środa, 17 lutego 2021

Michał Staniszewski: Zniesienie niewolnictwa w USA

 

               Zniesienie niewolnictwa w USA nastąpiło 1 stycznia 1863 r. Tak brzmi oficjalna wersja. W rzeczywistości niewolnictwo wciąż obowiązywało na terenie Unii. Deklaracja Abrahama Lincolna miała jedynie pozwolić na wygranie wojny przez Północ. Na całkowite zakończenie starożytnych stosunków w Nowym Świecie było za wcześnie.

Szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych nie zaznał pokoju w czasie swojej kadencji. Jego wybór stał się jednym z powodów secesji południowych, niewolniczych stanów oraz wybuchu wojny domowej. Formalnie zakończyła się ona po śmierci Lincolna deklaracją jego następcy Andrew Johnsona. Lincoln dożył jeszcze początku kapitulacji Armii Północnej Wirginii w Appomattox Court House, do czego doszło 9 kwietnia 1865 r. Był to początek nowej ery w historii Ameryki.

Czy aby na pewno niewolnictwo?

17 marca 2011 r. w trakcie Dorocznego Spotkania Związku Amerykańskich Historyków na panelu dyskusyjnym odnośnie do wybuchu wojny secesyjnej zgromadzeni doszli do wniosku, że

    choć to niewolnictwo oraz różne i liczne głosy niezadowolenia na jego temat były przyczyną rozpadu Unii, to sam rozpad Unii stał się przyczyną wojny.

Jest to wywód na pierwszy rzut oka dość dziwny i karkołomny – w myśl zasady Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Po głębszej analizie działań Abrahama Lincolna w trakcie wojny można jednak uznać, że ma on pewne podstawy.

Przyczyny wojny secesyjnej są kwestią dyskusyjną od 150 lat. Po zakończeniu konfliktu obie strony przerzucały się odpowiedzialnością i szafowały niewolnictwem jako koronnym argumentem. Północ oskarżała Południe o jego obronę, Południe natomiast odpowiadało oskarżeniem o niezrozumienie przez Unię kultury stanów Konfederacji. W późniejszych latach zaczęto doszukiwać się innych powodów bratobójczej walki, jednak niewolnictwo, zwane eufemistycznie „szczególną instytucją”, wciąż wracało na wokandę. Czy słusznie? Obserwując postępowanie Lincolna, można dojść do wniosku, że chyba jednak nie…

Zniesienie niewolnictwa w USA – motywy prezydenta

Walka o zachowanie Unii była dla Lincolna przede wszystkim obroną ducha Konstytucji i praw przez nią reprezentowanych. Na początku konfliktu ten prawnik z Illinois popełnił duży błąd, ogłaszając blokadę portów Południa. Abstrahując od faktu, że według postanowień Konferencji Paryskiej z 1856 r., aby blokada była legalna, musiała być przede wszystkim szczelna (a tego flota federalna do końca wojny nie zagwarantowała), to ogłaszano ją przede wszystkim wobec drugiej strony wojującej, czyli państwa. W ten sposób Lincoln de facto uznał Konfederację, co ułatwiło Brytyjczykom nadanie Południowcom statusu belligerentów (strony prowadzącej wojnę) i – w razie sukcesów rebelii – mogło doprowadzić do międzynarodowego uznania Południa.

Na drugi taki błąd nie można już było sobie pozwolić. Problem niewolnictwa był zresztą dla prezydenta trudny do przezwyciężenia. Nie chciał on bowiem dokonywać rewolucyjnych zmian, nie wierzył też w skutki całkowitego zrównania kolorowych z białymi, a niektóre z jego stwierdzeń na temat Murzynów miały charakter rasistowski. O ile już chciał rozwiązać ten problem, to wolał zastosować ewolucyjny model polegający na stopniowej emancypacji. Wynikało to również z czterech szczególnych problemów Lincolna, którymi były stany Delaware, Maryland, Missouri i Kentucky.

Niewolnictwo a Stany Pogranicza

Praktycznie wszystkie wymienione stany boleśnie doświadczyły wojny domowej. Czterdzieści procent chłopców z Kentucky, którzy poszli na front, przywdziało szare mundury, a symbolem podziału mógł być fakt, że Stan Niebieskiej Trawy był rodzinnym domem Lincolna oraz prezydenta Konfederacji Jeffersona Davisa. Część Marylandczyków walczyła w armii konfederackiej, a jeden z nich – Francis Buchanan – został nawet admirałem w CS Navy. W Missouri, tak przed wojną, jak i po niej, a zwłaszcza w jej trakcie, trwał stan chronicznego i okrutnego konfliktu domowego.

Jedynym w miarę spokojnym terenem było Delaware – ale tam niewolnicy stanowili raptem 1% społeczeństwa, zresztą ich liczba stale się zmniejszała. Problem stanowiły natomiast górskie hrabstwa Wirginii, które odłączyły się od Południa i ogłosiły się oddzielnym stanem. Tam niewolnictwo wciąż oficjalnie obowiązywało.

Mieszkańcy pogranicza mogli ginąć za Unię, ale na pewno nie za wolność dla kolorowych. Lincoln doskonale to rozumiał. Musiał mieć poparcie stanów pogranicza – inaczej wystawiał Północ na zagrożenie ze strony wojsk konfederackich, dając im szansę przekroczenia rzeki Ohio, stanowiącej polityczną granicę stanów wolnych i niewolniczych, oraz oddając stolicę na pastwę wroga (Dystrykt Kolumbia jest bowiem z trzech stron otoczony terytorium stanu Maryland). Słusznie zatem prezydent odpowiedział pewnemu kaznodziei, naciskającemu na zniesienie niewolnictwa:

    Wiem, że Bóg żąda zniesienia niewolnictwa. Ale ja muszę mieć Kentucky!

Żeby mieć jedno i drugie, i przezwyciężyć przeciwności, Lincoln musiał się wznieść na wyżyny kunsztu prawniczego.

Legislacyjne manewry

Prowadząc wojnę o zachowanie jedności kraju, nie należało zniechęcać rebeliantów do powrotu na łono ojczyzny. Dlatego też starano się ukryć postulaty antyniewolnicze, a samych abolicjonistów trzymać w ryzach. Było to trudne, ale nie niemożliwe i – co ciekawe – zgodne z prawem.

Na początku wojny wielu niewolników uciekało za linię Unii, wierząc, że tam czeka na nich wolność. Niektórzy bardzo się dziwili, gdy żołnierze federalni oddawali ich zgłaszającym się po nich właścicielom. Wynikało to z prostego faktu – w Stanach wciąż obowiązywała Ustawa o Zbiegłych Niewolnikach z 1850 r., nakładająca na organa federalne obowiązek pomocy i „zwrotu” zbiegów. Wojsko wykonywało więc po prostu swoje obowiązki. A ponieważ nie uznawano podziału kraju, teoretycznie rzecz biorąc, po niewolników zgłaszali się obywatele amerykańscy. Lincoln, chcąc trzymać atuty praworządności, musiał znaleźć sposób na obejście tego problemu.

Pomógł mu w tym komendant twierdzy Monroe w Wirginii, gen. mjr Benjamin Butler. Zbiegłych niewolników uznał on za kontrabandę – materiały umożliwiające prowadzenie wojny, a przez to podlegające konfiskacie przez armię. Butler używał zbiegów do prac saperskich. Następnym krokiem stało się uchwalenie przez Kongres 13 marca 1862 r. Ustawy Zakazującej Zwrotu Niewolników. Traktowana jako część Zbioru Praw Wojennych (ang. Articles of War), stanowiła, iż żaden żołnierz Unii, niezależnie od formacji i stopnia, pod karą natychmiastowego sądu polowego, nie może zwracać zbiegów nikomu, kto się po nich zgłasza. De facto oznaczało to początek dekompozycji systemu niewolnictwa – o wiele subtelniejszy niż wydany w Missouri w 1861 r. rozkaz o konfiskacie i wyzwoleniu wszystkich niewolników, wystosowany przez gen. mjr. Johna Frémonta.

Nacisk abolicjonistów

Radykalni republikanie, zgromadzeni wokół Benjamina Wade’a i Thaddeusa Stevensa, nie składali jednak broni. Stawiając na ostrzu noża problem niewolnictwa, chcieli uderzyć w – ich zdaniem – zbyt miękkie prowadzenie wojny z rebeliantami. Pomogła im w tym klęska unionistów pod Ball’s Bluff (21 października 1861).

Bitwa ta była jedynie nic nieznaczącą potyczką między federalnym oddziałem a małym konfederackim oddziałem osłaniającym Leesburg. Federalni stracili w nim jednak blisko 2/3 walczących (ok. 1000 żołnierzy), podczas gdy konfederaci prawie dziesięć razy mniej. Dodatkowo, w walkach poległ przyjaciel Lincolna, płk Edward Baker. Bitwa okazała się przełomowa dla rozwoju parlamentarnej kontroli nad wojskiem. W celu zbadania przyczyn klęski powołano do życia Połączoną Kongresową Komisję ds. Prowadzenia Wojny z przedstawicielem radykałów, senatorem Zachariahem Chandlerem, na czele. W skład szacownego gremium wszedł również Wade.

Komisja powołała przed swoje oblicze gen. Charlesa Stone’a, dowodzącego w rejonie Ball’s Bluff. Tuż przed złożeniem zeznań Stone otrzymał rozkaz od Naczelnego Dowódcy Armii USA gen. George’a McClellana, zakazujący mu podawania jakichkolwiek szczegółów planowania operacji wojennych. Innymi słowy: Stone’owi zakazano zeznawać.

McClellan wiedział, co robi. Głównym celem Komisji było tak naprawdę usunięcie go ze stanowiska z powodu zbyt leniwego prowadzenia działań wojennych. Jednocześnie chciano zaprzestać przekazywania zbiegów Południowcom, co Stone – jako zawodowy żołnierz i służbista – zgodnie z prawem robił. Fakt nieformalnych kontaktów z Konfederatami wykorzystano przeciwko niemu. Plotki o rzekomym przekazywaniu znaków oddziałom płk. Nathana Evansa (konfederackiemu zwycięzcy spod Ball’s Bluff) uznano za dowód współpracy dowództwa federalnego i zdrady nieszczęśliwego Stone’a. Wyrok mógł być tylko jeden – winny.

Stone był w rzeczywistości ofiarą gier politycznych toczonych wokół armii. Większość wyższych oficerów federalnych na Wschodzie okazywała sympatię opozycyjnej Partii Demokratycznej, przeciwnej zniesieniu niewolnictwa i postulującej odbudowę Unii w jej przedwojennym kształcie. Uderzenie w kadrę Armii Potomaku miało być ostrzeżeniem na przyszłość dla wszystkich polityków w mundurach.

Thaddaeus Wade nie ukrywał nawet, że jego prawdziwym celem jest McClellan. W rozmowie z Lincolnem sugerował natychmiastowe zastąpienie zachowawczego generała. Na pytanie prezydenta, kogo widzi na tak eksponowanym stanowisku, senator odpowiedział: „kogokolwiek”.

    Wam wystarczy mianowanie kogokolwiek. Ale ja muszę mieć kogoś!

– odpowiedział na te zarzuty Lincoln.

Zmiana priorytetów

Prezydent nie chciał korzystać z karty niewolniczej. Zgłaszającym się do wojska wolnym Murzynom dziękował za patriotyzm i odsyłał ich do domu. Nie chciał drażnić Konfederatów. Jednakże kolejne niepowodzenia na froncie zmieniły jego nastawienie. A wszystko dzięki Robertowi Lee, notabene przeciwnikowi niewolnictwa.

Zacięty opór i determinacja, jaką Południowcy wykazali się w Bitwie Siedmiodniowej, uświadomiła Lincolnowi, że nie da się odbudować Unii inaczej jak tylko przez jej całkowitą przemianę. Pierwszym krokiem powinno być całkowite podbicie zbuntowanego Południa. Nieudolność i panika McClellana w czasie starcia pod konfederacką stolicą skłoniła go do użycia niewolniczej karty. Miała ona jednak stanowić jedynie środek prowadzenia wojny, nie cel sam w sobie.

22 lipca 1862 r. Lincoln poinformował swój gabinet o planach wydania proklamacji znoszącej niewolnictwo. Jedynie Sekretarz Poczty Montgomery Blair sprzeciwił się temu pomysłowi, ale z powodu możliwości przegrania jesiennych wyborów uzupełniających do Kongresu. Sekretarz Stanu William Seward rozsądnie zauważył, że taki akt można wydać, gdy będzie poparty sukcesem wojskowym. Inaczej opinia publiczna uznałaby go

    za ostatni wysiłek wyczerpanego rządu, krzyk o pomoc… nasz ostatni zwrot przed odwrotem.

Głębia tej sugestii z wielką siłą uderzyła Lincolna. Proklamacja na razie powędrowała do szuflady.

Obietnica przed Bogiem

Prezydent nie zrezygnował jednak ze swoich wysiłków. Widział, że wojna w Wirginii jest pasmem porażek. Gdy Robert Lee uderzył na Maryland, Lincoln obiecał przed sobą i Bogiem, że w razie wielkiego zwycięstwa nad rebeliantami ogłosi swoją proklamację. 17 września 1862 r. w okolicach Sharpsburga w Marylandzie powolnie manewrująca Armia Potomaku w serii nieskoordynowanych ataków powstrzymała Południowców i zmusiła ich do odwrotu za Potomak. Ceną tego było ok. 23 tys. zabitych, rannych i zaginionych po obu stronach. Przecinający pole bitwy potok Antietam spłynął krwią. Lecz nie na darmo.

22 września Lincoln uznał, że „czas nadszedł”, choć

    działania armii przeciwko rebeliantom nie były do końca tym, czego od niej oczekiwał.

W takiej sytuacji pojawił się zasadniczy problem. Czy prezydent może wydać taki akt, czy też należy to do kompetencji Kongresu? W tym miejscu Lincoln po raz kolejny wykazał się kunsztem prawniczym. Kunsztem tak karkołomnym, że nawet przeciwnicy musieli uznać jego wielkość.

W 1857 r. Sąd Najwyższy USA wydał wyrok w sprawie Dreda Scotta. Był on niewolnikiem pochodzącego z Missouri lekarza wojskowego Johna Emersona i z tego powodu wraz ze swoim panem spędził wiele czasu w różnego rodzaju placówkach – również na Północy. Po śmierci właściciela chciał się wykupić, jednak wdowa po lekarzu odmówiła. Namówiony przez abolicjonistów, wniósł sprawę do sądu o uznanie go za wolnego, ponieważ wiele lat spędził na północ od tzw. linii Masona–Dixona, wyznaczającej granice niewolnictwa. Pierwsza instancja oddaliła jego pozew, ale Sąd Stanowy Missouri przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Ostatecznie sprawę rozpatrzył Sąd Najwyższy, uznając, że Scott nie może domagać się sprawiedliwości na wokandzie, bo nie jest amerykańskim obywatelem. Wyrok nie mógł zresztą być inny, skoro na dziewięciu sędziów siedmiu pochodziło ze stanów niewolniczych.

Czy wyrok ten był niekorzystny dla abolicjonistów? Niekoniecznie. Otóż Przewodniczący Roger Taney (przeciwnik niewolnictwa!) uznał w uzasadnieniu wyroku, że Kongres nie ma prawa zakazywania niewolnictwa gdziekolwiek w USA ani nawet rozpatrywania tej kwestii. Chcąc wzmocnić „szczególną instytucję”, dał Lincolnowi broń do ręki. Wszak skoro Kongres nie ma prawa, to kto je ma? W państwie prawa nie może istnieć pustka legislacyjna.

Lincoln to wykorzystał. Podpierając się m.in. tym wyrokiem, wydał Proklamację nie jako prezydent-szef władzy wykonawczej, lecz jako prezydent-Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych USA. Był to bardziej rozkaz umożliwiający prowadzenie wojny w celu jej pomyślnego zakończenia. Choć rozumiano doniosłość tego kroku, część opinii publicznej uznała go za mało skuteczny. Seward słusznie zauważył, że rząd wykazał się

    sympatią wobec niewolnictwa, wyzwalając niewolników tam, gdzie nie możemy, i trzymając ich w kajdanach, tam gdzie możemy ich wyzwolić.

Nawet londyński „The Times” sarkastycznie stwierdził:

    Gdzie nie ma możliwości, Pan Lincoln wyzwala niewolników. Gdzie je ma – pozostawia ich dalej w niewoli.

22 września 1862 r. ogłoszono, że wyzwoleni zostaną niewolnicy z terenów, na których z dniem 1 stycznia 1863 r. „będzie trwać rebelia przeciwko Rządowi Stanów Zjednoczonych”, czyli na wszystkich terenach niekontrolowanych przez Unię. Co prawda stwierdzenie, że niewolnicy z terenów Konfederacji

    będą odtąd i na zawsze wolni, a władze wykonawcze rządu Stanów Zjednoczonych, wraz z dowództwem armii i marynarki wojennej, będą odtąd uznawać i utrzymywać wolność takich osób

brzmiało bardzo ładnie, ale nie zmieniało to faktu, że ok. 200 tys. osób na terenie Unii dalej czekało na wolność aż do uchwalenia trzynastej poprawki do Konstytucji USA w roku 1865.

Jan Onufry Lincoln?

Lincoln dawał niewolnikom Konfederatów wolność w taki sam sposób, w jaki Sienkiewiczowski Pan Zagłoba dawał Karolusowi Niderlandy. Musiał się liczyć z opinią publiczną, która mogła mieć wpływ na główne narzędzie prowadzenia wojny – armię. Ta ostatnia miała zresztą dość mieszane uczucia. Na Wschodzie oficerowie przyjęli Proklamację z małym entuzjazmem. George Armstrong Custer napisał do żony, że żołnierze nie biją się o wolność Murzynów, ale o samą Unię. McClellan w liście do Sekretarza Wojny Edwina Stantona naciskał na utrzymanie niewolnictwa, albowiem

    naród nie poprze innej polityki… Za żadną inną nasze armie nie będą dalej walczyć.

McClellan przeliczył się jednak. Żołnierze z zachodnich stanów podeszli do Proklamacji bardziej praktycznie. Pochodzący z Indiany pułkownik uznał, że żołnierze chcą

    zniszczyć wszystko, co daje w sumie siłę rebeliantom, więc ta armia poprze Proklamację Emancypacyjną i wprowadzi ją bagnetem.

Nie trzeba było być wybitnym absolwentem West Point, żeby to zrozumieć.

Echo Proklamacji

Niewiele osób widziało to, co Lincoln – że Proklamacja

    zmieni charakter wojny. Jedna ze stron musi się ugiąć… Południe zostanie zniszczone i zastąpione nowymi propozycjami i ideami.

Wraz z Proklamacją rozpoczęto przyjmowanie kolorowych do armii. Choć za najsłynniejszy (m.in. dzięki filmowi „Chwała”) uchodzi 54. ochotniczy pułk piechoty z Massachusetts, to pierwszą jednostkę sformowano ze wspomnianej już „kontrabandy”. Jednostką tą był 1. ochotniczy pułk piechoty z Karoliny Południowej. Żołnierze dostawali 10 dolarów żołdu (minus 3 za mundury), a biali pełne 13 dolarów. Dodatkowo, żaden „kolorowy” nie mógł zostać oficerem, a od 1864 r. wszystkie murzyńskie jednostki formowano w ramach Kolorowego Korpusu Stanów Zjednoczonych. Pojawia się więc pytanie: co zmieniła Proklamacja?

Wbrew pozorom – sporo. Otóż niewolnicy paradoksalnie często czuli wobec swoich panów zaskakującą lojalność. Booker T. Washington wspominał, że wieść o śmierci „panicza Johna” zasmuciła wszystkich na plantacji. Oficerowie z pancernika CSS Arkansas nie mogli dowiedzieć się niczego od przypadkowo spotkanej niewolnicy, bo ta ich wzięła za Jankesów. To przekonanie czerpała z faktu, że

    nasi nie mają takich okrętów. [sic!]

Symbolem tej swoistej łączności niech będzie fakt, że gen. Nathan Bedford Forrest – znany handlarz niewolników – wziął na wojnę 49 „swoich”. Tylko jeden uciekł, reszta natomiast służyła jako łącznicy, kurierzy i zwiadowcy. Końca wojny doczekało 26.

Ale i na Południu od połowy 1862 r. toczyły się zacięte dyskusje na temat zniesienia niewolnictwa. Ostatecznie przeważyło zdanie Roberta Lee, który uznał, że dla prowadzenia wojny, trzeba je znieść. Głosy krytyki ucichły, zaczęto szkolić niewolników (aczkolwiek obawiano się, czy będą walczyć po stronie swoich panów). Ostatecznie w Richmond doszło do niecodziennego wydarzenia – na front maszerował ramię w ramię batalion złożony z dwóch kompanii białych ozdrowieńców i trzech kompanii czarnych żołnierzy. Na nieszczęście dla Południa cała sytuacja miała miejsce w marcu 1865 r., na kilka dni przed upadkiem Konfederacji. Rebelianci spóźnili się.

Znaczenie Proklamacji

Proklamacja z pewnością przyczyniła się do zwycięskiego dla Unii zakończenia wojny. Taki też był jej cel. Nie znosiła ona niewolnictwa, aby tego dokonać, Lincoln musiał bowiem toczyć zacięte boje polityczne w Kongresie. Zapoczątkowała jednak nieodwracalny proces zmieniania statusu czarnego człowieka w Stanach Zjednoczonych.

Lincoln wybrał długą drogę emancypacji – na to zresztą wskazuje jego najważniejszy wydany dokument. Niestety, jego śmierć całkowicie zmieniła spojrzenie na tę kwestię. Na fali oburzenia po zamordowaniu prezydenta do władzy doszli radykałowie z Północy oraz grupa sprytnych przedsiębiorców chcących dorobić się na powojennej odbudowie.

W ten sposób w czasie Rekonstrukcji Południe zalały masy carpetbagerów (przybyszów z Północy, którzy – jak złośliwie mawiano – cały swój dobytek przynieśli w torbach wyciętych z dywanów) oraz scalwagów (Południowców współpracujących z republikanami). Wykorzystywali oni również niechęć wyzwoleńców do dawnych panów, w czym pomagała im federalna agenda – Biuro Wyzwoleńców.

Po dziesięciu latach takich rządów dawną Konfederację ogarnęła fala głębokiego oburzenia. Aby uspokoić nastroje, w imię zgody narodowej poświęcono Murzynów w myśl wyrażonej przez jednego z polityków zasady:

    carpetbagerzy na tył, a czarnuchy niech radzą sobie same.

Na dokończenie rozpoczętego przez Lincolna dzieła trzeba było czekać kolejne sto lat. Ale to już zupełnie inna historia…

Bibliografia

Belz H., Emancipation and Equal Rights: Politics and Constitutionalism in the Civil War Era, New York 1978.

Catton B., Terrible Swift Sword, New York 1963.

Foote Sh., The Civil War: A Narrative, Vol. 1: Fort Sumter to Perryville, New York 1986.

Foote Sh., The Civil War: A Narrative, Vol. 2: Fredericksburg to Meridian, New York 1986.

Guelzo A.C., Lincoln’s Emancipation Proclamation: The End of Slavery in America, New York 2006.

Korusiewicz L., Abraham Lincoln, Wiedza Powszechna 1975.

McPherson J.M., Battle Cry of Freedom. The American Civil War, Penguin Books 1988.

Oates S., Lincoln, Warszawa 1991.

Korzystano z tekstu proklamacji znajdującego się na stronie historynet.com.

Michał Staniszewski – absolwent Wydział Historycznego UW, autor książki Fort Pillow 1864. Badacz zagadnień związanych z historią wojskowości, a zwłaszcza wpływu wojny na przemiany społeczne, gospodarcze i kulturowe – ze szczególnym uwzględnieniem konfliktów XIX wieku.

Za: Zniesienie niewolnictwa w USA. Wolna licencja – ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska. Portal historyczny Histmag.org (CC BY-SA 3.0).

Za:  http://www.legitymizm.org/zniesienie-niewolnictwa-w-usa