niedziela, 4 czerwca 2017

Matuszewski: Dlaczego nie głosuję?


dont_vote_design_black
       Zacznijmy od truizmu: otóż jako konserwatysta jestem przeciwnikiem rządów demokratycznej większości i demokracji w ujęciu generalnym – a więc ustroju opartego na zupełnie błędnych założeniach teoretycznych i nie mającego fundamentalnych dla nas katolickich podstaw etycznych. Nie pochwalam i nigdy nie zgodzę się na potwierdzenie słuszności oddania władzy w ręce bezmyślnego i zamroczonego obietnicami tłumu. Rzeczywistość ta, jakkolwiek dominująca i sprawująca obecnie rząd dusz, jak dotąd żadną miarą nie jest w stanie dostarczyć dowodu na istnienie w jej przestrzeni politycznej miejsca dla integralnego konserwatyzmu.
 
Dlaczego nie głosuję? Rzecz w tym, że idąc do urny dołożyłbym cegiełkę do wzmocnienia podstawowego filaru demokracji –  tym zaś bezsprzecznie pozostaje akt wyborczy. De facto stałbym się wówczas demokratą. Zanegowałbym swoją ocenę demokracji – nie można bowiem równocześnie czegoś kontestować, a przy tym brać w tym udziału. Co więcej: głosując nie musiałbym nic robić ze swoimi przekonaniami – demokracja o to nie dba. Chce tylko, by głosować, bo to jej racja bytu. Głos oddany na jakiegokolwiek kandydata jest jednym z milionów wstępów do kolejnej kadencji parlamentarnej farsy – i farsę tę sankcjonuje. Głos nieważny ma nie mniejsze znaczenie – podnosi bowiem frekwencję. Mówić i pisać można cokolwiek – ważne, by choć na chwilę stać się częścią tak na co dzień przez nas krytykowanego demokratycznego tłumu. O resztę demokracja nie dba, bo nie musi. A to właśnie – dołączenie lub też jednoznaczna odmowa – stanowi w ocenie mojego sumienia o prawdziwym stosunku do demokracji, a zarazem o integralności idei konserwatywnej danej osoby. Nie wiem jak Państwo, ale mając bezcenną wolność wyboru i pisania tego, co uważam za słuszne, nie zamierzam przykładać ręki do wzmocnienia rzeczywistości politycznej będącej przedmiotem mojej kontestacji.

Tu zapewne pojawi się kontrargument: bo przecież kandyduje co najmniej kilka osób bliskich nam z uwagi na poglądy lub podejmowane przez siebie inicjatywy, więc może warto…. Odpowiem następująco: w moim przekonaniu demokracja ma jedną wadę: nienawidzi wyrazistości i nie cierpi, gdy mówi się rzeczy mało wygodne. Nie mam złudzeń, że nawet w partii chcącej uchodzić za prawicową kandydat chcący dochować wierności idei będzie zakrzyczany, a jego poglądy i inicjatywy nierzadko wyśmiane lub utrącone zanim jeszcze zdołają się rozwinąć  na dobre. Chcąc zachować swój mandat i pozycję w parlamentarnym stadzie, poseł wcześniej czy później odpuści, wtopi się w tłum. O dalszym trwaniu przy wartościach, z uwagi na które oddaliśmy nasz głos, nie będzie mowy. Dodajmy, że w Polsce, oddając głos na jakiegoś kandydata nie mamy nawet pewności co do jego wejścia do parlamentu. Oddajemy bowiem każdorazowo głos nie na osobę, ale na listę wyborczą. O tym, kto otrzyma mandat poselski, decydują w ostateczności wewnątrzpartyjne rozgrywki, na które wyborca żadnego wpływu nie ma i mieć nie będzie. W moim najgłębszym przekonaniu jest to jawna kpina, która być może nawet bardziej od argumentów ideologicznych winna przemówić do rozsądku ludzi, którym dane zostało dostąpić błogosławieństwa poczucia własnej godności oraz – by zacytować Davillę – chrztu inteligencji
 
Nie głosuję – i do nie brania udziału w wyborach namawiam. Wszystkim zaś tym, którzy chcą próbować wpleść konserwatyzm w demokrację i jakoś pogodzić ideę z funkcjonowaniem w demagogicznym spektaklu wyborczym, dedykuję słowa zamykające „Wytyczne programowe Stronnictwa Zachowawczego” z roku 1922: „Jedno tylko może go [konserwatyzm] zabić: jeżeli dla celów oportunistycznych zboczy od swojej ideologii i wejdzie w kompromis co do tych zasad, które stanowią jego rację bytu. Wtedy popełni samobójstwo. Ale jeśli tej ideologii swojej i tym swoim zasadom pozostanie wierny – wtedy mimo wszystko i wbrew wszystkim musi przetrwać”.
 
Mariusz Matuszewski