wtorek, 9 czerwca 2015

W obronie polskich lasów - Piotr Beczała



    Temat wyprzedaży polskich lasów państwowych wypłynął bardzo szeroko w zeszłym roku, w kontekście podpisanej przez prezydenta Komorowskiego ustawy, zgodnie z którą na polskie Lasy Państwowe nałożone zostały wyższe daniny do budżetu. W latach 2014-2015 zmuszone zostały do wpłacenia do kasy państwowej 1,6 mld złotych, a w kolejnych 2% od przychodu. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę, że w poprzednich latach w postaci różnych danin Lasy płaciły do budżetu około 250 milionów złotych, to jest wysoka podwyżka. A że rentowność lasów nie przekracza właśnie około 2%, to podatek tej wysokości od przychodu sprawi, że zyski będą zerowe, istnieje także groźba straty i konieczność powetowania jej zaciąganiem zobowiązań (kredytami i pożyczkami). Na skutek takich decyzji zahamowane zostaną procesy inwestycyjne w tej firmie, ponieważ na rozbudowę już posiadanego majątku przeznacza się właśnie zyski. Innych środków nie uda się zresztą wynaleźć, ponieważ wszystko inne idzie na wypłaty dla pracowników i utrzymanie lasów w obecnym stanie. Jedynym wyjście dla Lasów będzie zaciąganie kredytów inwestycyjnych. Można byłoby to uznać za korzystne, ponieważ finansowanie inwestycji ze zobowiązań jest w naukach finansowych uważane za dużo tańsze niż przeznaczanie na to wyłącznie kapitału własnego. Takie zjawisko nie zajdzie jednak w przedsiębiorstwie, które nie osiągnie z tej inwestycji rentowności przekraczającej oprocentowanie kredytu.
    W przypadku Lasów Państwowych, jak wspomniano wyżej, owa rentowność nie przekracza 2% i nie sądzę, aby za pomocą różnych inwestycji można było ją jeszcze zwiększyć. Mogą to być więc jedynie inwestycje dobrze skalkulowane i zapewne nastawione na wyręb i sprzedaż drewna, a nie rozbudowę nowych terenów zielonych. Sądzę, że stąd oświadczenia płynące ze strony Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe o wycofywaniu się z planów inwestycyjnych, a nie o poszukiwaniu alternatywnych źródeł sfinansowania tychże. Przeciwnicy „prywatyzacji” (ujętej w cudzysłów, gdyż nie mam wątpliwości, że w owej „prywatyzacji” wzięłyby udział Skarby państw zachodnich i nie tylko) lasów skrzyknęli się i zebrali 2,5 mln podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum. Obecnie oskarżają oni stronę rządową o zlekceważenie tej inicjatywy obywatelskiej. Nie do końca się z nimi zgadzam. Co prawda, samo referendum nie zostanie zorganizowane, niemniej dotąd dość niemrawo podchodzący do tematu rząd nagle rakiem wycofał się ze swoich pozycji i usiłował stanąć na czele ruchu w obronie własności państwowej lasów.
    Pojawiły się nawet propozycje uczynienia zakazu sprzedaży lasu konstytucyjnym. Jestem pewien, że to czysto koniunkturalna zagrywka, ponieważ te 2,5 miliona podpisów to faktycznie siła, która mogłaby narobić niezłego szumu w kraju. Prawdziwy stosunek do wyprzedaży lasów ujawniony został w notatce ambasadora USA Victora Ashe'a z 2009 roku. Wtedy to premier Tusk i marszałek Komorowski planowali pozyskać środki ze sprzedaży ziem i lasów w celu wypłaty „rekompensat”. Owe rekompensaty dotyczą oczywiście roszczeń w wysokości około 60 mld dolarów środowisk żydowskich, które żyją z wyciągania odszkodowań za holokaust. Celowo nie piszę tutaj o roszczeniach samych ofiar holokaustu czy ich potomków, ponieważ nie wierzę, że choć dziesiąta część tych pieniędzy by do nich trafiła. Nikt zresztą o czymś takim nie mówi. Same pieniądze ze sprzedaży ziem i lasów miały być środkami „ekstra”, których należało szukać z powodu „spadającej ceny nieruchomości”. Przypomnijmy jednak, że rok 2009 to okres kryzysu, który rozpoczął się właśnie od pęknięcia bańki spekulacyjnej na amerykańskim rynku nieruchomości. Dzisiaj jest on już nieco zapomniany, ponieważ koniunktura wróciła na właściwe tory i ceny nieruchomości znów rosną. Stąd podejrzewam, że rząd może sobie pozwolić na wycofanie się z pomysłu, ponieważ środki na „rekompensaty” będzie w stanie zdobyć z rynku nieruchomości. Przezornie chciał sobie otworzyć furtkę do ewentualnego rozpoczęcia tego procesu w przyszłości, ale głosowana pod osłoną nocy ustawa zmieniająca konstytucję i dająca stronie rządowej możliwość sprzedaży lasów w przypadku uznania tego za „dobro publiczne” nie przeszła zaledwie 5 głosami. Przyjrzyjmy się temu, co ten rząd uważa za „dobro publiczne” w Polsce. Otóż, jeśli przypomnimy sobie tzw. prywatyzacje z lat poprzednich, to odkryjemy, że karmiono nas najróżniejszymi propagandowymi hasłami. Dzięki prywatyzacji zakłady miały stać się rentowne, załogi otrzymywały gwarancje pracownicze, do Polski miał napłynąć kapitał, który miał tutaj inwestować, rozszerzać swoją działalność i dawać pracę. Oczywiście na to wszystko owi „inwestorzy” nie zwracali najmniejszej uwagi, a ich celem było zwyczajnie te zakłady pozwijać, co było wartościowe, to wywieźć, pracowników pozwalniać i tak oczyszczoną nieruchomość sprzedać za wielokrotność zapłaconej stawki, a nawet jeśli nie, to prowadzić zwolniony z danin państwowych biznes i odprowadzać zyski zagranicę. W przypadku Lasów Państwowych takiego numeru wykręcić się nie da, ponieważ są one rentowne, co jest ewenementem w skali globu.
     Chciano obywateli więc mamić „dobrem publicznym”, które można sprowadzić do hasła: „silniejsi, starsi oraz mądrzejsi kazali nam zapłacić, więc musimy sprzedać, bo inaczej jeszcze mogą się obrazić”. Zdaje się więc, że „dobrem publicznym” jest wszystko to, czego brak mógłby zagrozić rządzącej klice i pozbawić ją poparcia różnych mocarzy. Pominę skądinąd słuszne dywagacje, że żadne „rekompensaty” nikomu za dekret Bieruta już się nie należą oraz że można zawsze powiedzieć Amerykanom, żeby nie wsadzali nosa w nieswoje sprawy, to jednak rząd chcący koniecznie te 60 mld dolców jakimś tam grandziarzom wypłacić, nie powinien się za to zabierać w momencie światowego kryzysu finansowego. I to pod wpływem oficjalnie głupkowatego, emocjonalnego stwierdzenia, że premier jako Kaszub wie, jak to jest być „kimś innym” i z tego „powodu” rozumie Żydów. A już tym bardziej tenże rząd nie powinien wykazywać „determinacji”, by jak najprędzej poskromić krnąbrnych i opornych ministrów, którzy sprzeciwiają się takim projektom. Nie podejrzewam zresztą tychże ministrów o sprzeciw natury ideowej, po prostu to ich ministerstwa musiałyby wyłożyć pieniądze i przewałkować masę uciążliwej biurokracji, a na koniec by wyszło, że za ich rządów jest gorzej, niż było, a więc, że nie radzili sobie na swoich stanowiskach.
    Uważam, że środowiska przeciwne prywatyzacji Lasów odniosły duży sukces. Presja społeczna zablokowała projekty zarówno samej prywatyzacji, jak i otworzenia sobie do tego konstytucyjnej furtki. To jednak nie koniec walki. Należy bacznie obserwować sytuację finansową Lasów po podniesieniu danin do Skarbu Państwa oraz uważać, żeby nie pojawiły się jeszcze jakieś inne roszczenia i pilne wydatki oraz „dobra wspólne”, które popchną taki czy inny rząd do zdeterminowania w sprawie „prywatyzacji” Lasów. Możemy mieć pewność, że ten kierunek zdobycia łatwej kasy będzie zawsze kusił poszczególne rządy, którym nigdy dość.

Piotr Beczała, OWP