niedziela, 4 czerwca 2017

Jak zabito mit Błękitnej Armii Hallera

Jak zabito mit Błękitnej Armii Hallera 
      Józef Haller ze swoją charyzmą, twardym charakterem, a także oddanymi żołnierzami i nieodpowiednimi poglądami politycznymi stanowił ogromne zagrożenie dla piłsudczyków. Uznano bowiem, że państwo polskie i wszystkie jego instytucje trzeba budować na micie marszałka Piłsudskiego i jego Legionów. Haller nie dość, że nie miał z nimi nic wspólnego, to w dodatku współpracował z obozem Romana Dmowskiego. To, że posiadał wiele umiejętnościami i cech charakteryzujących dobrego dowódcę oraz to, że potrafił pociągnąć za sobą tysiące Polaków uznano za zagrożenie – mówi dr Teodor Gąsiorowski z Instytutu Pamięci Narodowej.

4 czerwca 1917 roku, dekretem prezydenta Francji Raymonda Poincarégo zostaje powołana Armia Polska we Francji, zwana też Błękitną Armią lub Armią Hallera. Zapytam prowokacyjnie: po co? Prezydent Wilson zaapelował w swoim manifeście o stworzenie państwa polskiego, więc na logikę nie było sensu walki z zaborcami.

To prawda, logika wskazuje, że Polacy powinni czekać spokojnie aż Wielka Wojna zostanie zakończona i dopiero po tym, jak ówcześni wrogowie stracą odpowiednio dużo krwi, zacząć myśleć o obiecanej niepodległości. Niemniej jednak trzeba wziąć pod uwagę dwa aspekty całkowicie obalające tą teorię.

Po pierwsze: 13. punkt manifestu Wilsona mówił o „stworzeniu niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, a integralność terytoriów tego państwa ma być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”. Amerykański prezydent tak naprawdę powtórzył to, o czym mówił już w 1914 roku następca rosyjskiego tronu książę Mikołaj Mikołajewicz, czyli „Polacy, damy wam państwo”. Różnica polega na tym, że Wilson podał więcej szczegółów przez co jego propozycja była dużo bardziej konkretna niż dynastii Romanowów. Obietnica Wilsona podziałała na Polaków mobilizującą, ponieważ chcieli oni własnymi rękami odzyskać wolność. Nie udało się tego dokonać współpracując z Rosją w roku 1914. Trzy lata później musiało się udać.

Po drugie: zgodnie z obowiązującymi w tamtym okresie prawami i przekonaniami, Polacy oficjalnie nie istnieli!

Co ma Pan na myśli?
Od 1795 roku Polski nie było na mapach Europy, w związku z tym oficjalnie naród polski nie istniał. Byli poddani cara Mikołaja II, byli poddani cesarza Wilhelma II, byli poddani cesarza Franciszka Józefa. W związku z tym ci wszyscy władcy nie zamierzali pytać nikogo o zdanie ani tym bardziej o to, czy czują się Rosjanami, Niemcami czy Austriakami, tylko wysyłali ich, jako swoich poddanych, na front. Polacy jednak stawiali opór tego typu praktykom i dlatego zaborcy przedstawiali coraz to nowe „systemy zachęt”, aby przyciągnąć ich do swych armii.

Jacy ludzie stanowili trzon Armii Polskiej we Francji?
Pomijając tych, którzy do tworzącej armii zgłosili się z poczucia patriotyzmu, zdecydowaną większość żołnierzy Błękitnej Armii stanowili jeńcy wojenni. Oprócz wizji niepodległej Polski przemówiła do nich również obietnica otrzymania nowego, porządnego munduru, butów i odpowiednich racji żywnościowych. W obozach jenieckich bardziej opłacało się bowiem po cichu, czyli np. głodem, eliminować internowanych, dzięki czemu udawało się zaoszczędzić marne, bo marne ale jednak jakże potrzebne racje żywnościowe. Wielu czytelników uzna pewnie, że to co mówię jest obrazoburcze, ale niestety – tak wyglądała ówczesna rzeczywistość Wielkiej Wojny.

Dlaczego postanowiono tworzyć polską armię akurat we Francji, a nie na przykład w Rosji, która przecież była członkiem Ententy?
W roku 1917 carska Rosja była państwem przegranym. To nie rosyjscy striełcy stali nad Odrą, tylko armia II Rzeszy stała za Witebskiem.

Polacy tak naprawdę nigdy nie dali wiary deklaracjom Romanowów, że za pomoc w prowadzeniu działań wojennych otrzymają od nich autonomię i własne państwo. Obietnice Francuzów, Anglików, nawet Niemców, którzy tworzyli przecież jednostki Polnische Wermacht, były bardziej przekonujące i dawały większe nadzieje na niepodległość. „Na szczęście” Niemcy zamknęli w więzieniu Józefa Piłsudskiego, co znacznie pomogło w przyspieszeniu decyzji o „kierunku francuskim”.

Proszę pamiętać również, że przez trzy lata I Wojny Światowej Francuzi stracili kilka milionów żołnierzy i nie bardzo już mieli kim ich zastępować. Wśród schwytanych jeńców znajdowało się bardzo wielu Polaków z armii austriackiej, których dało się dużo łatwiej omamić wręczeniem ładnego munduru, odpowiednim wyżywieniem i iluzją niepodległej Polski, niż np. Austriaków.

Warto podkreślić, że Rosja, o czym bardzo rzadko się wspomina, wysłała do Francji kilka dywizji liczących kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Mikołaj II zrobił to, ponieważ cały czas liczył, że uda mu się wygrać wojnę. Jego plan zakładał, że po zwycięstwie nad państwami centralnymi żołnierze wyszkoleni we Francji wrócą do Rosji i stworzą kręgosłup nowej armii carskiej.

Podsumowując: ogromną większość Błękitnej Armii stanowili polscy jeńcy wojenni zwerbowani argumentami ekonomicznymi i politycznymi. Francuzi kierowali się prostą zasadą: im więcej Polaków, tym lepiej. Dziś sformujemy pułk, jutro dywizję, pojutrze armię i jak najszybciej wyślemy ją na front, aby zastąpiła naszych biednych rodaków i sukcesywnie uzupełniła straty.

Dlaczego Polską Armię we Francji nazwano Błękitną Armią? Skąd pomysł na błękitne mundury?
Jak to skąd? Z magazynu (śmiech).

Mundury wojskowe do początku XX wieku były ładne i kolorowe. Obowiązywały one do momentu aż na wojnie zaczęto używać karabinu maszynowego. Wraz z pojawieniem się tej broni zrezygnowano ze ślicznych i barwnych mundurów z prostej przyczyny: żołnierz potrzebował kamuflażu i dlatego w Niemczech pojawił się kolor feldgrau a w Wielkiej Brytanii khaki i to one stanowiły obowiązujące wzorce.

Jednak na dnie magazynów z ekwipunkiem znajdowały się wyprodukowane wcześniej przepiękne, błękitne mundury, a skoro we Francji pojawiło się 100 tysięcy polskich żołnierzy, to postanowiono im je oddać. Stąd Błękitna Armia.

Jak to się stało, że to właśnie Józef Haller został dowódcą Armii Polskiej we Francji?
Błękitna Armia powstała w dużej mierze dzięki staraniom Romana Dmowskiego, z którym Haller współpracował. Było więc czymś naturalnym, że ten pracowity, wykształcony i bardzo zdolny oficer obejmie dowództwo nad tworzącą się armią.

Generał Haller tworzył armię myśląc, że wojna potrwa jeszcze co najmniej kilka lat a polskim żołnierzom faktycznie przyjdzie zastąpić na froncie tysiące Francuzów. Na szczęście, wojna zakończyła się dużo szybciej niż przypuszczano i Błękitna Armia nie musiała długo walczyć, dzięki czemu udało się uratować hektolitry polskiej krwi. Nie miejmy jednak żadnych złudzeń: gdyby tylko była taka możliwość to francuscy zwierzchnicy rzuciliby Polaków na jakąś kolejną rzeź pod „nowym Verdun”, gdzie kilkadziesiąt tysięcy z nich poniosłoby bezsensowną śmierć, czym i tak ostatecznie żaden „z wielkich ówczesnego świata” za bardzo by się nie przejął.

Wojna się kończy. Co dalej z „hallerczykami”?
Mówiąc brutalnie: po zakończeniu Wielkiej Wojny Błękitna Armia stała się po prostu niepotrzebna zachodnim przywódcom, a nawet uznano, że może stanowić zagrożenie i dlatego postanowiono, iż trzeba się jej jak najszybciej pozbyć z terytorium Francji. Rozbrojenie nie wchodziło w grę, ponieważ ze świecą w ręku można było znaleźć francuskiego żołnierza, który po ledwo co zakończonej wojnie miałby ochotę odbierać broń niedawnym sojusznikom. Postanowiono więc odesłać ich do ojczyzny.

Ale to również okazało się zadaniem wręcz karkołomnym i „niebezpiecznym”.
Dokładnie i wcale nie chodziło tutaj o zdewastowane linie kolejowe. Pomiędzy Francją a Polską znajdowały się przecież Niemcy. Niemcy nie rozumieją, jakim prawem przegrali I Wojnę Światową, zwłaszcza że na froncie nadal znajduje się ponad milion ich żołnierzy a żaden z przeciwników przez 4 lata nie postawił nogi na ich ziemi. Ich rozgoryczenie spotęgował dodatkowo fakt, że to właśnie kosztem ich państwa powstał jakiś „bękart wersalski”, czyli Polska.

I tutaj pojawił się największy problem. Proszę sobie wyobrazić kilkadziesiąt transportów przewożących 100 tysięcy polskich żołnierzy przejeżdżających przez teren znienawidzonego zaborcy. Kiedy pierwszy pociąg dojeżdżał do Poznania, ostatni dopiero wyruszał ze Strasburga a pozostałe stały na stacjach pośrednich, m.in. w Berlinie. Obawiano się, że polscy żołnierze po prostu wysiądą w pełnym uzbrojeniu z pociągu i rozpoczną nowy konflikt.

Anglicy robili wszystko, aby taki scenariusz nigdy nie został zrealizowany. Bali się oni bowiem zbyt silnej Francji i zbytniego osłabienia Niemiec. Ze względu na to, że Armia Hallera została sformowana za francuskie pieniądze, polscy żołnierze posiadali francuskie uzbrojenie i dowodzili nimi w dużej części francuscy oficerowie, Anglicy uważali hallerczyków za armię francuską.

Ostatecznie Błękitna Armia została przewieziona do Polski według bardzo dziwnego schematu, postanowiono bowiem, że żołnierze i broń dotrą do Polski oddzielnymi wagonami. Wagony z bronią zaplombowano i pilnowali ich francuscy żołnierze.

Co najbardziej różniło Józefa Hallera i jego Błękitną Armię od Józefa Piłsudskiego i jego Legionów?
Przede wszystkim to, że za generałem Hallerem i jego oddziałami nie szła, tak jak za marszałkiem Piłsudskim i jego żołnierzami, legenda frontowego dowódcy I Wojny Światowej. Przede wszystkim dlatego właśnie to współpracownicy Piłsudskiego, a nie Hallera, tworzyli zrąb Wojska Polskiego.

Hallerczycy nie dość, że nie walczyli z Niemcami, to mieli jeszcze jedną „skazę” – byli świetnie umundurowani i wyekwipowani. Legioniści, którzy przeszli front, stali w okopach i w cienkim mundurze przetrwali zimę na Bukowinie, nie brali ich na poważnie. „Co to za żołnierz, który w czasie wojny nawet nie ubrudził swojego munduru?”, drwili z Błękitnej Armii.

Ale przecież Błękitna Armia i generał Haller zapisali się złotymi zgłoskami w wojnie polsko-bolszewickiej…
Oczywiście, tylko że nikt wtedy nie mówił o Błękitnej Armii, ponieważ stanowiła ona część nowopowstałego Wojska Polskiego. Problem hallerczyków polega na tym, że w czasie tej wojny nie było Błękitnej Armii, tylko Wojsko Polskie.

Po podpisaniu pokoju z bolszewikami generał Haller, mimo że odegrał jedną z kluczowych ról w polskiej armii, stał się – zdaniem piłsudczyków – kimś niepotrzebnym.

Niepotrzebnym?!
Tak, niepotrzebnym. Odesłano go na emeryturę.

Józef Haller ze swoją charyzmą, twardym charakterem, a także oddanymi żołnierzami i nieodpowiednimi poglądami politycznymi stanowił ogromne zagrożenie dla piłsudczyków. Dlatego musiał odejść.

Uznano bowiem, że państwo polskie i wszystkie jego instytucje trzeba budować na micie marszałka Piłsudskiego i jego Legionów. Haller nie dość, że nie miał z nimi nic wspólnego, to w dodatku współpracował z obozem Romana Dmowskiego. To, że posiadał wiele umiejętnościami i cech charakteryzujących dobrego dowódcę oraz to, że potrafił pociągnąć za sobą tysiące Polaków, uznano za zagrożenie.

„A co jeśli, nie daj Boże, Haller uzna, że przeciwstawi się Piłsudskiemu i prowadzonej przez jego obóz polityce. Co wtedy? Wojna domowa?”, pytali zwolennicy marszałka. Właśnie dlatego na wszelki wypadek należało go wyeliminować z życia politycznego i wojskowego.

Jedyny pozytyw całej tej sytuacji polegał na tym, że generał nie skończył tak jak np. Tadeusz Rozwadowski czy też Wojciech Korfanty. Można wręcz powiedzieć, że odesłanie Hallera na emeryturę stanowiło swoisty „akt łaski” ze strony Piłsudskiego

W historii hallerczyków zapisały się jeszcze dwie ważne daty. Chodzi o maj 1926 i wrzesień 1939.
Zgadza się. Powiem szczerze, że czasem zastanawiam się, co by było, gdyby Wielkopolskie Pułki złożone przede wszystkim z hallerczyków, dotarły z Poznania do Warszawy...

Przecież nie miały one zamiaru stanąć po stronie Piłsudskiego, tylko po stronie prezydenta Wojciechowskiego. Nasuwa się więc pytanie: co by było, gdyby armią nie dowodził gen. Kazimierz Sosnkowski, tylko gen. Józef Haller a kolejarze nie odmówili transportu żołnierzy do stolicy. Niestety, ale to właśnie wtedy, w czasie „zamachu majowego” ostatecznie pogrzebano „mit Błękitnej Armii”.

We wrześniu 1939 nikt już nie pamiętał, że armię „Poznań” tworzą hallerczycy i żołnierze przez nich wyszkoleni. Powiedzmy jednak, że nie chciano wprowadzać „zamieszania” w nazewnictwie oddziałów Wojska Polskiego. Jednak czymś zupełnie nielogicznym i głupim jest nadanie najważniejszych stopni oficerskich grupie piłsudczyków charakteryzującej się brakiem jakiejkolwiek charyzmy i instynktu polityczno-wojskowego, mając do dyspozycji ludzi takich jak gen Józef Haller.

W tamtym okresie piłsudczycy kierowali się tak naprawdę jakąś dziwną, chorą osobistą ambicją i chęcią zemsty. Można zrozumieć ciągłe powtarzanie przez nich opowiastek ku pokrzepieniu serc, że „jesteśmy silni, zwarci i gotowi”, „nie oddamy ani guzika”, a „honor jest najważniejszy”. Ale dlaczego w obliczu śmiertelnego zagrożenia marginalizuje się dowódców potrafiących pociągnąć za sobą żołnierzy, a dowództwo oddaje się miernotom, dla których priorytet stanowią osobiste porachunki?


Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Kolanek