poniedziałek, 23 października 2017

Ewa Woydyłło: Jesteśmy narodem ćpunów. Koncerny wmawiają nam choroby i faszerują chemią


Ewa Woydyłło: Zła pogoda czasem powoduje przygnębienie,  ale łatwo można sobie z nim poradzić
          Przemysł farmaceutyczny bardzo chętnie usidla ludzi, wciskając im tabletki na depresję. Faszerują nas chemią, wmawiają, że jesteśmy chorzy - mówi doktor Ewa Woydyłło, psycholog 
Jesień w pełni, zima za pasem, a nam coraz trudniej opuścić ciepłe łóżko i ruszyć w drogę do pracy czy do szkoły. Czy to rzeczywiście kwestia pogody, czy raczej naszego lenistwa?  
Na pewno nie jest to kwestia lenistwa. Ludzie bardzo reagują na kolory, na światło, pogodę i ciśnienie. Jest wiele osób, które silnie odczuwają działanie tych zewnętrznych bodźców. Wiedząc o tym, że w naszym klimacie mamy co najmniej cztery miesiące krótkiego dnia, długich wieczorów, późnego ranka, niskiego ciśnienia i wysokich opadów, powinniśmy być na to przygotowani. Przecież wiemy, że w naszej sferze klimatycznej pogoda od tysięcy lat wyglądała w taki sposób. Że październik, listopad, grudzień, styczeń i luty to są miesiące zimne, mroczne, kiedy niebo jest zachmurzone.
W tym okresie osoby, które reagują na zmiany pogody obniżonym nastrojem, powinny zwiększyć ilość przebywania na świeżym powietrzu oraz ilość ruchu fizycznego. Niekoniecznie gdzieś w Alpach czy nad ciepłymi wodami, tylko zamiast podróży do pracy autobusem powinny wybrać rower. Należy jak najwięcej przebywać na zewnątrz w czasie, kiedy słońce znajduje się najwyżej na niebie, czyli mniej więcej między 10.00 a 14.00. Mając taką świadomość, można doskonale zapobiegać zapaściom nastroju. Jeśli ktoś o tym wie, a tego nie robi, to mamy do czynienia ze zwykłym lenistwem. Poza tym uważam, że bardzo wiele zmienia autosugestia. Jeśli ludzie sobie wmówią, że jesienne miesiące powodują depresję, to już samo mówienie bardzo często sprawia, że zupełnie podświadomie pracujemy na obniżony nastrój. Nie spotykamy się ze znajomymi, nie wychodzimy potańczyć, nie wychodzimy pobiegać. Po prostu zasiadamy na kanapie, faszerujemy się tłustą baraniną czy kotletami schabowymi. To wszystko jest tak ciężkie, że człowiek się robi ociężały, więc nic dziwnego, że suma takiego trybu życia często przekłada się na pogorszony nastrój. 
 Czyli wiele zależy od naszego nastawienia do rzeczywistości i od charakteru?  
Nie od charakteru, ale od wiedzy. Oczywiście są pewne nawyki, ale mając świadomość, jak wiele możemy zdziałać sami, zamiast jechać windą, powinniśmy wchodzić po schodach. Czy to tak wielki wysiłek? Czy potrzeba do tego jakiegoś szczególnego charakteru? Po prostu wiem, że muszę się ruszać i że im więcej się poruszam, tym bardziej pobudzam się energetycznie, tym jest mi cieplej, czuję się bardziej dotleniona, więc wystarczy jedynie troszkę wprawy. Nie potrzeba do tego pieniędzy, żadnego spa ani wyjazdów do ciepłych krajów. W Polsce taki klimat był przecież od zawsze. Znajdujemy się na tej samej kuli ziemskiej, na której mieszkali nasi prapradziadowie. I oni na żadne depresje nie cierpieli. Mieli różne prace do wykonania, a jak było troszkę mniej roboty, to siadali, śpiewali, bawili się z dziećmi, wychodzili na pole i patrzyli na wschody słońca. Tutaj nie ma żadnych tajemnic.  
Na rynku pojawia się coraz szersza oferta leków antydepresyjnych...  
Przemysł farmaceutyczny bardzo chętnie usidla ludzi, wciskając im jakieś tabletki na depresję. Faszerują nas chemią, wmawiają nam, że jesteśmy chorzy albo że cierpimy bez powodu. I to niestety jest groźne. Jeśli ktoś dał się tym omamić, to niestety przegrał życie. 
Czyli ten wysoki odsetek chorych na depresję to sprawka mediów i reklam?
  
To bujda na resorach. Na depresję zawsze chorowało i choruje 3, maksymalnie 5 proc. społeczeństwa. Depresja to choroba mózgu. Mózg chorych na depresję osób nie produkuje endorfin. Kropka. To trochę tak, jak z autyzmem. Czy co drugie dziecko jest autystyczne? Nie! Podobnie co drugi człowiek nie jest chory na depresję. Ale teraz lekarze, głównie psychiatrzy, napędzają przemysł farmaceutyczny. Na przykład jeśli w rodzinie ktoś umrze, mówi się bliskim zmarłego, żeby poszli do psychiatry po tabletkę. Jeśli dziecko się słabo uczy i rodzice się martwią, zaleca się im wizytę u psychiatry i wykupienie recepty na leki. Słowem "depresja" współcześnie nazywa się to, co człowiek przeżywa. Żałoba w naszym języku zaczyna być tożsama z depresją. Podobnie jest z bezrobociem. A ludzie na to pozwalają. Zwłaszcza Polacy. Przecież jesteśmy jedynym krajem w Europie, który ma reklamy leków. Czy pani o tym wie? Jesteśmy narodem ćpunów. 
Naprawdę? 
Tak. To, co dzieje się u nas, to po prostu plaga. To nie wynika z tego, że ludzie są słabi albo chorzy, a ze straszliwej bezmyślności naszych ustawodawców. Pozwolenie na wyświetlanie reklam leków było zbrodnią!
Już ustaliłyśmy, że zbyt często zaleca się nam wizytę u psychologa lub u psychiatry. A kiedy tak naprawdę powinniśmy zasięgnąć porady specjalisty? 
Najwyższy czas na wizytę u psychiatry jest wtedy, gdy człowiek nie może już normalnie funkcjonować. Jeżeli przez dwa tygodnie cierpi na anhedonię, czyli nic go nie cieszy, nie czuje smaku, nie odczuwa przyjemności, jest przygnębiony, to wtedy trzeba pójść do lekarza pierwszego kontaktu lub do psychiatry. Nie miejmy jednak wielkich nadziei, że trafimy do kompetentnego lekarza, który zapyta, co się dzieje w naszym życiu. Bo jeśli nie zapyta, tylko od razu zapisze środki przeciwdepresyjne, to produktem tej wizyty będzie kolejny uzależniony.
W dzisiejszych czasach psychiatrzy prawie w ogóle nie zajmują się rozmową czy psychoterapią. Oczywiście trzeba prosić o pomoc, niestety nie mam wielkiego zaufania do tej pomocy, ponieważ lekarze mają pięć minut na każdego pacjenta. Więc wypisują cokolwiek i mówią: "Do widzenia, następny!". To jest zamknięte koło. 
Jak odróżnić zwykłe przygnębienie od depresji? 
Przede wszystkim powinniśmy zastanowić się, co może być przyczyną obniżenia nastroju. Czy mamy jakieś zmartwienia i smutki i spróbować z kimś o tym porozmawiać. Zazwyczaj mamy w swoim otoczeniu kogoś bliskiego - przyjaciółkę, mamę czy sąsiadkę. Niektórzy ludzie myślą, że to trzeba od razu do samego Zygmunta Freuda. Wystarczy po prostu drugi człowiek. Kiedy powiem komuś, że od kilku tygodni chodzę przygnębiona, i ktoś zapyta mnie, co się stało, mogę mu na przykład opowiedzieć o tym, że mój mąż się do mnie nie odzywa. Najpierw należy sprawdzić, czy tego problemu nie da się samemu rozwiązać. Bo jeżeli on nie ma żadnej przyczyny - na przykład wygrała pani milion w totolotka, ma pani cudowne dzieci i wspaniałego męża, a mimo to przez dwa tygodnie nie może pani wstać z łóżka, to wtedy to będzie depresja. Ale jeśli jest jakiś powód, to najlepiej go natychmiast rozszyfrować i rozwiązać. Na przykład żałoba. Żałoba trwa rok! Trzeba sobie uczciwie powiedzieć: "Przez rok będę płakać, bo umarła moja mama". Każda religia daje nam rok na pogodzenie się z utratą bliskiej osoby. Tak było zawsze, to nie zostało wymyślone pół roku temu. Ale ludzie nie chcą odczuwać smutku, nie godzą się na to. Trzeba żyć z depresją, ale nie w depresji. W ciągu całego życia człowiek setki razy ma gorsze dni, ale to nie znaczy, że wszyscy jesteśmy chorzy na depresję, ludzie! Jeśli ktoś chce, ze wszystkiego można zrobić sobie biznes - producenci leków zarabiają właśnie na urojonej depresji.  
A my dajemy się na to nabrać... 
5/6 tych tabletek to kostka fiksata. Wcale nie działają. To zawracanie głowy! Niedawno miałam nieżyt gardła i poszłam do laryngologa. Pani doktor wypisała mi 7 czy 8 środków. Stoję w aptece przy ladzie i proszę o jeden lek, inny i jeszcze następny. Pytam farmaceutkę, czy może mi powiedzieć, czy te wszystkie specyfiki pomogą mi na gardło. "Wie pani, nie zaszkodzi". Nawet sami farmaceuci pytają, po co aż osiem, przecież wystarczy jedna tabletka czy spray do gardła. Ale lekarz wypisuje, bo on z tego coś ma. Miałyśmy rozmawiać o depresji, a ja tu robię propagandę antyfarmaceutyczną. Ale to wszystko się łączy. 
Czyli nie powinniśmy obarczać jesieni winą za depresję? 
Zła pogoda powoduje przygnębienie, ale łatwo można sobie z nim poradzić. Zresztą nie każdy je odczuwa. Na przykład małe dzieci w ogóle nie odczuwają zmian pogody. Wystarczy popatrzeć na malutkie dzieci. Ja mam w rodzinie czterolatka - budzi się rano i jest wesolutki bez względu na to, czy mamy lipiec, czy listopad. Ale jeśli jego mama zacznie wzdychać i stękać, a babcia będzie jęczeć: "O Boże, nie mogę, znowu ciemno", to dziecko też się tego nauczy. Niech pani kiedyś pójdzie do przedszkola na dwie godziny i popatrzy, z jaką radością bawią się dzieci. To nie jest tak, że klimat wpływa na złe funkcjonowanie organizmu. To, co ludzie zaczynają wymyślać, może wpłynąć na zdrowie zdecydowanie bardziej, bo potrafimy sobie wmówić dosłownie wszystko. Być może niektórzy są takimi meteopatami, ale to nieliczne wyjątki. Jak jest ponuro, to trzeba mieć fajne towarzystwo. Trzeba częściej spotykać się ze znajomymi, wychodzić, iść potańczyć, pobawić się, pograć w piłkę czy w tenisa. Właśnie dlatego, że mamy predyspozycje do lenistwa. A na swoje lenistwo sami musimy opracować remedium.

Za: http://www.polskatimes.pl/artykul/3674934,ewa-woydyllo-jestesmy-narodem-cpunow-koncerny-wmawiaja-nam-choroby-i-faszeruja-chemia,2,id,t,sa.html