Autor pragnie otworzyć swe rozważania
stwierdzeniem, iż nie istnieje coś takiego jak „sztuka współczesna”. To
zaś, co jest nam serwowane w galeriach i muzeach sztuką nazwać nie
sposób. Co prawda autor ani krytykiem ani tym bardziej artystą nie jest,
jednak nie potrzeba wiele fachu, by odróżnić rasowego czempiona od
zapchlonego kundla.
Mamy wielu utalentowanych artystów,
którzy swym kunsztem śmiało rzucają wyzwanie Gucciemu czy Botticellemu,
ale są zbyt zdolni by znaleźć się na salonach. W ogóle nie są one dziś
miejscem dla tych, którzy są zręczni i potrafią to udokumentować w
niebanalnej formie. Zaludniają je niemal wyłącznie partacze, którzy
żadnym wartościowym osiągnięciem się nie odznaczyli, ale mają wygórowane
mniemanie o sobie i głowy nabite do pełna lewackimi sloganami. Rozgłos
zapewniają sobie zazwyczaj homoseksualnym coming-outem.
Jedyne co potrafi taki „artysta” to
plugawienie religijnych świętości w imię obnażania obłudy i fanatyzmu
religijnego oraz walki o swobodę wyrazu. Oczywiście mowa tylko o
świętościach chrześcijańskich. Żaden osobnik pozujący na odważnego
performera nie jest na tyle głupi, aby np. podeptać Koran albo Torę –
ale Biblię owszem.
I tak rodzą się gwiazdy jednego sezonu.
Choć niedługo nikt o nich nie wspomni, to dziś ich „dzieła” osiągają na
aukcjach zawrotne ceny. Nie wiadomo dlaczego, bo wizja tych „dzieł”
wyczerpuje definicję kiczu: najbardziej trywialna treść zamknięta w
krzykliwej formie.
„Nieskażona niczym zgodność wizji i wytworu” (J.R.R. Tolkien)
Można powiedzieć, że odrzucenie piękna i
harmonii w sztuce związane jest z odrzuceniem Boga w świecie
współczesnym. Bóg będąc doskonałym jest również źródłem wszelkiego
piękna („Piękne jest to, co poznane podoba się” – św. Tomasz z Akwinu). W
tym ujęciu działalność artysty zyskuje wymiar transcendentny: poprzez
zgłębianie tajemnicy piękna i doskonałości w aspekcie idei oraz materii
artysta dąży do komunii z Bogiem. Obserwując ułomność świata zmysłowego w
swej twórczości poszukuje świata transcendentnego ładu. Dlatego niegdyś
twórca przygotowujący się do pracy oczyszczał swój umysł i ciało przez
kontemplację w odosobnieniu oraz surową ascezę. Tak, aby znaleźć się jak
najbliżej Sacrum którego poszukiwał.
Dzięki swej działalności artysta zyskuje
udział w Boskim dziele stworzenia (J.R.R. Tolkien nazywał ten stan
„subkreacją” – stwarzaniem powtórnym). Jego dzieła są zwierciadłem, w
którym wrażliwe oko może oglądać majestat Stwórcy. Dzieje się tak,
ponieważ rzeźbiarze, malarze, poeci poszukiwali natchnienia w
otaczającym świecie rzeczywistym: przyroda dostarczała im natchnienia i
tworzyli z elementów z niej zaczerpniętych.
„Żyjemy w czasach w których sztuka jest niepotrzebna” (M. Kundera)
Tymczasem współczesne sympozja
artystyczne bardziej przypominają wizję piekła z obrazów Hieronymusa
Boscha, niż spotkania luminarzy sztuki. Współcześnie neguje się
znaczenie Boga, a w szerszym kontekście wszelki transcendentny ład, jako
cel dążeń. A zatem również odrzucenie piękna: gdy szukamy kościoła w
nowocześnie zabudowanej dzielnicy należy szukać najbrzydszego oraz
najbardziej koślawego budynku i ze stuprocentową pewnością będzie to
właśnie kościół!
Ze wszystkich metod artystycznych
pozostała już tylko jałowa kontestacja i szokowanie środkami wyrazu.
Waluta owa bardzo szybko się dewaluuje – o ile 150 lat temu
impresjoniści wywoływali dzikie awantury swą działalnością, dziś w
świecie, przez który przewaliły się tornada dadaizmu, fowizmu, kubizmu
itd. ich dzieła są zwyczajnie staroświeckie. Epoki w historii sztuki
uległy całkowitemu rozmyciu – o ile kiedyś trwały wiele setek lat, to
teraz mamy jedynie do czynienia z tendencjami i modami, które ulegają
zmianie w zasadzie co sezon. Dekady przyciągania uwagi przełamywaniem
kolejnych norm doprowadziły do tego, że „w muzyce brak muzyki, w
malarstwie brak obrazów, zaś w literaturze brak sensu”.
I tu zachodzi pytanie o głębszym
egzystencjalnym wydźwięku: co pozostawimy po sobie w dziedzinie sztuki? O
jakich wybitnych malarzach czy rzeźbiarzach doby współczesnej będą się
uczyć potomni? Czy świątynie budowane zgodnie z nowoczesnym gustem będą
budzić u nich zachwyt nad majestatem Stwórcy? Czy spacerując wśród
naszych betonowych bloków będą nimi tak samo oczarowani jak my
podziwiając urok barokowych kamieniczek? Czy za pięćset lat wycieczki
szkolne będzie oprowadzać się po współczesnych biurowcach z metalu i
szkła? Czy będą one obiektem wnikliwych badań konserwatorów i historyków
sztuki? Czy w ogóle przetrwają tak długo. Niestety należy przypuszczać,
że przyszłe pokolenia w dorobku naszej generacji nie znajdą nic
wartościowego, dochodząc do wniosku, że wieki XX i XXI były w Europie
epoką zamętu i regresu, która nie pozostawiła po sobie żadnych trwałych
artefaktów.