niedziela, 13 listopada 2016

Arkadiusz Jakubczyk: Polska złota jesień?

15033590_10157660062415403_1554129498_n 
        Od jakiegoś już czasu 11 listopada wzbudza we mnie mieszane uczucia. Jako państwowiec, wychowany w duchu patriotycznym, nie mogę pozostać obojętnym wobec poświęcenia i trudu, jaki przeszłe pokolenia Polaków włożyły w odbudowę naszej Ojczyzny. Równocześnie jednak  trudno mi nie zauważyć nieścisłości w ocenie historii polskich ziem w okresie zaborów, jak również uproszczeń dokonywanych w trakcie dyskusji o całokształcie wydarzeń listopadowych 1918 roku i ich konsekwencjach dla całej Europy oraz cywilizacji łacińskiej jako takiej. Dla monarchistów dzień dzisiejszy jest dniem wyjątkowym, podobnie jak 7 października.
 
7 października 1918 roku, powołując się na tak zwanych 14 punktów Wilsona, które kilka dni wcześniej były zaakceptowane przez państwa centralne jako podstawa do rokowań pokojowych, kończących I wojnę światową, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego wydała deklarację polskiej niepodległości państwowej. W efekcie odrodziło się Królestwo Polskie. Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – organ władzy zwierzchniej Królestwa, objęła swój urząd już 27 października 1917 roku. W jej skład weszli książę Zdzisław Lubomirski, arcybiskup warszawski Aleksander Kakowski oraz Józef Ostrowski. Aparatem pomocniczym Rady Regencyjnej był Królewsko-Polski Gabinet Cywilny, formalnie ustanowiony reskryptem z 12 lipca 1918 roku, z szefem gabinetu cywilnego, sekretarzem Rady Regencyjnej, księdzem prałatem Zygmuntem Chełmickim, na czele.

11 listopada Regenci przekazali zwierzchnią władzę wojskową oraz naczelne dowództwo nad wojskiem polskim Józefowi Piłsudskiemu. Z różnorakich powodów to ten właśnie dzień został przyjęty jako oficjalna data obchodów odzyskania niepodległości. W dniu, w którym nasze Królestwo zostało przemianowane na Republikę, oddano je w ręce politykierów wszelakiej maści; gdyby nie przewrót majowy (1926),  za przyczyną układów lokarneńskich jej żywot mógłby się zakończyć wcześniej.
 
Poniedziałkowy ranek 11 listopada 1918 roku jest dla monarchisty datą bardzo smutną. Kiedy o godzinie 5:20 podpisano rozejm w Compiégne, równocześnie podpisywano wyrok śmierci dla Starej Europy. Tego ranka oficjalnie zakończono pierwszy rozdział dramatu, rozpoczątego zamachem na Piotra Stołypina we wrześniu 1911 roku, a uwieńczonego konferencją Jałtańską, ustanawiającą nowy demokratyczny system totalitarny, okupujący nasz kontynent po dziś dzień. Nie będę tutaj wnikał w partykularne konflikty, ale przecież oczywistym jest, iż problemy zainicjowane przez nacjonalizmy zrodzone na zwłokach katolickich Austro-Węgier i cesarskiej Rosji nadal nękają Europę (spójrzmy chociażby na Ukrainę). Faszyzm, narodowy-socjalizm, komunizm, w końcu nowożytna demokracja –  te wszystkie ideologie zostały spuszczone ze smyczy w rezultacie tego chłodnego francuskiego poranka.  
 
Potok tekstów, który zalewa polskie czasopisma i strony internetowe 11 listopada, jest przytłaczający. Z góry można założyć, że co roku będą to wspominki o Józefie Piłsudskim  lub Romanie Dmowskim. Wieczne próby udowodnienia, który z Nich zrobił więcej dla ojczyzny, który był większym patriotą lub dla kogo tak naprawdę pracował (polska obsesja z agenturalnością par excellence) stają się coraz bardziej nużące.  Żaden z nich nie był wiernym poddanym Korony, chociaż z biegiem czasu Piłsudski w tą stronę ewaluował – czasu jednak zabrakło.
 
Pytań nie brakuje. Dlaczego uporczywie upieramy się przy 123 latach rozbiorów? Czy wskrzeszone królestwo z lat 1815-1832 niegodne jest narodowej pamięci? Jeżeli tak, to dlaczego? Biorąc pod uwagę, że gdyby nie brak roztropności i cierpliwości, której rezultatem było powstanie listopadowe, ciągłość państwowa w jej odpowiedniej formie – tj. monarchii, być może miałaby wcale znaczne szanse na nieprzerwane trwanie po dziś dzień.
 
Oczywiście, pomimo demokratycznych wypaczeń, Polacy okresu międzywojennego, ich elity, reprezentowały sobą o wiele wyższy poziom etyczny od naszych teraźniejszych państwowych sterników, jednak nadwiślańskie ciągoty do bezkrytycznej modernizacji polskości były już wtedy nader widoczne. Bez namacalnej głowy państwa w osobie monarchy wszystko, co najgorsze w zakamarkach sarmackiej duszy, ujżało światło dzienne i ostatecznie wymknęło się nam spod kontroli. Umiłowanie prawdziwie rozumianej wolności, otwartość, męstwo, mądrość, które dotychczas były gwarantami  naszego cywilizacyjnego rozwoju, w życiu politycznym zostały zastąpione walkami partyjnymi i bałaganem sejmokracji. Manifestując się między innymi endeckim odużeniem amerykańską „wolnością” i kapitalizmem, „wyzwoloną”  od stęchlizny monarszej Europą z jednej strony, a postmarszałkowską ślepotą i kurczowym trzymaniem się u sterów władzy przez sanatorów z drugiej. Niestety ale są to nadwiślańskie wzorce i co gorsze, praktyki „robienia poltyki” również dzisiaj.
 
Dumając o polskiej złotej jesienni, nie można nie wspomnieć o pseudopatriotycznym świętowaniu kolejnej rocznicy fiaska jakim było „powstanie” listopadowe. Jak wiadomo, i co powtarzane jest (przez logicznie myślących) aż do znudzenia, nie było ono żadnym zrywem niepodległościowym, ponieważ doszło do niego w kwitnącym i błyskawicznie rozwijającym się Królestwie Polskim. Prawdziwą motywacją tej rebelii była próba włączenia się do tlącej się podówczas ogólnoeuropejskiej rewolucji. A sumą skutków – między innymi pozbawienie szans odradzającej się i prężnie funkcjonującej polskiej państwowości, a ponadto zabójstwa, grabieże i wyrównywanie prywatnych porachunków. 
 
W tych dniach, jako społeczność, powinniśmy hołdować pamięci prawdziwych bohaterów tamtych dni. Pamięci Polaków, którzy swoją postawą i świadectwem próbowali przedłużyć naszą żywotność państwową.  Takimi byli przecież ci, którzy próbowali powstrzymać podporucznika Wysockiego i grupę otaczających go radykałów. To, między innymi, hrabia Wincenty Krasiński i zamordowani generałowie: Stanisław Trębicki, Maurycy Hauke, Stanisław Potocki, Ignacy Blumer, Tomasz Siemiątkowski, Józef Nowicki, jak również pułkownik Filip Meciszewski. Ponadto – grupa która okiełznała zaistniały chaos, próbując tym samym załagodzić rozgniewanego Mikołaja I: Franciszek Drucki-Lubecki, książę Adam Czartoryski, generał Józef Chłopicki.
 
Czy jesień, a 11 listopada w szczególności, powinna zatem być okresem żałobym?  Czy powinien być zapamiętany jako miesiąc słabości, jak również okresu kiedy wraz ze starą Europą pogrzebana została Republica regni PoloniciNie wiem. Wiem jedynie, że prawdziwym dniem niepodległości  bedzie powrót Króla i jego koronacja w katedrze na Wawelu.
 
Arkadiusz Jakubczyk
 
* utworzenie niezależnego od Rosji Królestwa Polskiego, Niemcy i Austro-Węgry oficjalnie zapowiedziały 5 listopada 1916. We wrześniu i październiku 1917 niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne wspólnie powołały władze polskie w okupowanym Królestwie Polskim. Formalną niezależność od Rosji Królestwo Polskie uzyskało 29 marca 1918 roku wraz z wejściem w życie traktatu pokojowego państw centralnych z rządem bolszewickim okupującym Rosję.