czwartek, 22 grudnia 2016

Jan Libront: RZĄD POLSKI NA WYCHODŹSTWIE*



Znalezione obrazy dla zapytania Jan Libront 
     Kiedy w roku 1939 przedwojenny Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej mianował swym następcą Władysława Raczkiewicza, uczynił to na podstawie Artykułu 13b Konstytucji Kwietniowej z roku 1935. Tylko dzięki temu aktowi ciągłość państwa polskiego została zachowana, gdy wybór prezydenta nie mógł być przeprowadzony przez następnych pięć lat na skutek działań wojennych i niemiecko-sowieckiej okupacji naszego kraju.


Rząd polski na wychodźstwie działał więc, zgodnie z Konstytucją, pod przewodnictwem Prezydenta Raczkiewicza, a Polskie Siły Zbrojne wyróżniły się prawie na wszystkich frontach drugiej wojny światowej walcząc w imię szczytnego hasła "za waszą wolność i naszą" na lądzie, w powietrzu i na morzach. Niestety, ani legalny rząd z Prezydentem na czele, ani zwycięskie Polskie Siły Zbrojne po zakończeniu wojny nie mogły powrócić do Ojczyzny, gdyż okupacja niemiecka została zamieniona na sowiecką, a rządy mocarstw sprzymierzonych wycofały uznanie prawowitego rządu polskiego w Londynie i uznały za "legalny" narzucony narodowi polskiemu rząd komunistyczny. Tragizm tej sytuacji został znacznie pogłębiony, gdy dowódcy Polskich Sił Zbrojnych, generałowie Anders, Kopański, Irzycki i admirał Świrski skapitulowali bez protestu wobec brytyjskich żądań natychmiastowej kapitulacji.
Przed śmiercią, w roku 1947, Prezydent Raczkiewicz na podstawie 13-go i 24-go artykułu Konstytucji najprzód wyznaczył kolejno jako swych następców generała Sosnkowskiego i Tomasza Arciszewskiego, a potem, po odwołaniu tych decyzji, Augusta Zaleskiego, który po śmierci Raczkiewicza objął najwyższy urząd w państwie. Niestety śmierć Prezydenta, zamiast zjednoczyć jeszcze bardziej podzieliła polską emigrację, przyczyniła się do gorszących swarów polskich partii politycznych i do ich walki z legalnym Prezydentem.


Stworzyły one nowe instytucje równoległe do już istniejących instytucji rządowych, powodując tym niesłychany chaos ideologiczny i prawny. Fundusze na swoje poczynania czerpały polskie stronnictwa polityczne z działalności szpiegowskiej prowadzonej niesłychanie nieudolnie w Polsce dla jednego z mocarstw zachodnich. Smutna ta sprawa w które zwłaszcza wyróżnili się prezes Stronnictwa Narodowego Tadeusz Bielecki i prezes Adam Ciołkosz z Polskiej Partii Socjalistycznej, przeszła do historii jako "afera Bergu", nazwana tak od małej miejscowości podmonachijskiej, gdzie mieściła się baza działania szpiegowskiego.


Pomimo pogłębiającego się rozbicia emigracji politycznej szereg osób dobrej woli z generałem Sosnkowskim na czele czyniło usilne starania, aby emigrację znowu zjednoczyć. Niestety ci, którzy zhańbili się aferą Bergu teraz zapragnęli znowu stanąć na czele zjednoczonej emigracji. Rezultatem tego było, że Prezydent Zaleski w trosce o honor i ciągłość prawną państwa polskiego na emigracji musiał zmienić swą decyzję rezygnacji z piastowanego urzędu.

W tej niesłychanie trudnej sytuacji kilka osobistości o wybujałych ambicjach, nie troszcząc się o dobro Sprawy Polskiej, nagle zdecydowało się w walce "o władzę" stanąć po stronie zbuntowanych stronnictw emigracyjnych i przeciwko Prezydentowi Zaleskiemu. Dnia 4 sierpnia 1954 roku generał Anders, który na krótko przedtem został awansowany przez Prezydenta Zaleskiego do stopnia generała broni i otrzymał najwyższe odznaczenia wojskowe i cywilne, teraz otwarcie wymówił mu posłuszeństwo. 

Łącznie z Tomaszem Arciszewskim z PPS i byłym ambasadorem Edwardem Raczyńskim stworzył tzw. "Radę Trzech", która miała objąć prerogatywy legalnego Prezydenta Rzeczypospolitej. W takiej sytuacji Prezydent Zaleski nie miał innego wyjścia jak tylko zwolnić generała Andersa z piastowanego stanowiska Generalnego Inspektora Polskich Sił Zbrojnych na Wychodźctwie. Ten akt Prezydenta uczynił w oczach prawa polskiego wszelką dalszą działalność generała całkiem nielegalną. Pomimo to, generał Anders łącznie z Arciszewskim i ambasadorem Raczyńskim przejęli samowolnie konstytucyjne prerogatywy Prezydenta RP i mianowali "Egzekutywę Zjednoczenia Narodowego", która miała działać jako "rząd". 

Wkrótce te zupełnie nielegalne nowotwory zaczęły wydawać dekrety, zbierać pieniądze, nadawać odznaczenia bojowe i cywilne, oraz awansować oficerów nawet do stopni generalskich. Najgorszym efektem tego niesłychanego buntu generała Andersa i towarzyszy był fakt, że większość byłych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych zostało zdezorientowanych do tego stopnia, iż poszli za zbuntowanym generałem, zdradzając legalnego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Było to oczywiście sponiewieraniem przysięgi na wierność Rzeczypospolitej i jej władzom.

W roku 1971, na rok przed śmiercią, dziewięćdziesięcioletni Prezydent Zaleski mając nadzieję, że aktem tym przyczyni się do zjednoczenia emigracji, mianował swym następcą człowieka współpracującego z Radą Trzech, dr. Stanisława Ostrowskiego. Wkrótce jednak, gdy zdał sobie sprawę, że może to być uważane za uznanie rozbicia z roku 1954, oraz że dr Ostrowski był już za stary, aby objąć stanowisko wymagające wielkich wysiłków i był znany ze swych tendencji kapitulacyjnych jeszcze w roku 1939, cofnął tę nominację i wyznaczył na swego następcę jednego ze swych ministrów, Juliusza Sokolnickiego.

Sokolnicki był człowiekiem stosunkowo młodym, o nieskazitelnej przeszłości i dużych stosunkach międzynarodowych. Dr Ostrowski rzecz prosta, wiedział o zmianie decyzji Prezydenta Zaleskiego, poparty jednak przez Radę Trzech odmówił przyjęcia jej do wiadomości. Sokolnicki, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że jego nominacja była jedyną ważną, zwrócił się do dr. Ostrowskiego z sugestią polubownego załatwienia kwestii sukcesji. Gdy jednak dr Ostrowski zbył tę sugestię milczeniem i postępowanie jego świadczyło o ignorowaniu Konstytucji z 1935 roku, zmuszony był ogłosić publicznie swą nominację i oficjalnie przejąć stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zgodnie z artykułami Konstytucji.

Pomimo to dr Ostrowski nielegalnie nazywał się Prezydentem RP przez siedem lat i dopiero w roku 1979 "zrezygnował" mianując swym następcą byłego ambasadora Edwarda Raczyńskiego. Raczyński był człowiekiem dużych zasług dla Polski jako ambasador i potem minister spraw zagranicznych, ale był także niestety wmieszany w haniebną aferę Bergu, a potem odgrywał rolę jednego z głównych aktorów równie haniebnego i niefortunnego buntu z roku 1954 przeciwko konstytucyjnemu Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i wobec tego nie miał żadnego moralnego ani konstytucyjnego prawa do objęcia najwyższego
urzędu w państwie. Jedynie Juliusz Sokolnicki, który został legalnie mianowany Prezydentem RP ma prawo ten urząd piastować i wszyscy Polacy, którzy uznają Konstytucję z roku 1935 oraz wierzą w walkę o wolną i prawdziwie niepodległą Polskę, powinni zjednoczyć się koło jego osoby.

* Jan Libront, Polish Government in Exile, Buffalo, N.Y - London, England, 1982.