poniedziałek, 28 listopada 2016

Oliveira: O cnotach żołnierskich, które każdy katolik mieć powinien

modlitwa-rozaniec       Wiadomo wszystkim, że Louis Veuillot był znakomitym katolickim dziennikarzem, tworzącym w XIX wiecznej Francji. W owym czasie ruch kontrrewolucyjny zrzeszał intelektualistów, którzy szli na szereg ustępstw wobec rewolucji. Veuillot  był tym, który trwał na pozycjach czysto ultramontańskich. W roku 1913, gdy przypadła setna rocznica jego urodzin, papież Leon X wygłosił na jego cześć wspaniały pean – jeden z najwspanialszych hołdów, jaki katolik może otrzymać od Ojca Świętego.
Wśród wielu dzieł Veuillota znaleźć można książkę zatytułowaną "Wojna i człowiek wojny" ("La guerre et l’homme de guerre"). Pozwolę sobie przytoczyć kilka ustępów z tej pracy, które potem skomentuję.
Chciałbym przypomnieć, że nie wolno nam tracić z oczu prostego faktu: Kościół istnieje na ziemi po to, by walczyć, a Jej normalne stosunki z tymi, którzy znajdują się zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz Jej murów, określa retoryka boju. Na zewnątrz ma Ona zawsze swoich przeciwników, heretyków, schizmatyków, pogan i Żydów. W swoim wnętrzu toczy bój dwojaki: po pierwsze – każdy katolik winien jest zwalczać własne słabości, a zadaniem Kościoła jest udzielenie mu zachęty i pomocy w tym zakresie; po drugie – musi Ona zwalczać tych, którzy rozprzestrzeniają w jej wnętrzu dzieło anty-Kościoła. Przyjmujemy te zobowiązania, gdyż jesteśmy członkami Kościoła Walczącego.

Stąd też wszystko, co związane jest z walką, może mieć odniesienie w życiu katolickim. Z tego też powodu przytoczmy i skomentujmy tekst Veuillota:
"Każdy człowiek rodzi się jako żołnierz, jednak nie każdy żołnierz użyje danej mu broni. Ci jednak, którzy walczą, wywyższeni zostają w oczach Boga Eucharystii, który raduje się dokonując inspekcji swoich szeregów. Każdy, kto nosi broń, przyjmuje odpowiedzialność za fizyczne bezpieczeństwo swoich współobywateli, za życie i wolność swoich braci.
Wznosi swój miecz i tarczę dla tych, którzy są ich pozbawieni, a także tych nazbyt słabych, by je unieść i ich użyć. I mówi Bóg do nich tak, jak przemówił do Gedeona, Jozuego i innych wodzów swego ludu: >>Oto moje nakazy: bądź mężny, nie obawiaj się żadnego wroga, jakiego ujrzysz przed sobą – nie ważne jak silne i liczne będą jego szeregi. Ja jestem z tobą. Przybędę ci z odsieczą i sądził będę twoją odwagę<<. To Boże przykazanie, pierwsza zasada służby każdego żołnierza i niewzruszony wskaźnik jego wartości".
To piękny tekst, rozpoczynający się przy tym grą słów: każdy człowiek rodzi się jako żołnierz, jednak nie każdy żołnierz użyje danej mu broni… Owszem – każdy człowiek rodzi się żołnierzem, gdyż – jak mówi Pismo – życie człowieka na ziemi jest polem bitwy (Księga Hioba 7:1). Nasze życie jest walką i tak przede wszystkim należy je rozumieć.
Człowiek rodzi się jako żołnierz z chwilą ujrzenia pierwszego promienia światła słonecznego. Potem, gdy zostaje ochrzczony, otrzymuje światło łaski i rodzi się po raz drugi, tym razem do życia nadprzyrodzonego, stając się żołnierzem powołanym do jego obrony. Dalej Kościół naznacza go specjalnym sakramentem, potwierdzającym pełnię owego żołnierskiego powołania: to Bierzmowanie. Poprzez opatrzenie każdego z nas rycerską zbroją wzywa on przyjmujących go do przyjęcia wezwania do walki za Kościół.
Veuillot uznaje, że nie każdy żołnierz używa swojej broni na polu bitwy, jednak ten, który to czyni, jest wyróżniony. Zgadzam się z tym stanowiskiem. Jako że obowiązkiem żołnierza jest toczyć bój, to w chwili, gdy chwyta on za broń i przystępuje do walki, zyskuje przywilej. Wyobraźmy sobie malarza, który jednak nie maluje. Muzyka, który nie może tworzyć muzyki, piosenkarza, który nie może śpiewać, profesora bez możliwości nauczania, czy dyplomatę pozbawionego udziału w sprawach politycznych. Z pewnością są ludźmi nieszczęśliwymi. Mają wszelkie niezbędne umiejętności, ale ich talent pozostaje bezużyteczny i niewykorzystany. To samo dotyczy żołnierza. Dysponuje on potencjałem, który może być użyty tylko po przystąpieniu do walki. Zostaje wówczas wyróżniony – wypełnia swoje powołanie.
Biada krajowi, którego żołnierze pozostają smutni i niezadowoleni, gdy rozpoczynają bój. Żołnierz powinien być radosny, gdy dzięki nadejściu wojny może on w końcu podjąć walkę. Rzecz jasna u podstaw każdej wojny leży grzech, a żołnierzowi grzechu pragnąć nie wolno. Wojna niesie też ze sobą zagrożenie złem w postaci zabijania ludności cywilnej, bezzasadnych bombardowań, przestępstw przeciwko mieniu, etc. Wszystko to jest udziałem nawet wojny sprawiedliwej, choć nikt ich nie pragnie. Kiedy jednak wojna jest konieczna, żołnierz raduje się, gdyż może wykorzystać dany sobie talent.
Ktoś może się oburzyć: jak bowiem można radować się z perspektywy zaistnienia tylu okropności?
Odpowiem tak: nie, to nie absurd, lecz normalna kolej rzeczy. Lekarz nie powinien pragnąć chorób, jednak bez pacjentów pozostaje nieszczęśliwy. Z różnych powodów cieszy się, że ludzie pozostają zdrowi, ale nie może wówczas wykonywać swojego zawodu i wykorzystać swoich umiejętności. Nie ma tu konfliktu, to normalny tryb biegu ludzkich spraw. To samo dotyczy żołnierza.
Nam, obrońcom Kościoła Bożego, nie wolno zadowalać się tchórzliwym stwierdzeniem, że życie w pokoju jest ulgą i że to dobrze, iż nie musimy zań walczyć. Ten, kto upaja się podobną myślą, zdradza swoje powołanie. W służbie Bożej walka jest elementem nie do uniknięcia. Jeżeli człowiek jej nie podejmuje, to czyni tak dlatego, że nie chce widzieć przeciwnika lub umyka przed nim w godzinie próby. Tym samym zdradza swój obowiązek.
Znakiem katolika jest walczyć i umiłować bój. Czasami widzę ludzi nękanych przez niepokój, zmagających się z pokusą lub duchową pustką. Wydaje im się, że spotkało ich coś nadzwyczajnego, ale wierzę, że są w błędzie.
W trakcie naszego ziemskiego bytowania pokusa jest rzeczą normalną. Może się pojawiać bez żadnej winy z naszej strony, czasem po to, by nas wzmocnić i pozwolić iść dalej. Powinniśmy stawiać czoła pokusie ufni w opiekę Naszej Pani, z pokorą, godnością i radością. Radujemy się – bo dowodzimy naszej wierności Maryi. Przypominam sobie orację na cześć jednego ze świętych (niestety nie pamiętam którego), wygłoszoną podczas mszy, w której padły następujące słowa: "mógł on uczynić zło, ale tego nie zrobił…". Powinniśmy wybierać tak samo, stawać po stronie cnoty nawet wówczas, gdy wszystko dookoła pcha nas w stronę cieszenia się życiem".
Czystość brzydkiej niewiasty, która nie ma uroku, a którą odrzuca większość mężczyzn, z pewnością ma wartość w oczach Boga. Ale nieporównywalnie większą wartość mieć będzie czystość kobiety pięknej i pełnej wdzięku, która z łatwością mogła uczynić zło, ale tego nie robi, gdyż praktykuje cnotę czystości jak najskromniejsza z niewiast.
Pewnego razu św. Wincenty Ferreriusz OP udał się do Barcelony w celu głoszenia tam słowa Bożego. Był on jednym z najbardziej uznanych kaznodziejów XV stulecia, z kolei Barcelona znajdowała się wówczas u szczytu swego blasku. Miasto zgotowało mu niezwykłe powitanie. Ze wszystkich okien zwisały ozdobne tkaniny, ludzie wiwatowali i pozdrawiali go w czasie, gdy przechodził, a jego samego osłaniał baldachim niesiony przez najważniejsze osoby w mieście. Jednak on sam, gdy szedł, pozostawał zatopiony w modlitwie.
W pewnym momencie ktoś podszedł do niego i wyszeptał: "Czy nie czuje brat nigdy pokusy próżności?" On zaś spojrzał na cały splendor, jakim go otoczono, po czym odrzekł: "Unosi się obok mnie, ale nie ma dostępu".
Zważmy: nie przyjął postawy z gruntu aroganckiej: "Nigdy nawet nie odczuwam pokusy próżności". Nie ma tu również czczego sentymentalizmu ("jestem biedny, jestem bezdenną studnią próżności"), zamiast tego Wincenty odpowiada odpowiednio: "Unosi się ona obok mnie, ale dzięki łasce Bożej nie ma wstępu do mojej duszy". Odpowiedź tę wyjaśnić można następująco: "Jestem człowiekiem; pokusa jest silna, a ja jestem jej poddany nawet teraz. Ale dzięki wspomożeniu łaski nie czynię jej żadnych ustępstw, więc nie dociera ona do mojej duszy". Mógł cieszyć się chwałą, ale tego nie zrobił. Taka postawa ma szczególne znaczenie.
Jest więc rzeczą normalną być podanym pokusie. Jest czymś zwyczajnym być przez nią zaskoczonym lub przytłoczonym. Pokusa ma charakter rutyny. Bóg pozwala jej hartować nasze dusze. Dusza, która mówi diabłu "nie", opuszcza pole bitwy silniejsza i bardziej oddana Naszej Pani. Dobry sługa używa w tej walce wszystkich swoich talentów i składa wszystkie pochodzące z niej dobra u stóp Maryi. Dlatego też będąc żołnierzami chcemy, by pokładano w nas zaufanie i dopuszczono do boju.
Jest też dla nas – kontrrewolucjonistów – czymś zwykłym, że bywamy atakowani przez naszych przeciwników. Czasem spostrzegam ludzi zadziwionych, że dostajemy ciosy od komunistów, że spada na nas potok kalumnii ze strony tzw. "prawicy", lub że zastawiają na nas sidła postępowi katoliccy hierarchowie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jesteśmy ich obiektem bo jesteśmy kontrrewolucjonistami; potwierdzają, że idziemy właściwą drogą.
Stanowią wypełnienie Bożego proroctwa, wypowiedzianego jeszcze w Raju, gdy Bóg zwrócił się do Węża: "Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę". W efekcie synowie Naszej Pani walczyć będą z synami Węża do końca świata. Gdyby nas nie atakowano, nie bylibyśmy Jej synami.
W konsekwencji im lepsi i wierniejsi jesteśmy, tym bardziej nas atakują. Dobry żołnierz nie powinien zatem być zdziwiony z powodu doznawanych napaści – to normalne. Zamiast tego, nie będąc przedmiotem ataków, powinniśmy raczej zadać sobie pytanie: czy to dlatego, że czynimy ustępstwa na rzecz rewolucji? Czy nie powinniśmy być atakowani bardziej? Czy aby na pewno robimy wszystko to, co należy?
Powinniśmy mieć więcej atencji dla walki i żołnierskiego ducha. Potrzebna nam niewinność gołębia w naszych dążeniach i doborze metod działania. Ale niezbędna jest też przebiegłość węża – po to, by lepiej wykonać to, co dobre, a także by mądrze uderzyć wroga przy każdej nadarzającej się okazji.
Plinio Corrêa de Oliveira
Tłum. Mariusz Matuszewski