niedziela, 21 stycznia 2024

Bartyzel: „Wandea” – film głęboko poruszający

     Proszono mnie o recenzję z filmu „Wandea. Zwycięstwo albo śmierć”, więc niniejszym to czynię.

Moja ogólna ocena jest dodatnia, aczkolwiek arcydziełem sztuki filmowej obraz ten nie jest. Zdaję sobie oczywiście sprawę z ograniczonych środków budżetowych, jakimi dysponowali twórcy tego filmu, co uniemożliwiało na przykład nadanie większego rozmachu scenom batalistycznym, niemniej zwłaszcza z początku sprawia on trochę wrażenie „czytanki historycznej”, w której po tekście informacyjnym następują scenki ilustrujące wspomniane wydarzenia, nieco jak w filmie dokumentalnym, a nie fabularnym.

Autorzy na pewno świadomie zdecydowali się bardzo powściągliwie unaoczniać okrucieństwa pacyfikacji Wandei przez „piekielne kolumny” wojsk republikańskich, nie chcąc epatować widzów scenami zbyt naturalistycznymi. Z jednej strony powściągliwość ta jest chwalebna, zwłaszcza na tle współczesnych praktyk w kinematografii, z drugiej jednak ich „zamarkowanie” sprawia, że widz musi niejako „na słowo” uwierzyć w ludobójczy ogrom tych praktyk, których skala i bezbrzeżne okrucieństwo były nie mniejsze od np. rzezi wołyńskiej na Polakach. Autorzy filmu trafnie wskazali trzy przyczyny powstania w Wandei: obronę wiary katolickiej, wierność prawowitemu królowi oraz sprzeciw wobec przymusowego poboru do armii Republiki, lecz eksterminacyjny antykatolicyzm rewolucji jest również zbyt słabo egzemplifikowany. Żałuję też, że jeśli chodzi o wodzów powstania, przynajmniej jego pierwszy „generalissimus”, woźnica z Andegawenii Jacques Cathelineau, nie został odpowiednio wyeksponowany.

Jeden epizod w filmie wydaje mi się nieprawdopodobny historycznie. Chodzi mi tu o „tajną” i niepisaną klauzulę w traktacie pokojowym z 1795 roku między powstańcami a Republiką, w której emisariusz tejże obiecuje w zamian za złożenie broni i uznanie nowego ustroju uwolnienie i przekazanie Wandejczykom małoletniego króla Ludwika XVII. Nie chodzi o to, że obietnica nie została dotrzymana, a młody król w tym samym roku zmarł z wycieńczenia, lecz o prawdopodobieństwo, by została on w ogóle złożona. Przecież z punktu widzenia rewolucjonistów byłaby to oferta dla nich wręcz zabójcza, gdyż mając przy sobie króla rojaliści mogliby poderwać do nowej walki całą monarchistyczną Francję, a nie tylko Wandeę.

Film broni się przede wszystkim uczynieniem osią akcji historii głównego bohatera, czyli François-Athanase’a de Charette de la Contrie (patrz portret), i to właśnie dlatego, że ze wszystkich generałów Armii Katolickiej i Królewskiej był on postacią najmniej typową. Przed rewolucją niezbyt religijny i na początku wręcz wzbraniający się przystąpić do powstania, przeszedł wielką i pozytywną ewolucję, co nadaje filmowi „nerw” dramatyczny. Widzimy jak stopniowo Charette przeobraża się w bohatera bez trwogi, walczącego do końca już bez żadnej nadziei zwycięstwa aż do złożenia ze swego życia męczeńskiej ofiary oraz dojrzewa religijnie, odrzucając także pokusę samobójstwa. Ostatnie sceny filmu są tak przejmujące, że osiągają poziom wielkiej tragedii, wzbudzając w widzu katarktyczną „litość i trwogę”. Konkludując: pomimo pewnych braków warsztatowych jest to film głęboko poruszający i prawdziwy zarówno historycznie, jak i psychologicznie, trzeba go więc zobaczyć koniecznie.

Prof. Jacek Bartyzel

za: profil fb

Za: myslpolska.info/2024/01/16/bartyzel-wandea-film-gleboko-poruszajacy/