sobota, 3 czerwca 2017

Jacek Matusiewicz: Konserwatyzm a ochrona środowiska


        Podejmowanie tematu zasygnalizowanego w tytule jest dla prasy prawicowej czymś sporadycznym, a bez mała wstydliwym. Z ochroną przyrody stało się bowiem mniej więcej to samo, co w ubiegłym stuleciu z hasłem niepodległości Polski, które za sprawą krzykliwego eksponowania go przez rewolucyjną lewicę jest z nią praktycznie do dziś kojarzone. Jak wiadomo, konkretnym efektem działalności dziewiętnastowiecznych niepodległościowców było powiększanie zależności Polski od mocarstw ościennych. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku większości dzisiejszych ruchów „ekologicznych”, które otwarcie przyznają się do swojej postępowości i lewicowości. Oto bowiem najpierw lewicowi maniacy postępu rozbudzili ślepą wiarę w naukę i technologię wraz z pogardą dla tradycji, doprowadzając do tego, iż niemal naturalnym krajobrazem naszego kontynentu stały się betonowo-asfaltowe pustynie i ohydne fabryki kolosy, dzisiaj zaś ich ideowi spadkobiercy przypisują sobie rolę obrońców przyrody i środowiska naturalnego. Czas zatem, by przypomnieć, iż stan harmonii między cywilizacją a naturą istniał w okresie wierności Europy tradycyjnym wartościom – w okresie, do którego odwołują się nie lewicowi „ekolodzy”, lecz konserwatywna prawica.

Neil Postman w wydanej niedawno przez PIW książce Technopol. Triumf techniki nad kulturą1 dokonał podziału kultur na trzy typy – kultury posługujące się narzędziami, technokracje i technopole. Przez większą część swego istnienia nasza cywilizacja (podobnie zresztą jak wszystkie inne) była przykładem kultury posługującej się narzędziami. Te ostatnie wynajdywano wówczas dla rozwiązywania konkretnych problemów materialnych lub w służbie symbolicznemu światu sztuki, mitu, polityki (np. zamki) i religii (np. katedry). Ówczesna technika nie podważała w żaden sposób fundamentów wiary i porządku politycznego, wręcz przeciwnie – była zaprzęgnięta w ich służbę (o czym spektakularnie świadczą np. religijnie motywowane ograniczenia w stosowaniu technik militarnych).

Innymi słowy, „postęp techniczny” napotykał na bariery, które wówczas nawet bez politycznej ingerencji uważano za naturalne i do których należały też – w rozsądnych wymiarach – fauna i flora traktowane jako część boskiego stworzenia (w tym miejscu przypomina się rodzimy przykład Puszczy Białowieskiej, która przez całe stulecia znajdowała się pod skuteczną ochroną królów polskich i carów, a dziś w przyspieszonym tempie dewastowana jest przez kolejne „postępowe” rządy). Nie oznacza to wcale, iż kultura np. średniowiecznej Europy była prymitywna technologicznie. Zdaniem Lynna White’a Wieki Średnie to okres, w którym po raz pierwszy pojawiła się złożona cywilizacja wsparta nie na barkach niewolników i kulisów, lecz przede wszystkim na energii czerpanej ze źródeł innych niż ludzkie mięśnie. Wieki owe odznaczają się wieloma funkcjonalnymi do dziś wynalazkami, a ówczesne osiągnięcia architektoniczne przebijają bez wątpienia dokonania czasów współczesnych. Cechą naczelną kultury europejskiej (przynajmniej do XVII stulecia włącznie) było więc nie tyle zacofanie w sferze technologii, ile jej podporządkowanie chrześcijaństwu, które pełniło funkcję swoistej ideologii epoki. Z czasem miejsce wiary w Boga zajęła wiara w postęp i naukę charakterystyczna dla osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej ery technokracji, a w dobie współczesnej (przez Postmana zwanej technopolem) technika zdobywa sobie prawo kształtowania wszelkich aspektów naszego życia – z religią i polityką włącznie. Nic zatem dziwnego, iż tak pojęty postęp techniczny nie napotyka już na żadne bariery, a przyroda stała się jedynie przeszkodą, którą należy pokonać na drodze technologicznego rozwoju i w marszu do technologicznego raju. Przełomowym okazał się w tej kwestii wiek XIX, który dla naszego kontynentu oznacza co prawda – w sferze politycznej – konserwatywną restaurację, ale który równocześnie ogarnięty jest obsesją wynalazków, z których największym jest wynalazek „wynalazczości”. Odtąd postęp staje się celem samym w sobie bez względu na to, czemu i komu ma służyć, jakie niesie ze sobą konsekwencje i jakim kosztem ma się dokonać. Do kosztów tych zaliczyć więc wypada dewastację dużej części fauny i flory naszego kontynentu, a w rezultacie zwiększone zagrożenie dla życia i zdrowia jego mieszkańców. Postęp techniczny pomaga nam natomiast radzić sobie z problemami, które sam stwarza – np. zwalczać choroby (tzw. cywilizacyjne), które sam uprzednio wywołał.

Część współczesnych ruchów nazywających siebie „ekologicznymi” bądź „zielonymi” zdaje się kolejnym ogniwem tego obłędnego łańcucha postępu. Europejscy „zieloni” zazwyczaj trafnie rozpoznają niektóre objawy choroby naszej cywilizacji, do których bez wątpienia należy skażenie środowiska, masowe ginięcie zwierząt i szpecenie krajobrazu spowodowane przez przemysł i jego infrastrukturę, jak również niszczenie gleb oraz zagrożenie dla ludzkiego zdrowia wiążące się z wprowadzaniem chemicznych metod uprawy rolnej. Jakie więc „ekolodzy” proponują remedium na powyższe bolączki? Wspominają o potrzebie zmiany mentalności konsumentów (często propagują wegetarianizm czy też bojkot futer), jak również o odrodzeniu etyki i godności zawodu rolnika, lecz najgłośniej domagają się działań ze strony rządów: by zabroniły budowy i eksploatacji niektórych zakładów przemysłowych, by kontrolowały sposób nawożenia i ochrony roślin czy też by ograniczały monokultury oraz organizowały małe formy wytwórcze i przetwórcze. Innymi słowy, „ekolodzy” w imię ochrony przyrody domagają się większej władzy dla rządów, które jak dotąd zrobiły wiele, by zasłużyć na miano naczelnych promotorów „postępu” i bodaj głównych tej przyrody niszczycieli.

Jeżeli nawet prawdą jest, że przedsiębiorcy i rolnicy działają dziś wyłącznie z myślą o natychmiastowym zysku, nie licząc się przy tym z niczym, to przecież nic innego nie sposób powiedzieć o demokratycznych administracjach, których zasada działania jest czysto utylitarna i z natury jeszcze bardziej krótkowzroczna.
Wydaje się natomiast, iż „zieloni” ocierają się o prawdę, enigmatycznie mówiąc o potrzebie odrodzenia „etyki rolnika”. Ich lewicowe na ogół poglądy nie pozwalają im jednak na wyciągnięcie dalszych wniosków, które oczywiste są dla każdego konserwatysty – praprzyczyną opisywanej tu choroby Europy nie są bowiem doraźne zaniedbania rządów, lecz utrata przez naszą cywilizację uczuć, które nadawały niegdyś sens jej istnieniu. Mowa tu między innymi o powszechnej utracie wiary w Boga i co za tym idzie – szacunku dla Jego stworzenia (w tym roślin i zwierząt), oraz o utracie miłości do własnej Ojczyzny, jej tradycji, zwyczajów oraz przyrody. Tylko odrodzenie się tego tradycyjnego klimatu uczuciowego – klimatu zaciekle zwalczanego przez niektórych „ekologów” – pozwolić może na przywrócenie harmonii między cywilizacją a przyrodą. Harmonia oznacza przyznanie, iż człowiek otrzymał od Stwórcy prawo do czynienia sobie ziemi (i jej owoców) poddaną, ale nie ma żadnego tytułu do jej bezmyślnego niszczenia. Obrona ojczystej (ogólnoświatowej dopiero w dalszej kolejności) przyrody przed nonsensowną dewastacją jest więc moralnym obowiązkiem każdego Polaka. Musi on pamiętać, iż przyroda ta stanowi narodowe dziedzictwo, którego jesteśmy jedynie dzierżawcami i które musimy przekazać następnym pokoleniom. „Zielonym” można by zaś zadedykować przywołane w 24. numerze „Stańczyka” słowa niemieckiego publicysty Heinza Strelowa:
Ekolodzy muszą być w sferze społeczno-politycznej konserwatystami, zachowawcami, obrońcami przyrody i ojczyzny oraz kierować swoje przesłanie do tych, którzy wegetują w asfaltowych wąwozach wielkich miast i mieszkają w betonowych silosach. Ci, którzy mówią o sobie, że są ekologami, a są zwolennikami zurbanizowanej anarchii, ci „Zieloni”, którzy żyją w ohydnej, wielkomiejskiej subkulturze, to w rzeczywistości najwięksi wrogowie przyrody. Prawdziwymi patriotami są dziś ludzie, którzy uparcie trwają przy swych obyczajach, chłopi, którzy trzymają się swej ojcowizny, czując, że byłoby zdradą wobec przodków i ojczyzny, gdyby porzucili ziemię, na której gospodarowano od pokoleń. Prawdziwym patriotą jest ten rzemieślnik, który wbrew konkurencji masowej produkcji dzień po dniu otwiera swój warsztat. Patriotami są dziś ci obywatele, którzy kupują u chłopów, bojkotując supermarkety. Oni wszyscy pełnią cichą służbę, która przeszkadza w spustynnieniu i zniszczeniu kraju.
Jacek Matusiewicz – redaktor naczelny i wydawca czasopism konserwatywnych: „Graal” (w pierwszej połowie lat 90. XX wieku) oraz „Tradycja i Przyszłość” (w pierwszych latach XXI wieku), współredaktor pisma „Stańczyk”. Publikował także na łamach „Najwyższego Czasu!”, „Myśli Polskiej” i „Dziennika Zachodniego”.

Artykuł Konserwatyzm a ochrona środowiska pierwotnie został opublikowany w 2002 roku.

1 Technopol. Triumf techniki nad kulturą, tłumaczenie: Anna Tanalska-Dulęba, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1995 — przypis redakcji Portalu Legitymistycznego.