piątek, 1 stycznia 2016

W 37. ROCZNICĘ ŚMIERCI BOLESŁAWA PIASECKIEGO


       Niezależnie od tego, co dzisiaj mówi się o Bolesławie Piaseckim – a mówi się zasadniczo różnie – warto się pochylić nad człowiekiem, którego biografią można obdzielić kilkadziesiąt osób. Jako dwudziestoparolatek stał na czele najmodniejszej organizacji młodzieżowej przedwojennej Polski, do której należała studencka elita, nadającej ton językowi politycznemu ulicy i salonów (ONR/ RNR), negocjował z pułkownikiem Kocem, był blisko przejęcia oficjalnej sanacyjnej młodzieżówki, zdekonspirował groźnego agenta nazistowskich Niemiec i pomógł w ujęciu go przez „dwójkę”, wydawał opiniotwórcze czasopisma i sformułował autorski program polityczny. Po rozpoczęciu niemieckiej okupacji ten sam agent doprowadził do jego aresztowania, ale Piasecki cudem wydostał się z Pawiaka i rozpoczął organizowanie niezależnej partyzantki. Aresztowany przez NKWD, stanął w obliczu pewnej śmierci, jako przedwojenny „faszysta”, a jednak przekonał wszechwładnego Iwana Sierowa, że bardziej opłaca się zachować go przy życiu. W samym sercu sowieckiego imperium stworzył legalną i doskonale prosperującą sieć przedsiębiorstw, wśród których kluczowe było wydawnictwo publikujące literaturę chrześcijańską w wielotysięcznych nakładach. Większość ludzi, którzy związali się z nim w latach trzydziestych towarzyszyło mu do końca tej niesamowitej politycznej drogi.

Dzisiaj Piasecki nie jest na topie. Dominujący dyskurs utopiony w kloace politycznej poprawności ulokował Piaseckiego w strefie skażenia, do której wstępu broni wielka tablica z napisem „FASZYZM” i „kolaborant PRL”, chociaż nie trzeba być specjalnie wnikliwym badaczem, żeby ustalić, że faszystą i komunistą Piasecki nigdy nie był.

Chyba już najwyższa pora spojrzeć realistycznie na dorobek polityczny Piaseckiego, który działał w warunkach nieporównywalnie trudniejszych niż dzisiejsza (umownie nazywając) prawica, ale podporządkował wszystko jednemu zasadniczemu celowi – Polsce – i starał się go za wszelką cenę realizować wszelkimi dostępnymi sposobami i zastanowić się, czy w myśl własnych ideałów lepiej próbować zmieniać to, co jest możliwe, czy pozostać niewolnikiem nierealnych marzeń i niekończących się, czysto teoretycznych i jakże często jałowych, dyskusji? Pytanie zostawiam otwartym dla każdego z nas.
Walka trwa!

https://www.facebook.com/dziennikradykala?fref=nf