować na zdrowych zasadach, nadawać mu bardziej konserwatywny charakter etc., miast czekać na sprzyjającą chwilę i dobić go z zimną krwią.

Odrodzenie i restauracja Kościoła, państw, społeczeństw, życia zbiorowego, duchowości, systemu ekonomicznego, rodziny, ojczyzn partykularnych i Europy, polegać musi na całościowym, konsekwentnym i bezlitosnym usunięciu wszelkich pokładów demoliberalizmu we wszystkich dziedzinach życia, mocno narosłych przez stulecia podczas sekwencji niszczycielskich rewolucji. Należy zdawać sobie sprawę, że będzie to proces niełatwy, częstokroć bolesny, ale musimy posiadać jeszcze większą świadomość, iż dla naszego przeżycia jako odrębnej, żywotnej, opartej o niewzruszalne kanony cywilizacji, jest on po prostu konieczny i nieodzowny. Będziemy o to walczyć z otwartą przyłbicą i bez osłonek, wytrwale i, wbrew hucpiarskim twierdzeniom liberalnych pseudonaukowców, pozbawieni wszelkich uczuć strachu, a wówczas ze świata wyrosłego z satanicznych ideologii rewolucyjnych nie pozostanie nawet kamień na kamieniu.



1 Pamiętajmy, że dla lewaka fundamentalistą jest dosłownie każdy, kto niezachwianie wierzy w swoje przekonania, kieruje się nimi w swym życiu i nie dałby ich sprzedać za garść heretyckich dolarów, jakby to powiedział wielki kardynał, arcybiskup Sewilli Piotr Segura y Sáenz…


2 Mam tu na myśl tych wszystkich, którzy nie chcą reformować zatrutej rzeczywistości demoliberalizmu, pudrować tego rozkładającego się, cuchnącego trupa, lecz wywieźć go na cmentarz historii oraz zsunąć do głębokiej otchłani niepamięci i wzgardy, a więc monarchistów, kontrrewolucjonistów, tradycjonalistów katolickich, a także narodowych radykałów.


3 Cała ręka aż drży mi na samą tę myśl…


4 A konkretnie, jego ziemską część, Ecclesia militans, w odróżnieniu od Ecclesia triumphans w Niebie i Ecclesia poenitens w Czyśćcu.

5 Do Kościoła Świętego, jako instytucji o boskim charakterze i genezie, tyczy się to o tyle, że choć przechodzi dziś on niewątpliwie swój Wielki Piątek, to jednak posiadamy obietnicę samego Chrystusa Pana gwarantującego jego wiecznotrwałość i niezniszczalność, zapewniającego, że bramy piekielne (a więc także niszczycielskie idee rewolucyjno-masońskie), w ostatecznym rozrachunku go jednak nie zwyciężą i nie przemogą.

Tekst opublikowany za pisemną zgodą Autora.  

Gladius Ferreus – legitymista, kontrrewolucjonista i tradycjonalista katolicki, bezlitosny wróg rewolucji, demokracji, tolerancji, praw człowieka, masonerii, rozdziału Kościoła od państwa, wolności słowa, liberalizmu, modernizmu, egalitaryzmu, protestantyzmu, pacyfizmu, humanitaryzmu, socjalizmu, komunizmu, syjonizmu oraz wszelkich innych heretyckich i wywrotowych idei w każdej formie i pod każdą postacią, miłośnik dziejów wypraw krzyżowych, późnego Cesarstwa Rzymskiego, epoki kontrreformacji, konkwisty Nowego Świata, a także sztuki barokowej, antycznych i rycerskich eposów, tragedii szekspirowskich i heroicznej poezji religijnej, w wolnych chwilach zapalony fan piłki nożnej, wycieczek rowerowych i gier komputerowych, jego dewizą są słowa brazylijskiego karlisty, Arlinda Veigi dos Santosa, „Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą” oraz francuskiego tradycjonalisty, Ludwika de Bonalda: „Kompromis jest kompromitacją”.