wtorek, 28 listopada 2017

Bartosz Biernat: Idea, głupcze!


      Rozpoczynając swoją przygodę z nacjonalizmem, która później przerodziła się w drogę życiową, czytałem absolutnie wszystko co mogłoby mnie nauczyć czegoś więcej o tej ideologii. Prenumerowałem przeróżne ziny i gazetki, które były często tak głupie, że trudno mi je dziś do czegokolwiek porównać. Ściągałem w kafejce internetowej masę artykułów, które wyszukać było ogromnym problemem, a które później po kilkanaście razy studiowałem w domu lub u kolegi, kiedy nie miałem jeszcze komputera. Dzisiejsze pokolenie młodych nacjonalistów, na całe szczęście nie musi zmagać się z trudnościami w zdobyciu wiedzy, nie musi przeczytać dziesiątek tekstów, by trafić na jeden wartościowy. Tak, rozwój i powszechność Internetu z pewnością wprowadziły ogromne możliwości dla naszego ruchu. Czy jednak są one przez nas należycie wykorzystane?

Kanwą dla moich dzisiejszych rozważań jest absolutnie rewelacyjny artykuł Aguirre „Zawodowcy na ring!“, który bardzo celnie punktuje brak elit naszego środowiska w Polsce. Wnioski jakie nasuwają mi się po moich obserwacjach każą mi pójść jednak o krok dalej. Elita, tak oczywiście potrzebna, może wyrosnąć tylko z ruchu w którym wiedza podstawowa jest ogólnie masowa w danym środowisku. Mało profesorów będzie słuchanych, jeżeli większość uczniów nie skończyła podstawówki, a często intelektualnie (i mentalnie- choć to inny temat rozważań) jest na poziomie przedszkola.

Jak się okazało dostęp do nacjonalistycznych tekstów nie jest równoznaczne z ich przyswajaniem. Internet okazał się świetnym narzędziem dla tych, którzy chcą się edukować, jednak okropnym dla tych, którzy nie potrafią należycie wyselekcjonować materiałów wartych uwagi. Dochodzi do tego tabloidyzacja również naszego środowiska. Dziś młodzi, nacjonalistyczni internauci muszą mieć na tacy wszystko gotowe: filmik ma trwać maksymalnie trzy minuty, najlepiej gdyby jakiś prawicowiec „masakrował“ w nim lewicowca, artykuł ma być krótki i nie wymagać żadnej refleksji, a skutki działania mają być nagłe i absolutnie zwycięskie. Wtedy młody narodowiec jest gotowy do działania. Nie dziwi więc w ogóle ogromny wpływ jaki na jego myślenie mają prawicowe media i ich politycy. To oni zdają się robić umyślne wrażenie „wygrania Polski“ już za chwilkę, już za momencik. Również walka z konkretnymi politykami czy partiami nie wymaga żadnej ideowości w przeciwieństwie do walki z całym systemem.

Brak refleksji, samodyscypliny, czy w ogóle chęci kształcenia się, a co za tym idzie brak ideowości powodują, że w walce o dusze z prawicowym mainstreamem jesteśmy z góry na przegranej pozycji. Skutek tego jest taki, że grupy nacjonalistyczne wychowywane są przez prawicowe media. Wiele z nich utożsamiło swoje poglądy z demokracją i liberalizmem. Jeżeli na to pozwolimy, to niżej już upaść nie będziemy w stanie.

Uważam, że winę za taki stan rzeczy, w którym nie wyrasta nowe pokolenie ideowych nacjonalistów na szerszą skale, ponoszą organizacje narodowe. Pościg za kolejnymi manifestacjami, za kolejnymi „tysiącami“ na nich, by zaspokoić swoje ambicje, powodują, że ludzie przychodząc do grupy narodowej z gruntu nastawiani są w złą stronę. Po minucie spotkania otrzymują oni plakat, nalepkę, ulotkę i zaproszenie na marsz i mają być gotowi do działania. Niewielu pyta o poglądy, dyskutuje i namawia do nauki. Podkreślam, żeby być dobrze zrozumianym: działanie nie jest złe, jednak każdy człowiek prędzej czy później zmierzy się z problemami rzeczywistości i pusta bezideowa działalność nie będzie w stanie przetrwać przy szarej i bezlitosnej prozie życia. W moim przekonaniu organizacje narodowe powinny stanowić swego rodzaju szkoły idei, gdzie podstawowym elementem działania jest rozwój każdego z członków grupy.

Zanim dojdziemy do słusznej myśli o elitach nacjonalistycznych będących niejako uczelniami, musimy dojść do momentu w którym w organizacjach skończenie symbolicznej nacjonalistycznej matury to oczywistość. Stan jaki jest obecnie jest przerażający. Dziś nie tylko szeregowi członkowie danych grup uważają nacjonalizm za stan ducha, myśląc „nie lubię rusków (czy niemców czy kogo tam wpiszecie) – jestem nacjonalistą!“. Myślenie o najwspanialszej doktrynie politycznej jako o stanie umysłu, tak elastycznym jak demoliberalni politycy to porażka nas wszystkich, całej bardzo szeroko rozumianej sceny narodowej w Polsce, a jest on niestety powszechny. Sami liderzy, czy szefowie poszczególnych oddziałów to często kompletnie oderwani od idei narodowej prawicowcy, którzy poprzez wiek i agresywność stwierdzili, że ich miejsce jest w narodowym-radykalizmie. Mamy więc zamknięte koło, w którym nie tylko nie wielu chce się uczyć, ale też w której nikt od nich tego nie wymaga.

Skutki są tragiczne, nacjonaliści angażujący się tak zaciekle w demokratyczne wybory pomiędzy prawicą i lewicą to dla wielu norma; kandydat na prezydenta z ruchu uważanego za narodowy wydający się być kompletnym ideologicznym ignorantem, nie wzbudza raczej masowego dysonansu naszego otoczenia; również głosowanie i poglądy pokroju Janusza Korwin-Mikke dla wielu wydają się spójne z nacjonalistyczną wizją świata. Wielotysięczne manifestacje rekrutują ludzi, którzy często nie mają w ogóle pojęcia o tematyce marszu nie wspominając o ideologii za nią idącym. Wielu spośród manifestantów nie pamięta po co tam była już w czasie powrotu do domu, ale jak moglibyśmy mieć czelność użalać się nad sobą z tego powodu, skoro nasi działacze, organizatorzy, liderzy w całej Polsce wiedzą niewiele więcej? Jeżeli nic z tym nie zrobimy, jeżeli ruchy narodowe nie zmienią swoich priorytetów, pozostaną na zawsze tym czym są dzisiaj: nieświadomym (miejmy chociaż taką nadzieję) narzędziem w rękach prawicowych polityków.

Organizacje narodowe, tak bardzo zapiekłe w swoich ambicjach i konfliktach, których źródeł już nikt nie pamięta walczą o swoją przestrzeń tak jakby miało cokolwiek z niej wyniknąć. Każdy ucieka do swojego getta, w którym jeżeli ma szczęście trafi na ludzi troszkę głębiej patrzących na idee niż „precz z żydostwem“, jeżeli ma go mniej to jego grupa spełni swój obowiązek wobec systemu w końcu wypluwając go jako odmienionego już grzecznego obywatela. Dyskusja pomiędzy organizacjami od kiedy pamiętam zawsze dotyczyła tego kto, z kim i co z tego będziemy mieli , prawie nigdy natomiast nie odbywała się na gruncie ideologicznym. Nie jest rzeczą ważną, czy organizacji narodowych będzie 3 czy 30 jeżeli i tak wszystkie grupy dążyć będą do własnych partykularnych interesów kosztem ideologii.

Wydaję się prawidłowe i bardzo ważne myślenie nie jak zwyciężyć, ale jak przetrwać. Pseudopolitycy narodowi tak słabi pod każdym względem są tylko łakomym kąskiem dla politykierów demoliberalnych, którzy bez żadnych problemów radzą sobie z sprytnym na kierunkowaniem swoich „koncesjonowanych“ grup na systemową modłę. Ludzie dobrej woli, kończą przez to gorzej niż polityczne prostytutki, gdyż nawet dla nich stanowią po jakimś czasie mniej lub bardziej, w zależności od sytuacji, potrzebny plankton.

Otarłem się jeszcze o końcówkę młodzieżowego bumu ruchu skinheads. Zawsze zastanawiało mnie to, jak z tak ogromnej masy „zaangażowanych“ politycznie niezależnych zostało tak bardzo mało ludzi wartościowych. Dziś już mam odpowiedź, gdyż właśnie dziś my - kolejne pokolenie marnujemy swoją szansę. Po latach ogromnej ulicznej posuchy po upadku subkultury skinów, ruch znów miał szansę stać się może nie masowy, ale coś więcej niż marginalny. Przyszła nowa moda wśród kibiców. Wszystkie organizacje z ochotą wróciły na ulice licząc teraz swoje manifestacje nie w dziesiątkach ale tysiącach obecnych. Kolejna szansa na dotarcie do ludzi, by nauczyć ich źródeł tych manifestacji, ugrzęzła gdzieś w wyścigu kolejnych ogłoszeń i liczenia głów. Chciałbym w tym miejscu wrócić do samego początku swoich rozważań. Czy zrobiliśmy naprawdę wszystko, by wykorzystać internet - nowe narzędzie pogłębiania nacjonalizmu, nową mode wśród kibiców czy by tylko nasze organizacje przetrwały zgadzaliśmy się na bylejakość nowych ludzi, tylko po to, by przypadkiem wymagając od nich idei i myślenia nie spowodować odejścia od ruchu jako takiego.

Czy to się komuś podoba czy nie, kibicowska moda minie. Może to potrwać jeszcze 5, a może 10 lat, ale ostatecznie stan ten nie będzie trwał wiecznie. Nic nam z tego, że po tym okresie będziemy wspólnie wspominać ogromne manifestacje, które zorganizowaliśmy skoro stan liczbowo-ideowy nacjonalistyczny będzie taki sam. Nie uważam, że można znaleźć w tej sytuacji jakikolwiek złoty środek. Długo jeszcze to zamknięte koło będzie kręciło się, zaspokajając uliczne interesy systemowej prawicy.

Żeby jednak nie być całkowitym malkontentem, chce podkreślić, że mimo wszystko wiedza na temat nacjonalistycznej idei wzrasta. Powoli, nawet bardzo, ale jednak systematycznie wzrasta. Korporacjonizm nie jest już uważany za system wspierający duże korporacje kapitalistyczne przez domorosłych ekonomistów patrzących w stronę JKM co on może o tym sądzić. Nacjonalizm coraz mniej kojarzony jest przez nich, jako ruch który ma przede wszystkim odzyskać Lwów czy Wilno, a którego jedynym prawdziwym postulatem jest „chwycenie wszystkich za ryj“ i krwawa zemsta za lata nędzy. Katolicyzm, przy jednoczesnym odrzuceniu modernistycznego prądu Kościoła również nie jest już ogólnie uważany za sekciarstwo. Dziś już z nacjonalizmem nie kojarzy się tzw. „lista żydów“ i stojący za nią Leszek Bubel. Nie zmienia to jednak wszystko faktu, że status quo nas nie powinno interesować. Gdy tylko będzie taka potrzeba system ustanowi oficjalną narodową grupę, która znów może wrzucić nas do jeszcze większego marginesu.

Bycie bezkompromisowym nacjonalistą jest dzisiaj bardzo trudne, ale jednak kto – jeśli nie my- musi zadbać o to żeby idea ta przetrwała. Brakuje nam wszystkiego. Brakuje pieniędzy, ludzi , bojowników, oczywiście brakuje też elit, ale nic z tego nie będzie w stanie wyrosnąć z naszego ruchu jeżeli będzie brakowało powszechnej ideologii naszego środowiska. Idea jest naszą jedyną bronią. Nie manifestacje, o których pamięć żyje maksymalnie kilka tygodni. Nie pseudopolityczne gierki taktyczne, nie głośne krzyczenie i napompowane muskuły, ale właśnie idea.

Jeżeli tego depozytu nie będziemy w stanie przechować, nie zostawiamy dokładnie nic przyszłym pokoleniom.