poniedziałek, 5 sierpnia 2024

„OSTATNI SAMURAJ”, CZYLI KRÓTKA HISTORIA O TYM JAK TOM CRUISE Z KATANĄ SPRAWIŁ, ŻE ZAFASCYNOWAŁ MNIE KRAJ KWITNĄCEJ WIŚNI

      Ostatnio dzielę się z Wami moim nostalgicznymi wynurzeniami do filmów, które kształtowały mój filmowy gust i tak się składa, jednym z nich był właśnie „Ostatni samuraj” z 2003 roku, z będącym wówczas umów szczytowym punkcie kariery Tomem Cruise w roli głównej. Uwielbiam ten film, choć doskonale zdaję sobie sprawdzę czemu tak spolaryzował on widownię i z jego problematyczność. O tym jednak za chwilę…

„Ostatni samuraj” opowiada historię amerykańskiego kapitana Nathana Algrena (granego właśnie przez Toma Cruise'a), który zostaje zatrudniony do szkolenia armii cesarza Japonii w nowoczesnych technikach wojennych. Akcja filmu rozgrywa się pod koniec XIX wieku, w czasie, gdy Japonia przechodzi gwałtowne zmiany pod wpływem zachodnich wpływów i modernizacji. Kapitan Algren zostaje jednak schwytany i trafia do niewoli w ostatniej wiosce kontrolowanej przez samurajów pod okiem Katsumoto. Zmęczony i zgorzkniały żołnierz podczas niewoli paradoksalnie odnajduje spokój i odkupienie, przechodzi swego rodzaju duchowe katharsis. Algren nie tylko uczy się języka oraz zwyczajów, ale przede wszystkim zgłębia zapomniany już niemal przez całą Japonię Kodeks Bushido oraz filozofię samurajów. Odnajduje swoje nowe miejsce, nową rodzinę, a nawet miłość wśród niedawnych wrogów. Wrogów, którzy za wszelką cenę chcą ochronić swoje dziedzictwo i są gotowi oddać za to swoje życie.
Bo mimo całej romantyczno-hollywoodzkiej otoczki „Ostatni samuraj” w swoim rdzeniu, to film przede wszystkim o istocie tradycji, o tym jak ważna jest tożsamość kulturowa i dziedzictwo historyczne. W tych aspektach i kontekście zagrożeń w postaci rozmycia kultury i tożsamości we współczesnej Europie jest to film niesłuchanie aktualny. Film Edwarda Zwicka to krytyka agresywnego imperializmu, pokazująca zderzenie dwóch światów - tradycyjnej Japonii, reprezentowanej przez samurajów, i nowoczesności, symbolizowanej przez armię cesarską uzbrojoną w nowoczesną broń palną. Jest to opowieść o zderzeniu tradycji z postępem oraz dylematach i zagrożeniach, które towarzyszą każdej transformacji społecznej, pokazując, jak zewnętrzne wpływy mogą zagrażać lokalnym tradycjom i kulturze. Zmiany są nieuchronne i nowe zawsze musi wyprzeć kiedyś stare, ale tu walka toczy się o pamięć, która może być nieśmiertelna.
Jest w tym jednak pewna ironia, żeby nie powiedzieć hipokryzja, za którą film często jest krytykowany. A mianowicie opowiadając o zmagającej się z wpływami Zachodu i imperializmu Japonii w centrum akcji osadzamy postać Toma Cruise, co idealnie wpisuje się w narrację „białego zbawcy”, który nagle będąc spoza tej kultury ma symbolizować walkę o ocalenie dziedzictwa i tradycji samurajskiej. Ten medal ma jednak dwie strony, bo i sami film momentami aż nazbyt romantyzuje i idealizuje życie samurajów, co nie zawsze odpowiadało historycznej rzeczywistości. To jednak wciąż pozostaje stricte hollywoodzka produkcja, a motyw romantycznych bohaterów bez skazy był typowy dla kina tamtych lat.
Mimo tej hollywoodzkości, melodramatyzmu i powierzchownego zgłębienia japońskiej kultury tego okresu „Ostatni samuraj” absolutnie broni się jako angażująca opowieść, z świetnym klimatem, niezapomnianą muzyką Hansa Zimmera i naprawdę udanymi scenami batalistycznymi. To doskonały miks kina akcji i dramatu z swego rodzaju introspekcją kulturową, który działa na każdej z tych płaszczyzn. Dodajmy, że sam Cruise spędził ponad rok na zgłębianiu tajników Bushido, walki mieczem chcąc jak najlepiej zagrać tę rolę.
Co ciekawe, to właśnie ten amerykański „Ostatni samuraj” sprawił, że tak bardzo zafascynowała mnie Japonia, szczególnie okresu Edo, a w dalszym ciągu do sięgnięcia po dzieła japońskich mistrzów kina z Akiro Kurosawą na czele.
I tak. W „Ostatnim samuraju” występuje piękny człowiek, mistrz we władaniu kataną i nasz wielki Shōgun - Hiroyuki Sanada, którego Ujio to zdecydowane moja ulubiona postać całego filmu.

Okiem Filmoholika

Za: facebook.com