środa, 26 lutego 2025

Agnieszka Piwar: Dlaczego posmutniałam w Stambule?

           Dawno temu moim ulubionym miastem był Rzym. Czar prysł, kiedy jakiś czas później zobaczyłam, że tamtejsze zabytkowe kamienice zaczęły szpecić tzw. tęczowe flagi. Obraz upadku dopełniły walające się śmieci w dzielnicach zdominowanych przez imigrantów. Po ćwierć wieku od pierwszego zachwytu nad Wiecznym Miastem, było mi dane dotrzeć do tzw. Drugiego Rzymu – Konstantynopola.

Stambuł – bo tak dzisiaj nazywa się dawna stolica Cesarstwa Bizantyjskiego – zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia. Poczułam, że to miejsce jest jakby stworzone dla mnie. Osadzone na malowniczych wzgórzach, z widokiem na morze, ulokowane w Azji i Europie, między Wschodem i Zachodem. Moja rozdarta dusza poczuła się jak w domu.


KORZENIE CYWILIZACJI


To rozdarcie nie wzięło się znikąd. Dekadę temu dowiedziałam się, że wciśnięto mi podkoloryzowaną wersję historii. Jak większość moich rodaków byłam wcześniej przekonana, że początek chrystianizacji Polski nastąpił w 966 roku, kiedy miało rzekomo dojść do przyjęcia chrztu przez księcia Polan Mieszka I. Fakty są zgoła inne. Chrystianizacja naszych ziem rozpoczęła się około 150 lat wcześniej.


Chrześcijaństwo dotarło do nas z Bałkanów, za sprawą misji chrystianizacyjnej Cyryla i Metodego wśród Słowian. A zatem, nasi przodkowie przez co najmniej 1,5 wieku uczestniczyli w Liturgii w obrządku wschodnim. Oznacza to, że pierwsi chrześcijanie na polskich ziemiach modlili się w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, a nie po łacinie. Ma to ogromne znaczenie w odkrywaniu korzeni naszej tożsamości.


Pewnie dlatego bliżej jest mi do Wchodu. Wcześniej nie rozumiałam skąd u mnie takie przekonanie, ale Zachód – mimo pewnych zalet – zawsze wydawał mi się obcy. To nie zarzut – to moje subiektywne odczucie. Nie mam problemu, by sięgnąć do historycznych źródeł i zmierzyć się z faktami. Jednak wielu moich rodaków nie chce o tym słyszeć. To poniekąd tłumaczy kompleksy Polaków względem Zachodu. Czyżby podświadomie czuli, że ich przodkowie nie wywodzą się z zachodniej cywilizacji?

Wracam wspomnieniami do Stambułu. Zachwytowi nad miastem towarzyszył smutek. Jak nigdy wcześniej dodarła do mnie brutalna prawda o przemijaniu. Nasz wspaniały świat skończył się dawno temu, a nieznaczne jego pozostałości dogorywają na moich oczach.

RAJ UTRACONY

Kiedy na polskich ziemiach formowała się chrześcijańska tożsamość, centrum dowodzenia było właśnie w Konstantynopolu. To cudowne miasto – rozciągające się po obu stronach cieśniny morskiej Bosfor, od północnego wybrzeża Morza Marmara do południowego wybrzeża Morza Czarnego – nie ma sobie równych. Najlepsza miejscówka na świecie, łącząca dwa najważniejsze kontynenty.

Tahaa, mój osobisty przewodnik po Stambule (który podjął się tej misji prywatnie), opowiadał z zachwytem o Imperium Osmańskim. Wymieniał liczne osiągnięcia i państwa jakie powstały za sprawą potęgi sułtanów. Jakoś już nie wspominał co za ich sprawą przestało istnieć. Jednak zamiast wylewania pretensji, z uwagą wysłuchałam jak z pasją opowiadał o dokonaniach swoich przodków.


Któregoś wieczoru przyprowadził mnie pod Hagia Sophia. Dawniej cerkiew Mądrości Bożej, najwyższej rangi świątynia w Cesarstwie Bizantyńskim, katedra patriarsza oraz miejsce modłów i koronacji cesarzy bizantyjskich. Przez wieki symbol chrześcijaństwa. W ostatnich latach świątynia została przerobiona na meczet.


Spojrzałam na wyznającego islam przewodnika i w myślach porównałam go do współczesnych mężczyzn z mojego kręgu kulturowego. Czy mam prawo mieć żal do muzułmanów, bo skorzystali z okazji i wykorzystali słabość chrześcijan, którzy nie potrafili stanąć na wysokości zadania?


ŚMIERTELNY CIOS


Charakterystykę upadku niezwykle celnie podsumował brytyjski oficer i pisarz John Bagot Glubb. W artykule „The Fate of Empires” opublikowanym w 1976 roku na łamach brytyjskiego pisma „Blackwood’s Magazine” przedstawił mechanizmy powstawania i upadania imperiów. Na przykładzie mieszkańców Konstantynopola w następujący sposób opisał okres dekadencji:


«Innym niezwykłym i nieoczekiwanym symptomem upadku narodu jest intensyfikacja wewnętrznych politycznych nienawiści. Można by oczekiwać, że w sytuacji, gdy przetrwanie narodu wydaje się zagrożone, polityczne frakcje porzucą rywalizację i staną w jednym szeregu w obronie kraju. W XIV stuleciu słabnące imperium bizantyjskie było zagrożone i zdominowane przez Turków Osmańskich.

 Sytuacja była tak poważna, że wszyscy poddani Bizancjum powinni porzucić partykularne interesy i stanąć wspólnie do ostatniej, desperackiej próby ocalenia kraju. Nastąpiło jednak coś zupełnie przeciwnego. Bizantyjczycy poświęcili ostatnie pięćdziesiąt lat na wewnętrzne walki podczas kolejnych wojen domowych. W końcu przybyli Osmanowie i zadali ich imperium coup de grâce».

 Z francuskiego coup de grâce – także cios łaski, cios miłosierdzia – oznacza śmiertelny cios zadany cierpiącej lub rannej istocie (po prostu dobicie jej). W tym wyrażeniu mieści się dobijanie cywili lub żołnierzy, przyjaciół lub wrogów, za ich zgodą lub bez niej.

Moja stambulska przygoda nie mogła trwać wiecznie. Po powrocie do ojczyzny zastałam wojnę domową, zwaną „polskim piekiełkiem”. Przeżarci wzajemną nienawiścią politycy i inne osoby publiczne skupiają się na wzajemnym dowalaniu, mając w głębokim poważaniu los naszego państwa, na które inni już czyhają z wymierzonym śmiertelnym ciosem.


BRAK WOJOWNIKÓW


Przeglądam media społecznościowe. Polski katolik napisał mi komentarz na Facebooku (pod postem na zupełnie inny temat), przestrzegając: «Muzułmanie chcą podbijać świat dla Allaha i jeśli nadarzy się taka sposobność, to zniszczą narody w Europie. Proces ten już trwa (np. Szwecja, Francja, Niemcy, UK).»


Problem w tym, że jakoś nie zauważyłam, aby chrześcijańscy mężczyźni – z autorem powyższego komentarza włącznie – próbowali podbić świat dla Chrystusa. Zamiast tego użalają się i narzekają. Owszem, niektórzy czasem coś niewielkiego zorganizują, gdzieś się zaangażują. Jednak to wciąż nie są wojownicy, którzy poświęcając swoje życie, odważyliby się zrezygnować z wszystkiego co mają, by stanąć do autentycznej walki o Królestwo Chrystusa.


Tymczasem mój muzułmański przewodnik po Stambule i tak nie przeczyta tamtego komentarza na Facebooku, bo nie założył nigdy konta w mediach społecznościowych. Jak przyznał, szkoda mu na to czasu, bo woli przyłożyć się do produktywnej pracy.


W międzyczasie nieudolni polscy mężczyźni (którzy o produktywności nie mają pojęcia) na internetowych forach wylewają żale na temat dzisiejszego świata i… współczesnych kobiet. Jeden z najczęściej pojawiających się zarzutów? Ich zdaniem kobieta nie chce nawet spojrzeć na mężczyznę, jeśli nie ma on odpowiedniej pozycji.

Chciałby się rzec: – To weźcie się więc w końcu w garść i na tę pozycję zapracujcie. Jednak takie apele nic już raczej nie dadzą. Polacy za bardzo dziś przypominają poddanych Bizancjum w przededniu coup de grâce.

Agnieszka Piwar