niedziela, 12 marca 2017

Adrian Grudziński: Cud Świętej Włóczni, czyli jak wiara pozwala przekroczyć granice


       Historia, którą pragnę przybliżyć, wydarzyła się podczas pierwszej wyprawy krzyżowej. Akcja rozegrała się przy oblężonej przez muzułmanów bramie do Antiochii, kiedy to katolickie oddziały ruszyły na Bliski Wschód oswobodzić ją z rąk Turków Seldżuckich. Wiele sukcesów wiązało się z wielkimi stratami w ludziach, jednak dzięki temu możliwym stało się np. odzyskanie Nicei dla Bizancjum czy obrona Antiochii, którą musieli obronić zaraz po jej zdobyciu, gdyż wrogie wojska przybyły w czasie grabieży miasta. Jak się okazało, była to dla krzyżowców ciężka próba, którą przeszli tylko dzięki niezachwianej wierze.

Armia krzyżowców została zaskoczona przez wojska tureckie, co uniemożliwiło wdanie się w bitwę poza miastem, do której na pewno dążyliby. Rycerstwo górowało nad Turkami pod kątem militarnym. Szarża ciężkozbrojnej konnicy była miażdżąca szczególnie dla  lekkozbrojnych wojsk popularnych w tym regionie (najskuteczniejszym orężem na opancerzonych konnych był łuk, ale i tak wartość bojowa była nieporównywalnie niższa). Emir dowodzący islamskimi siłami doskonale zdawał sobie z tego sprawę i po jednym nieudanym szturmie na miasto nakazał otoczyć i zablokować je, żeby uniemożliwić wyprowadzenie ataku. Miasto miało być morzone głodem!

Należy dodać również, że krzyżowcy nie mogli liczyć na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz, gdyż zostali wykorzystani przez cesarza bizantyjskiego. W jego planie mieli oni osłabić Turków, a ich samych zostawił na pastwę losu. Znał przecież ich sytuację, a mimo to wrócił do Konstantynopola. Położenie obrońców było dramatyczne – głód zbierał swe żniwo, ludzie pozjadali konie. Zaczęli jeść korzenie, liście. Na domiar złego powszechny stał się kanibalizm. Oczywistym jest też, że nastąpiła prawdziwa plaga dezercji. Ci dezerterzy, których wyłapał wróg, byli zabijani na miejscu. Wyjątek stanowili przedstawiciele stanu rycerskiego, od których wymagano zrzeczenia się wiary.

Dowództwo obrońców próbowało desperacko wybłagać o pozwolenie wydania bitwy, żeby zginąć honorowo. Chodziło o odblokowanie bram, które były zabezpieczone przez wroga, lecz spotkało się to z odmową, gdyż mieli zginąć haniebną śmiercią poprzez zagłodzenie. Sam emir Kerboga nie zdawał sobie sprawy, co mogą dokonać ludzie przyparci do muru.

Sny, wizje i proroctwa dla ludzi w średniowieczu miały spore znaczenie. Nie dziwi więc fakt, że rzekoma wizja Piotra Bartłomieja wywołała taką furorę. Oznajmił, że jeżeli uda im się znaleźć zakopaną w katedrze św. Piotra włócznię, którą przebito bok Chrystusa, to z Boską pomocą zwyciężą Saracenów. Zatem krzyżowcy rozpoczęli poszukiwania. Kopali bezskutecznie w dzień i noc. Kiedy zaczynali już tracić nadzieję na znalezienie artefaktu, do wykopu wszedł Bartłomiej, odmówił modlitwę, pogrzebał gołymi rękoma w ziemi i znalazł kawałek metalu! Ów cud dał im nadzieję na zwycięstwo.

Wszyscy odbyli trzydniowy post, co ciężko sobie wyobrazić przy ich niedożywieniu. Potem zaczęły się przygotowania do prawdziwej walki. W obozie Saracenów zaczęło dochodzić do sporów na tle politycznym – bezczynność źle wpływała na koalicyjne wojska różnych emirów. Nie dziwi więc fakt, że na wieść o przygotowaniach do bitwy, Keborga się ucieszył i nakazał swoim wojskom nie atakować krzyżowców, dopóki nie opuszczą miasta (zniszczone zostałyby tylko oddziały na przedzie, co nie opłacało się głównemu emirowi, który chciał jak najszybciej zniszczyć całą armię. Katolicy uznali zwłokę emira za kolejny przejaw Boskiej dobroci, co tylko umocniło ich wiarę.

Papiści nie mieli już koni – wszystkie zostały zjedzone. Dlatego też ciężkozbrojni rycerze ustawili się w starożytną formację, zwaną falangą (bądź zastosowali taktykę, która bardzo ją przypominała). Gdy armie chrześcijańskie były już gotowe do walki i miały zwarte szeregi, ruszyli na nie muzułmanie. Lekka kawaleria nacierała raz po raz nie mogąc złamać świetnie zorganizowanego, gotowego na śmierć, fanatycznego, zdyscyplinowanego wojska. Dla tych, którzy „na siłę” nie będą chcieli uwierzyć w cud Świętej Włóczni, można i tak powiedzieć, że nie jest to do końca taka pusta historyjka. Od czasów starożytnych formacja ciężkozbrojnych piechurów w falandze była nie do złamania dla lekkiej, nieregularnej kawalerii. Każdy atak generował ogromne straty w szeregach tureckich, które były nieporównywalnie większe w stosunku do tych, odnoszonych przez ich przeciwników. Chociaż sami krzyżowcy ponieśli ogromne straty, to prawdopodobnie podczas bitwy wybici zostali prawie wszyscy Normanowie (będący możliwie najbardziej wartościową siłą zbrojną). Próbowano za wszelką cenę wprowadzić chaos w szeregach rycerskich. Podpalono nawet trawę na trasie ich marszu (popularna taktyka zastraszania koni, gdyż żaden koń nie wejdzie w ogień).

Gdy muzułmanie dostrzegli armie szkieletów wychodzącą z ognia, uznali to za zły znak od niebios, co zachwiało ich morale. Ponadto, na widok wroga, który pomimo śmierci wielu towarzyszy dalej z uporem i determinacją walczy z przeważającym liczebnie wrogiem – znaczna część Turków zaczęła dezerterować (dezercje spowodowały spore straty przez wzajemne tratowanie się). Pomimo dezercji sam Kerborga ze swoją armią walczył dalej, gdyż posiadał jeszcze siły mogące odnieść zwycięstwo. Jego sprytny manewr opuszczenia swojego obozu (wojska ruszające na wyprawy dorabiały sobie grabieżami) zakończył się kompletną klęską. Myślał, że przeciwnik ruszy plądrować obóz i tym samym zdezorganizuje się, umożliwiając skuteczną ofensywę. Nie pomyślał, że jedynym celem krzyżowców było zmiażdżenie wroga. Nie interesowały ich żadne łupy! Ten właśnie błąd przesądził o ostatecznej klęsce armii islamskich. Wojska ustawiły się pod rzeką z małym mostem, nie mogąc szybko go przejść, z drugiej strony wróg zablokował drogę i przejął inicjatywę. Teraz to katolicy zyskali przewagę dzięki wspaniałej umiejętności walki mieczem i ciężkiemu opancerzeniu. Doszło do masakry i rozprawienia się z wrogiem.

Silna wiara potrafi dać siłę do przezwyciężenia największych trudności, co pokazuje nam historia uczestników krucjaty znajdujących się w – można powiedzieć – beznadziejnym położeniu. Przebywali na obcej ziemi, wiele kilometrów od swoich domów. Najbardziej imponującym jest fakt, że pomimo skrajnego wyczerpania głodowego, nie stracili wiary w Boga i idąc w bój, nie cofnęli się przed przeważającym wrogiem. Dzięki wielkiej wierze zwycięstwo było możliwe.