piątek, 20 stycznia 2017

Ultima Ratio: Umierać – byle bezboleśnie: geneza upadku wielkich idei


       Scenka z autobusu nocnego w dużym mieście: podpity jegomość wulgarnie zaczepia młodą dziewczynę. Dziewczyna bezskutecznie prosi współpasażerów o pomoc. Świadkowie odwracają głowę, udają że nic nie widzą, odchodzą na drugi koniec autobusu. „A co mnie to obchodzi? Są inni. Dziewczyna pewnie sama sobie zawiniła, niech się teraz martwi.” – tak tłumaczą swoją własną bierność.

„A co mnie to obchodzi? Są inni…” – być może sami często używamy tych słów dla usprawiedliwienia własnej bierności. Bo w zasadzie w pojedynkę świata nie zbawimy, więc trzeba się pogodzić z tym, że świat nie jest doskonały, a życie bywa niesprawiedliwe.

I właśnie w tym rzecz – aby zło zatriumfowało, wystarczy aby dobro pozostało bezczynne: znamy ten aforyzm i lubimy go powtarzać, ale czy wyciągamy właściwe wnioski? Czy traktujemy jako realną przestrogę? Natura dobra jest taka, że zawsze wymaga ono wysiłku – tym cięższego, im donioślejsze dobro wchodzi w grę. Każda rzecz ma tym większą wartość, im więcej trudu w nią włożono. Praca zarobkowa ma znacznie większą wartość na głuchej prowincji niż w wielkim mieście. Dom postawiony kosztem wieloletnich wyrzeczeń dla właściciela ma znacznie większą wartość niż odziedziczony w spadku przez młodego milionera.

Zło natomiast nigdy nie stawia wymagań. Przychodzi bez trudu, bo nie wymaga wysiłku. Aby zdobyć wymarzoną pracę potrzeba wielu zabiegów i starań, aby ją stracić wystarczy po prostu zastygnąć w bezczynności. Aby wybudować dom potrzeba całego roku ciężkiej pracy (a często więcej) – aby go zrujnował pożar wystarczy jeden moment.

Największe dzieła nie upadają przez wielkie kataklizmy (bo każdy gmach można podźwignąć z ruin), tylko przez małe, codzienne zaniechania. Mechanizm każdej rewolucji opiera się na masowej bierności. Wszyscy dostrzegają, że rewolucjoniści są niebezpiecznymi fanatykami, ale mają dość marazmu i dekadencji widocznych dotychczas. Wobec tego zwyciężają opinie typu: „może i święci nie są, ale przynajmniej zrobią porządek”.

Nadzieją wszystkich złowrogich dyktatur są mechanizmy alienacji, zbiorowej obojętności i paraliżującego poczucia bezsilności wobec zła, które się dokonuje tu i teraz – na oczach milionów. W historii mamy wiele przykładów gdy mała garstka opryszków rujnuje dorobek wielu pokoleń, bo w odpowiedniej chwili ogół nie potrafił wyrazić zdecydowanego sprzeciwu.

Widzimy niepokojące sygnały docierające z zewnątrz. Widzimy zło wokół nas i nie podejmujemy z nim walki. Widzimy jak politycy uchwalają złe i niesprawiedliwe prawo, jak prawnicy zamiast strzec prawa naturalnego budują labirynty martwych przepisów. Widzimy, że urzędnicy traktują swe stanowiska jak udzielne państewka stworzone dla gnębienia obywateli. Widzimy jak globalne korporacje wykorzystują polityków, prawników i urzędników by stworzyć system zniewolenia tak ciężkiego, że ani świat nie widział, ani historia nie pamięta.

Ale podobny proces można odkryć choćby w sferze relacji międzyludzkich. Wielokrotnie słyszeliśmy (albo sami dostrzegamy), że wśród nas dzieje się „coś nie tak”. Że wzajemna życzliwość i nieprzekraczalne zasady ustąpiły przed powszechną gonitwą za pieniądzem. Że dla ludzi nie liczą się już przyjaźń i honor, tylko osobista kariera itp. I znowu pomimo, że nie akceptujemy niekorzystnych zmian, to nic nie robimy by je powstrzymać.

Zło dokonuje się na naszych oczach, ale dla świętego spokoju nie podejmujemy z nim walki. Pozwalamy, aby złe ziarno zapuściło korzenie i wydało zatruty owoc. Stajemy się współtwórcami zła przez nasze zaniechania. Sami krok po kroku szykujemy piekło na ziemi dla siebie i dla potomnych, bo nie bronimy tego co uważamy za słuszne i godne zachowania.