List do redaktora „Prosto z Mostu”, Rzym, Angelicum, styczeń 1938 r.
Szanowny Panie Redaktorze!
Muszę niestety zwrócić się do Sz. Pana z prośbą o wybaczenie mi
niesłowności: dłuższego artykułu w sprawie totalizmu i liberalizmu nie
mogę dostarczyć, przynajmniej obecnie. Rzecz jest wprawdzie
naszkicowana, ale już po ukończeniu jej nasunęły się obawy, czy takie
proste teologiczne ujęcie tej sprawy nie wywoła nieporozumień i nie da
powodu do komentarzy najbardziej sprzecznych z intencjami moimi i z
nauką teologii katolickiej, wciągając mnie w długą polemikę, na którą
nie mam ani czasu, ani ochoty.
Można by wprawdzie rzecz
przerobić, znaleźć inne, bardziej dla polskiej publiczności zrozumiałe
sformułowania. Niestety, obecnie mnie na to nie stać w ciągu roku
akademickiego. Nie chciałbym jednak mimo wszystko pominąć sposobności do
naszkicowania mojego zasadniczego stanowiska w tej sprawie, więc choćby
w zarysie przedstawię je tutaj.
O co chodzi właściwie?
„Prosto z mostu”, energicznie poparte przez „Pro Christo” postawiło
tezę, że choć totalizm nie-katolicki jest potępienia godny, totalizm
katolicki wydaje się systemem możliwym do przyjęcia dla wierzących, a
nawet pożądanym. Natomiast niektórzy inni publicyści katoliccy bardzo
stanowczo sprzeciwili się tej tezie, dowodząc, że katolik żadnego
totalizmu uznawać nie może. Co więcej, niektórzy z nich poddali dość
ostrej krytyce katolicki pogląd na te sprawy, wypowiadając się za
liberalizmem; inaczej przynajmniej nazwać nie umiem przeczenia
dopuszczalności przymusu w sprawie propagandy światopoglądów, nie tylko –
co byłoby słuszne – pod względem pozytywnym („nie wolno nikogo siłą
nawracać”), ale także pod względem negatywnym („nie wolno nikomu siłą
przeszkadzać w szerzeniu jakiegokolwiek światopoglądu”).
Otóż sprawa dla teologa nie
jest trudna, pod warunkiem, by dokładnie powiedziano, co się przez
„totalizm” rozumie. Oczywiście, że jeśli ktoś „totalizmem” nazywa
system, w którym państwu wolno wszystko, gdzie państwo tworzy etykę,
reguluje wszystkie dziedziny życia, nie wyłączając religii, gdzie
wkracza do zakresu ściśle rodzinnego i osobistego, temu ze stanowiska
katolickiego totalizmu uznawać nie wolno a tym bardziej nie wolno mu
mówić o „totalizmie katolickim”, bo ten zwrot będzie współoznaczał cechy
sprzeczne. Nie wydaje mi się jednak, by „totalizm” na łamach pańskiego
znakomitego pisma miał ten sens. O ile rozumiem, chodziło tu o teorię,
według której państwo ma prawo – w porozumieniu z Kościołem i nie
naruszając w niczym jego praw, a także z zastrzeżeniem tego, co należne
jednostce i rodzinie – regulować wszystkie dziedziny życia społecznego.
Chodziło Panu o ustrój, w którym państwo nie jest biernym widzem walki
światopoglądów, ale samo światopogląd katolicki wyznaje i stara się,
wszystkimi zgodnymi z etyką środkami, ten światopogląd popierać.
Otóż jeśli tak jest, muszę
stwierdzić dwie rzeczy: najpierw, że słowo „totalizm” zostało tutaj dość
nieszczęśliwie użyte; trzeba by mówić o „totalizmie umiarkowanym”, albo
„ograniczonym”, a to jest oczywiście nonsens. Dla uniknięcia
nieporozumień proponowałbym Panu zatem usunięcie tego słowa z Jego
terminologii. Po co upierać się przy słowach? Nie o nie chodzi, ale o
treść. Po wtóre, jeśli Pan przez „totalizm” rozumie to, co powyżej
określiłem, muszę stwierdzić, że teologicznie jest Pan najzupełniej w
porządku. Nie tylko pisarze stawiający Panu zarzut heterodoksji mylą
się, ale i sami zwolennicy neo-liberalizmu, ci, którzy przeczą
dopuszczalności państwa bez zastrzeżeń i wyłącznie katolickiego oraz
potrzebie jego pomocy dla Kościoła, słowem wielu z tych, którzy Pana
atakują, naraża się na bardzo poważne zarzuty o nieprawomyślność. Sądzę
np. że wystarczyłoby mi przekazać pewne niedawno w Polsce ogłoszone
artykuły o tej sprawie do św. Officium, a bardzo prędko okazałby się
pożądany, albo raczej zgoła niepożądany skutek.
Nie interesuje mnie
polityczna strona zagadnienia, mianowicie jaki ustrój jest w danej
chwili w danym państwie najlepszy itp. Na tym nie znam się zupełnie.
Dyskusja toczy się jednak około zasad, więc w moim zakresie; a zasady są
takie, jak powiedziałem. Głosił je Kościół co najmniej od czasów św.
Augustyna do Piusa IX, głosi je jeszcze dzisiaj. Twierdzić, że nauka
całej tradycji Kościoła jest pod tym względem „wielkim błędem”, że jego
praktyka była jedną kolosalną pomyłką, katolikowi nie wolno. I jeśli
dzisiaj Kościół potępia totalizm, to nie znaczy wcale by miał uznawać
neo-liberalizm – a przykre doświadczenia katolików francuskich, o
których Pan niedawno słusznie wspominał w „Prosto z mostu”, powinny być
dla nas pod tym względem przestrogą.
Wreszcie jeszcze jedno.
Teologizujący neo-liberałowie wielce zajmują się obecnie sprawą
dopuszczalności wojny i rewolucji; zajmują się na ogół źle, bez
dostatecznej znajomości źródeł, literatury i stanu zagadnienia w
literaturze współczesnej. Nie mogę wchodzić tutaj w szczegóły – zwracam
więc tylko raz jeszcze uwagę na Francję, i na liczne ostatnio orędzia
biskupów całego niemal świata w sprawie hiszpańskiej. A jeśli nasi
neo-liberałowie posuwając się czasem, aż do podawania w wątpliwość czy
Polska miała prawo bronić chrześcijaństwa przeciw Tatarom, Turkom i
Bolszewikom, jeśli uprawiają dzisiaj jeszcze defetyzm i rozbrajają nasz
naród moralnie, to… wolę nic nie mówić na ten temat, przekonany, że
chodziło tylko o brzydki lapsus calami, którego wstydzą się
obecnie i jako katolicy i jako Polacy. W każdym razie, gdyby choć trochę
znali teologię, wstydzić się powinni.
Cały neo-liberalizm
teologiczny w Polsce wydaje mi się skutkiem zbytniego ulegania pewnym
kierunkom myśli francuskiej. Wiem z doświadczenia, że wielu
liberalizujących katolików francuskich nie rozumie zupełnie spraw dla
nas całkiem oczywistych, idei obrony chrześcijaństwa itp. Bronić się
musimy, rzecz jasna, przed zalewem hitleryzmu; ale baczyć też trzeba,
byśmy nie popadli w zależność ideową od obcej nam pod wieloma względami
myśli liberalnej francuskiej.
Chciałbym więc przestrzec
naszych polskich neo-liberałów przed losem, który spotkał ich kolegów
Francuzów. Główny organ tej grupy został zawieszony i zdaje się z
polecenia Stolicy Apostolskiej. Teraz inne jej pismo naraziło się na
bardzo ostry artykuł O. Mariana Cordovani, O. P. Magistra Świętego
Pałacu Apostolskiego, tj. teologa papieskiego i jednej z
najwybitniejszych osobistości w rzymskiej kurii. O. Cordovani ogłosił na
pierwszej stronie „Osservatore Romano” bardzo surowy artykuł na ten
temat i podpisał pełnym tytułem urzędowym. My, którzy mieszkamy w
Rzymie, wiemy co to znaczy: półoficjalne potępienie. A chodziło o sprawy
bardzo blisko stojące tutaj omawianych o potępianie przeszłości
Kościoła i hasła liberalne. O. Cordovani używa zwrotu „neo-liberalizm”.
To brzmi groźnie: Roma locuta, trzeba jak najprędzej wycofać się ze zbyt radykalnych stanowisk, aby i nas w Polsce coś podobnego nie spotkało.
Wiem z przykrego
doświadczenia, że Francuzi całkiem inaczej reagują na te same wartości
niż my. Tak np. wspaniała mowa naszego Ks. Prymasa przy wręczeniu buławy
Marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu, mowa wyrażająca lepiej niż jakakolwiek
inna to, co wszyscy Polacy czują, przyjęta została przez moich znajomych
księży francuskich z zupełnym niezrozumieniem i nawet oburzeniem. Można
to wytłumaczyć sytuacją polityczno-religijną we Francji, gdzie katolicy
są w mniejszości, potężnym wpływom Wielkiej Rewolucji, zawsze jeszcze
żywym w tym kraju i może brakiem specyficznie bojowej misji obronnej ich
kraju. U nas w Polsce te okoliczności nie zachodzą. Jesteśmy narodem w
przytłaczającej większości katolickim, – wpływom Rewolucji nie
ulegliśmy, Bogu dzięki, w tym stopniu co Francuzi, a nasza historia jest
ustawiczną walką o Kulturę i Wiarę. Jeśli przyjmujemy od nich
neo-liberalizm, to ze względu na znany kompleks niższości. Trzeba się z
tego otrząsnąć. Bo jeśli pójdziemy za katolikami francuskimi, (i to nie
wszystkimi, ale ich liberalnym skrzydłem), musimy nie tylko narazić się
na potępienie ze strony Kościoła, lecz także zaprzeć się naszej własnej
wielkiej tradycji, tego co w naszej kulturze narodowej najbardziej
istotne. Nie sądzę, by ktokolwiek z nas chciał iść aż do potępienia
Chocimia, Cecory, Warszawy i tylu innych naszych czynów bojowych, całego
krwawego dorobku przeszłości.
Niech wolno mi więc będzie zakończyć te uwagi owym niezmiernie trafnym powiedzeniem Ks. Prymasa Hlonda: Polska posiada dość własnych bogactw duchowych, aby nie potrzebowała naśladować innych.
Pan, Panie Redaktorze, o ile rozumiem, był zawsze obrońcą takiej
właśnie, polskiej ideologii; jeśli chodzi o sprawę tutaj poruszoną, i o
ile dobrze Pańską myśl interpretuję, mogę mu tylko gratulować, gdy
chodzi o zasady. Wszystkie tezy teologiczne tu wygłoszone uważam za
pewne w znaczeniu naukowym, oczywiście z podporządkowaniem się
ewentualnym orzeczeniom Kościoła. Na żądanie gotów jestem służyć
dowodami. Racz przyjąć Panie Redaktorze zapewnienia mojego prawdziwego
szacunku i życzenia, by jego akcja obrony polskiej kultury rozwijała się
jak najpomyślniej.
Józef Maria Bocheński OP