sobota, 18 marca 2017

Jerzy Wolak: „Wyklęty”. Poolacyy, doo kinaa – marsz!


„Wyklęty”. Poolacyy, doo kinaa – marsz!
      „Wyklęty” dostarcza najprostszej odpowiedzi na pytanie: dlaczego w Polsce jest dziś tak, jak jest? Otóż, dlatego, że siedemdziesiąt lat temu zdarzyło się to, co się zdarzyło. Po szczegóły zapraszam do kina.

Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy. Hura! Oto po bez mała trzydziestu latach od rzekomego odzyskania niepodległości, suwerenności, wolności (i wszelkich innych ości, co tam kto odzyskał…) na wolne, niepodległe i suwerenne jak wszyscy diabli ekrany kin w Polsce wszedł wreszcie film z gatunku „histopat”, który można od początku do końca obejrzeć bez zażenowania, bez większych wątpliwości zaakceptować jego treść i przesłanie, bez wstydu polecić go znajomym. Krótko mówiąc: polski film historyczno-patriotyczny bez obciachu!

Tak jest – w prostych, żołnierskich słowach – „Wyklęty” to świetny kawałek kina. Konrad Łęcki przywraca mocno nadwątloną wiarę w możliwości polskiego filmotwórstwa. A przy okazji potwierdza starą zasadę, iż liczy się nie kasa, lecz głowa – nie środki przebogate, tylko sensowny pomysł i chęć zrobienia dobrego dzieła. Kierując się tą właśnie zasadą ekipa Marcina Kwaśnego (producenta filmu) stworzyła obraz, który śmiało może konkurować z produkcjami hollywoodzkimi, a niejedną z nich (nawet tych Oskarowych) wyraźnie przewyższa.

Kiedy więc czytacie, że „Wyklęty” to dzieło nieudane, nie wierzcie. Piszą to publicyści żywotnie zainteresowani tym, by Polacy po wieczne czasy myśleli kategoriami Peerelu. Kiedy słyszycie, jak wyliczają rzekome słabe punkty filmu, nie wierzcie. Czynią to krytycy patrzący na świat przez czerwone okulary. Kiedy docierają do was utyskiwania na znikomą wartość artystyczną tego typu produkcji, nie wierzcie. Mówią to animatorzy kultury, których horyzonty intelektualne i estetyczną wrażliwość wyznacza anatomia i fizjologia. Najlepiej więc w ogóle nie opierajcie się na żadnych opiniach – również na tej, którą właśnie czytacie – tylko idźcie do kina, by się organoleptycznie przekonać, że na taki właśnie obraz czekaliście długie lata.

Ciekawa historia o Historii

W „Wyklętym” wielka Historia i ciekawa historia splatają się w mocny węzeł, tworząc w efekcie wciągającą, dynamiczną opowieść. W oparciu o dosyć luźno potraktowane motywy życiorysu sierżanta Józefa Franczaka „Lalka” film w syntetyczny sposób ukazuje sytuację ostatnich żołnierzy Rzeczypospolitej w obliczu nieuchronnej eksterminacji. Zupełnie jak w drugiej „Obławie” Jacka Kaczmarskiego:

Strzelców twarze pijane w drzew koronach znad luf,
Wrzący deszcz wystrzelonych ładunków!
To już nie polowanie, nie obława, nie łów!
To planowe niszczenie gatunku!

Młody akowiec (kierowany zapewne idiotycznym rozkazem ostatniego komendanta Armii Krajowej) postanawia się ujawnić (najprawdopodobniej po to, by – zgodnie z intencją swego najwyższego dowódcy – „dalszą pracę i działalność prowadzić w duchu odzyskania pełnej niepodległości państwa”). Jednak bliższy kontakt z ludową władzą natychmiast pozbawia go wszelkich złudzeń – śmierci uniknął tylko dlatego, że ciężarówka wioząca go (w postaci krwawej miazgi) przypadkowo wpadła w zasadzkę Wojska Polskiego. Z ran wylizał się szybko, a jeszcze szybciej podjął decyzję, iż nigdy więcej nie wpadnie żywy w czerwone szpony. Przystał więc do oddziału, by odtąd dzielić jego dole i niedole, coraz mniej znaczące zwycięstwa i coraz boleśniejsze porażki, a przede wszystkim narastającą niepewność jutra, poczucie opuszczenia, chwile zwątpienia w słuszność obranej drogi.

Obce lasy przemierzam, serce szarpie mi krtań!
Nie ze strachu – z wściekłości, z rozpaczy!
Ślad po wilczych gromadach mchy pokryły i darń,
Niedobitki los cierpią sobaczy!

Film Konrada Łęckiego wszystko to bardzo plastycznie ukazuje: życie „prawem wilka”, tułaczy los, beznadziejność słusznej sprawy, mroźne noce w skalnych rozpadlinach, skręcający wnętrzności głód. Wojciech Niemczyk, odtwórca głównej roli znakomicie odmalował samotną odyseję ostatniego ocalałego z obławy, który pomimo coraz ciaśniej zaciskającej się pętli „jeszcze biegnie klucząc po norach, lecz już nie ma kryjówek, które miał, które znał, wszędzie wściekła wywęszy go sfora!”

Czerwone i białe

Zdecydowanie mocną stronę filmu stanowi zupełny brak relatywizowania – sytuacja jest czarno-biała (albo raczej czerwono-biała). Żadnych ubeków z ludzką twarzą, tylko wróg bezwzględny, bezlitosny i pozbawiony elementarnego poczucia przyzwoitości („Dziękuję, że mnie wtedy wyciągnąłeś z getta, ale teraz cię aresztuję…”). Żadnej wojny domowej, tylko nowa okupacja („zmiana jednej okupacji na drugą – jak pisał w swym ostatnim rozkazie nieszczęsny generał Okulicki – prowadzona pod przykrywką Tymczasowego Rządu Lubelskiego, bezwolnego narzędzia w rękach rosyjskich”); okupacja stokroć gorsza od poprzedniej, bo nastawiona nie na zabijanie ciał swoich ofiar, lecz na zatracenie ich dusz w piekle („Auschwitz to była igraszka…” – czyż nie tak porównał morderczy potencjał obu totalitaryzmów najlepiej chyba poinformowany w tej kwestii rotmistrz Pilecki?). Żadnego hamletyzowania, żadnego ważenia pseudoracji, tylko prosty obowiązek i wierność do końca („Naszego świata już nie ma…”, a wróg nie daje innego wyjścia, jak tylko przed pójściem do piachu zabrać ze sobą jak najwięcej bydlaków).

Bo kto biegnie – zginie dziś w biegu!
A kto stanął – padnie gdzie stał!
Krwią w panice piszemy na śniegu:
My nie wilki, my mięso na strzał!

Ale, ale – bo trochę się w tych analogiach zagalopowałem – nie należy sądzić, że „Wyklęty” to jakieś smętne martyrologium. Przeciwnie, sporo w nim momentów triumfu – wszak pomimo ostatecznej klęski żołnierze antykomunistycznego podziemia zdrowo napsuli krwi sowieckiemu okupantowi i jego polskojęzycznym pomagierom. Wcale więc nie zawiedzie się ten, kto z niecierpliwością oczekuje scen, w których nasi kropią bolszewika, aż wióry z niego lecą. Jest ich sporo i to bardzo przyzwoitych – bezwzględnie więc należy pochwalić stronę batalistyczną obrazu (w końcu przecież chodzi o film wojenny). W tej materii bardzo słusznie postawiono na prostotę: żadnego silenia się na „Szeregowca Ryana”, żadnych fruwających flaków, żadnych komputerowych polepszaczy. Ot, jak to na wojnie: ten strzela, tamten pada, przez co sceny bitewne w istotnej mierze zyskują na klarowności. 

Wciąż gramy znaczonymi kartami

Sytuacja straceńczej walki wprost kusi – zwłaszcza Polaków – po sięgnięcie do bogatego arsenału środków wypracowanych w naszej kulturze przez całe XIX stulecie. Twórcy „Wyklętego” na szczęście nie poszli za tym światłem, dzięki czemu możemy podziwiać dzieło wolne od nieznośnego patosu, zadęcia, koturnowej sztywności i górnolotnej frazeologii (jakże charakterystycznych dla wielu polskich przedsięwzięć z patriotyzmem w tle). W „Wyklętym” niepodzielnie króluje prawda, co już samo w sobie gwarantuje sukces artystyczny i popularyzatorski, albowiem – jak uczy nasz wielki Pisarz Wyklęty – „tylko prawda jest ciekawa”.

Oto więc mamy film artystycznie bez zarzutu i treściowo prawdziwy. Czegóż więcej chcieć? Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wyraził zastrzeżeń. Mam dwa. Po pierwsze, scena ubeckiego gwałtu – aczkolwiek stonowana – i tak jest niepotrzebnie nazbyt wyrazista. Po drugie, film aż kipi od wulgaryzmów – niemal jak typowa polska komedia romantyczna. Rozumiem i przyjmuję argumenty reżysera, że to uwiarygodnia sytuację i najlepiej pokazuje, kto w istocie był prymitywnym bandytą, niemniej jednak trudno nie dostrzec paradoksalnej sytuacji: wartościowy film, który chcielibyśmy jak najszerzej pokazać zwłaszcza młodzieży, wyleje na jej głowy beczkę gnojówki. I kto tu w ogólnym rozrachunku jest górą? Czyja estetyka, czyja wizja człowieka, czyj model życia ostatecznie zwycięża? Wciąż gramy ich znaczonymi kartami…

Ale poza tym, „Wyklęty” rządzi (że pozwolę sobie – skoro tok wypowiedzi zszedł na młodzież – użyć młodzieżowego slangu), a zatem: szacun dla jego twórców! A skoro już się tak rozochociłem, to pozwolę sobie jeszcze wyrazić zachętę do obejrzenia „Wyklętego” – w prostych, żołnierskich słowach:
– Poolacyy, poowstań! Doo kinaa – marsz!

Jerzy Wolak

„Wyklęty” – scenariusz i reżyseria Konrad Łęcki; w rolach głównych: Wojciech Niemczyk, Marcin Kwaśny, Robert Wrzosek; Polska, 105 minut.