sobota, 29 lipca 2017

Ojciec Woroniecki o narodzie i państwie. Dwa nacjonalizmy

Znalezione obrazy dla zapytania o. woroniecki 
      Wielki już czas, aby katoliccy moraliści przystąpili do zagadnienia nacjonalizmu, bez jakiejkolwiek innej myśli, jak tylko z tą, żeby zbadać, jaką rolę Opatrzność Boża przeznaczyła czynnikowi narodowemu w rozwoju moralnym człowieka - pisał przed osiemdziesięciu laty o. Jacek Woroniecki. Apel ten pozostał bez echa. Można nawet rzec, że posłuchano rady dokładnie przeciwnej. Katoliccy moraliści porzucili zagadnienie nacjonalizmu i przystali na to, że jest on rozumiany jako “wynaturzenie patriotyzmu”. Jak można było przewidzieć, był to pierwszy krok – kolejnym jest podważanie samego pojęcia narodu, który jakoby oparty był przede wszystkim na „więzi etnicznej”. Podejrzany staje się również sam patriotyzm, skoro – według jego krytyków – przejawia się w większym przywiązaniu do “swoich” niż do “obcych”.
Skąd pochodzi potrzeba życia w narodzie? Czym on jest dla człowieka? Czy została mu przypisana jakaś rola w historii zbawienia – pyta o. Woroniecki w rozprawce „Nacjonalizm a katolicyzm”.

Co jest pierwsze - naród czy państwo?

Problem ten na pierwszy rzut oka może się wydawać akademicki. Tak jednak nie jest. Państwo i naród to różne rzeczywistości – wie o tym każdy, kto choć trochę poznał katolicką naukę społeczną. Choć definicje państwa i narodu bywają różne, to każdej z nich państwo bywa określane jako struktura władzy, podczas kiedy naród jest bardziej wspólnotą: bądź opartą na więziach naturalnych, bądź też na dziedzictwie kultury, języka, obyczajów. Różnice tę akcentuje także o. Woroniecki. O państwie pisze w taki sposób:

Potrzeba życia państwowego pochodzi stąd, że wszyscy ludzie przeznaczeni są do jednego i tego samego powszechnego celu i że muszą doń zmierzać drogami poszczególnymi, które wobec owego ostatecznego celu są same w sobie nieokreślone, gdyż każdy poszczególny osobnik jest wobec ogółu również nieokreślonym. Otóż, jeśli w życiu swoim osobistym każdy sam musi zdecydować o poszczególnych środkach, które go do ogólnego celu doprowadzić mają, w społeczeństwie, chcąc, by zachowało ono swą jedność organizacyjną, decyzja owa wyjść winna od organu centralnego, od pewnego autorytetu. Jednolite określenia, których piętno autorytet ów wyciska na poszczególnych członkach społeczeństwa, są to prawa cywilne (...).

Podstawą państwa jest więc PRAWO oraz WŁADZA, która je ustanawia i czuwa nad jego przestrzeganiem. Jednak pierwszeństwo należy przypisać nie państwu, lecz narodowi.

Paradoks narodu

Czym natomiast jest naród? Tu odpowiedź o. Woronieckiego nie jest już tak wyraźna. Pisze on, że naród pełni rolę wychowawczą, gdyż pomaga człowiekowi podejmować właściwe decyzje moralne. Pisze on: “Człowiek w naturze swej nie posiada owych doskonale określonych skłonności, które by w każdej chwili życia kierowały moralną jego działalnością”. Pomagają mu w tym zwyczaje, obyczaje. To określenie narodu nie w pełni może nas zadowalać, brak w nim bowiem wyraźnego wskazania tej specyfiki, która polega na tym, że naród jest zarazem wspólnotą naturalną i osobową. Inaczej mówiąc jest jednocześnie naturalną WSPÓLNOTĄ ETNICZNĄ, a więc taką, której nikt sobie nie wybiera, jednak – w jeszcze większym stopniu – jest WSPÓLNOTĄ OSÓB, które wybierają sobie naród jako swój przez to, że jego kulturę i dzieje, a także przyszłość, czynią czymś własnym, wewnętrznym. Potrafią nią żyć i dla niej się poświęcać. Nie bez przyczyny czynny patriotyzm uznaje się za jeden z najszlachetniejszych czynów moralnych osoby. Tego paradoksu nie chce zrozumieć wielu dzisiejszych krytyków narodu, także katolickich, a przecież zawiera go również rodzina. Ona także jest “wspólnotą krwi” a jednocześnie winna stawać się “wspólnotą osobową” – i nikt nie czyni jej z tego zarzutu, gdyż ten paradoks jest po prostu odbiciem rzeczywistości. To wszystko można odnaleźć również w poglądach o. Woronieckiego, choć może nie tak wyraźnie.

Niczym Ojciec i Matka

I teraz w sposób właściwy można postawić pytanie, co jest pierwsze: naród, czy państwo? Odpowiedź uzyskamy łatwiej, jeśli przypomnimy, że fundamentem państwa jest prawo i władza. Ale przecież nie każde prawo i nie każda władza (nie mówimy bowiem o państwach zbójeckich, rządzonych przez despotycznego władcę czy totalitarnych, które swą spójność zawdzięczają władzy opartej jedynie na STRACHU i PRZEMOCY). Cóż więc może nim być innego, jak nie SŁUSZNE i SPRAWIEDLWIE prawo oraz władca, które je respektuje. A jeśli tak, to okazuje się, że państwo swą rację i siłę autorytetu czerpie właśnie z moralności. Naród zaś wydaje się znacznie bliżej owej moralności, on bowiem ją przechowuje i uwrażliwia na nią ludzi. Jeśli państwo wychowuje z zewnątrz, to naród wychowuje od wewnątrz. Państwo jest niczym surowy ojciec wydający polecenia oraz karcący i karzący krnąbrne dzieci, a naród jest matką, która wyjaśnia i tłumaczy chcąc uwrażliwić umysły i serca. Państwo jest zawsze bardziej instytucją działającą BEZ WZGLĘDU na osoby (czego wyrazem może być sprawiedliwość z przewiązanymi opaską oczami), podczas gdy naród działa ZE WZGLĘDU na osoby; w nim jednostki mają większą szansę, niż w strukturach państwa, wyrazić swoją indywidualność – najlepszym tego przykładem jest kultura.
Nie może to jednak prowadzić do jakiegoś rozłamu – przeciwnie, powinno być harmonizowane, tak jak w rodzinie role ojca i matki uzupełniają się, a nie przeciwstawiają. Podkreśla to również o. Woroniecki, który pisze:
Jeśli z natury naszej przeznaczeni jesteśmy do życia w ramach dwóch organizmów społecznych, państwa i narodu, staje się zatem kwestią najwyższej doniosłości dla naszego życia moralnego, ażeby prawdziwa harmonia między nimi panowała.

I wysuwa stąd wniosek, że ideałem byłoby państwo jednolite narodowo.

A zatem stojąc na gruncie etyki chrześcijańskiej, należy zapatrywać się na państwo, jednolite z punktu widzenia narodowego, jako na ideał, którego zrealizowanie w granicach możliwości jest bardzo pożytecznym dla utrzymania dobrych obyczajów obywateli oraz dla ich rozwoju moralnego. Ale błędem byłoby twierdzenie, że jednolitość owa jest do tego stopnia nieodzowna, że w braku jej wszelkie dobrze zorganizowane życie moralne należałoby uważać za niemożliwie. Zbrodniczym mogłoby być zatem dążenie do realizowania, wbrew wszystkiemu, ideału państwa narodowego i czynić to kosztem zburzenia istniejącego społecznego porządku, a więc z wielką szkodą życia moralnego obywateli.

Warto spojrzeć z tego punktu widzenia na dzisiejszy proces integracji europejskiej, w którym rozmazuje się już nie tylko ideę narodu, ale także państwa narodowego. Co więcej, takie właśnie państwa jednolite narodowo uważa się za hamujące proces integracji. Wciąż przecież słyszymy jakoby obciążeniem Polski miałaby być sytuacja, że jest ona krajem jednolitym narodów, że nie ma tu dość “obcych”, którzy potrafiliby wyleczyć nas z “ksenofobii”. Znamienne, że to, co o. Woroniecki uważa za walor – państwo jednolite narodów – dziś wielu katolickich moralistów albo pomija, albo wręcz krytykuje, tęskniąc do jakiejś “otwartości” i wymieszania języków, kultur, i cywilizacji nawet.

Kiedy nacjonalizm staje się groźny?

Nie znaczy to jednak, że nacjonalizm nie może przybierać groźnego oblicza. Dzieje się tak wtedy, kiedy naród staje się wartością najwyższą. Ale już to pokazuje, że naprawdę mamy tu do czynienia z nacjonalizmem ateistycznym, choćby dla poparcia swego stanowiska używał argumentacji religijnej, lubił ubierać się w szaty obrońcy Kościoła i pielęgnował Tradycję. Sprzeczność jest tu nieunikniona i jest to sprzeczność, a nie różnica, gdyż naród staje się bogiem. O. Woroniecki pisze tak:
(...) będziemy nieraz musieli wykazać, do jakiego stopnia błędnym bywa stanowisko nacjonalistów i jakie dla społeczeństwa tkwi niebezpieczeństwo w niektórych doktrynach, bronionych przez nacjonalizm ateistyczny lub co najmniej liberalny, tak dziś rozpowszechniony. Będą to między innymi: teza głosząca, iż naród jest najwyższym ludzkim dobrem, twierdzenie, że o ile chodzi o dobro narodu, wszelki niemoralny czyn jest dozwolonym, doktryna, według której w stosunkach między narodami siła fizyczna góruje nad prawem, etc.
Że są to herezje, nie ulega wątpliwości. Pogaństwo, które od czasu do czasu odżywa w duszach, które się od Boga prawdziwego odwróciły, znalazło sobie nowego, modnego bożka, po bogu-cesarzu, bóg-Państwo, bóg-lud, z kolei następuje bóg-naród. Brakowało go jeszcze do kolekcji.

Teraz sytuacja już się zmieniła. Naród wcale modny nie jest. Jednak niebezpieczeństwo pozostało, gdyż niektórzy jego obrońcy sięgają do tych samych pogańskich źródeł. Za słowami „Naród Polski” pisanymi duża literą może kryć się prawdziwa miłość Ojczyzny, ale może się również ukrywać takie samo pogaństwo, jakie występuje wśród tych, którzy chcą szukać prawdziwych korzeni narodu w jego “prasłowiańskiej” przeszłości, odrzucając chrześcijaństwo, “rozmiękczające” – ich zdaniem – tę ideę.

Czy Machiavelli miał rację?

Słabość idei narodu we współczesnym życiu społecznym polega na tym, że zbyt często występuje ono jako samodzielna idea usuwając krępujące ją więzy – przede wszystkim moralne. To jasne, że władcom wygodniej tak działać, zwłaszcza, jeśli stosują wynalazek Niccolo Machiavelliego, który co prawda znany był od dawna, nikt jednak tak jasno go nie nazwał. Proponuje on w swoim “Księciu”, aby władca nie tylko postępował według tego, co wydaje mu się wygodne i skutecznie, nie zważając na moralne prawa, ale nadto dodaje radę, aby starał się uchodzić za cnotliwego i sprawiedliwego. Kreśląc portret idealnego władcy pisze tak:

Nie jest przeto koniecznym, by książę posiadał wszystkie owe zalety, które wskazałem, lecz jest bardzo potrzebnym, aby WYDAWAŁO SIĘ, ŻE JE POSIADA. Śmiem nawet powiedzieć, że gdy się je ma i stale zachowuje, przynoszą szkodę, gdy zaś wydaje się, że się je ma, przynoszą pożytek; powinien więc książę uchodzić za człowieka litościwego, dotrzymującego wiary, ludzkiego, religijnego, prawego i być nim w rzeczywistości, lecz umysł musi mieć skłonny do tego, by mógł i umiał działać przeciwnie, gdy zajdzie potrzeba.

Można powiedzieć, że nikt więcej szkody nie wyrządził idei narodu jak ci, którzy – idąc za tą radą Machiavelliego – wyrzucili z niej moralność, choć przed ludźmi starali się uczynić wrażenie, że się na niej opiera. I dziś jeszcze można spotkać takich “nacjonalistów”, którzy nie chcą się zgodzić, że naród (czy państwo) nie jest wartością absolutną i musi podlegać moralności. Stąd też bierze się niechęć niektórych “nacjonalistów” do ingerencji Kościoła w życie polityczne. Czują oni, że może to spętać ich działania jakimiś “moralnymi zasadami”. O Woroniecki tę rolę Kościoła (nie hierarchii kościelnej i poszczególnych biskupów) widzi bardzo wyraźnie.

Kościół przez wieki całe stanowił jak gdyby gorejące ognisko, w którym odbywał się powoli proces krystalizacji narodowej młodych ludów Zachodu. On jeden zdolny jest do prowadzenia dziś w dalszym ciągu zadania tego w warunkach o wiele trudniejszych, gdyż narody świata cywilizowanego młodymi już nie są i mają w tradycji swej historycznej niejedną skazę, która stanowić będzie poważną przeszkodę do przeniknięcia życia ich społecznego wiecznymi zasadami wiary oraz etyki chrześcijańskiej. Błogosławione będą narody, które dobroczynnemu działaniu tych ostatnich przeszkód stawiać nie będą.

Można przypuszczać, że dziś ten proces przesycenia życia społecznego etyką chrześcijańską jest jeszcze bardziej trudny, zwłaszcza, że owe skazy narodów cywilizowanych (zapewne taką skazą dla Francuzów była dla O. Woronieckiego dziedzictwo francuskiej rewolucji) stały się poważnymi ułomnościami. Na pewno jednak stanie się on niemożliwy, jeżeli sami katoliccy moraliści nie będą mu sprzyjali. Jeżeli będą tak bardzo bronili autonomii świeckiej polityki przed ingerencją ... wiary.

Większe zło

Nie znaczy to przecież, że moralne zasady w takim samym stopniu odnoszą się do dziedziny życia społecznego jak do jednostki. O. Woroniecki był moralistą, a więc praktykiem i wychowawcą, a nie doktrynerem-moralizatorem (ci ostatni swą rzekomą pryncypialnością i doktrynerstwem potrafią zabić ducha każdej zasady pokazując, że chodzi im przede wszystkim o to, aby udowodnić innym, jak są nieskalanie czyści... w poglądach). Rozumiał więc, że dobro trzeba rozważać konkretnie, uwzględniając wszelkie okoliczności. O Woroniecki pisze:

Jedna jest tylko moralność ludzka, która zawiera w doskonałej organicznej harmonii mnóstwo przepisów postępowania, nazywanych przez nas prawami moralnymi. Owe prawa moralne odnoszą się ogólnie do wszystkich, dalekie są jednak od tego, aby wszystkim narzucać te same poszczególne zobowiązania. Niektóre czyny dobre same w sobie, mogą okazać się złymi dla danej jednostki, w danych okolicznościach życia, tak samo inne czyny, mające w sobie pewne braki moralne, mogą być w niektórych okolicznościach dopuszczalne a nawet zobowiązujące, a tym samym dobre.

Tym bardziej zaś nie można w prosty sposób przenosić jednostkowych zobowiązań moralnych na społeczeństwo. Ani państwo, ani naród nie mogą tych samych ponosić odpowiedzialności co jednostka ludzka – zdecydowanie podkreśla o. Woroniecki. I dodaje stwierdzenie, które dla wielu może wydać się bulwersujące:
Etyka chrześcijańska stała zawsze na tym stanowisku, i można by u św. Tomasza wskazać na bardzo głębokie spostrzeżenia co do konieczności tolerowania zła w życiu społecznym i nie wymagania od społeczności ludzkiej w jej całokształcie doskonałości, która jest jej niedostępną.

Pamiętajmy wciąż, że to wyłącznie jednostka jest podmiotem moralności – jeśli więc społeczności “zezwalamy” na pewną niedoskonałość, np. na niekaranie pewnego zła, takiego jak zło zdrady małżeńskiej, to nie dlatego, że uważa się je za “dobro”, lecz dlatego, że ingerencja w życie rodzinne mogłaby przynieść jeszcze większe szkody.

O różnicy między policjantem a pisarzem

O. Woroniecki zauważa, że w tym przypadku należy jeszcze rozważyć, czy do narodu należy stosować tę samą miarę, którą stosuje się tu do państwa. Pisze on:

Odnośnie państwa rzecz jest jasna: niektóre czyny, ofiary i poświęcenia dozwolone jednostkom, wzbronione są państwu, gdyż skutki ich ponoszą ci, którym państwo nie ma prawa ich narzucać; inne znów czyny, jednostkom zabronione, dozwolone są państwu. Jakże tu określić pole działania narodu, nie mającego swej własnej autonomii politycznej? Oto zagadnienie, które poddaję dyskusji, nie mając odwagi poruszenia go w niniejszej odpowiedzi.

Najpierw wyjaśnijmy, o jakie tu może chodzić czyny, które dozwolone są jednostce, a zabronione państwu. Jednostka może poświęcać się dodatkowo działalności społecznej, może ofiarować swój majątek na jakiś szlachetny cel, może pomagać innym narażając nawet własne życie. Państwo jednak nie może nakazać ani takiej ofiarności, ani bohaterstwa. Z kolei państwo może czynić coś, czego jednostce nie wolno: może nakazać jednostce, aby służyła ojczyźnie z bronią w ręku, może jej – wyrokiem sądowym – odebrać majątek, może wreszcie nawet skazać ją na śmierć – a to wszystko zabronione jest przecież jednostce. O. Woroniecki stawia jednak inne pytanie: o różnice w tym względzie między państwem i narodem. On sam nie rozwija tej kwestii. Warto jednak zwrócić uwagę, że istnieje tu pewna narzucająca się różnica między państwem i narodem w jej relacji do jednostki. Dla państwa człowiek jest przede wszystkim obywatelem i powinien wypełniać wynikające stąd obowiązki. Powinien płacić podatki, przestrzegać prawa, itp. Nieco mniejsze znaczenie (co nie znaczy, że żadne) ma to, jakim jest człowiekiem. A więc to, czy w życiu osobistym kłamie, przeklina, oddaje się nałogom. Nie jest to już tak ważne, jeśli tylko wypełnia swoje obowiązki. Inaczej jest w przypadku narodu. Tę więź budują OSOBY. Ich osobista wiarygodność jest więc znacznie ważniejsza. Biografie twórców kultury narodowej są równie ważne jak ich dzieła. Bywa, że państwo zostaje umocnione ręką władcy, którego trudno stawiać za wzór; niekiedy jakieś zręczne posunięcie nieudolnego czy nawet sprzedajnego władcy musi być ocenione pozytywnie dla dziejów państwa. W dziejach narodu każda słabość, a tym bardziej małość czy nikczemność osłabia albo wręcz niweczy więź narodową. Państwo można tworzyć również OD ZEWNĄTRZ: rozkazem, przymusem, wykorzystując zewnętrzne okoliczności. Narodu jednak nie da się stworzyć, jeśli nie ma osób, które w swoim sercu – a więc OD WEWNĄTRZ – nie są gotowe służyć tej idei swoim życiem (równie dobrze może to być powołanie uczonego, żołnierza czy matki). Nie da się pojęcia narodu oderwać od moralności dlatego, że jest on przede wszystkim nie strukturą (jak państwo) lecz wartością.

O skutkach rewolucyjnego i abstrakcyjnego humanitaryzmu

Wypada wciąż pamiętać o właściwych proporcjach i porządku miłości. Podkreślanie tego zróżnicowania, to wyraz realizmu i praktycyzmu o. Woronieckiego oraz św. Tomasza, do którego się odwołuje. Sprawa ta ma duże znaczenie dzisiaj, kiedy zaczynają królować abstrakcyjne i jałowe spekulacje pomijające fakt, że etyka dotyczy konkretnego i cielesnego człowieka. O Woroniecki pisze:

W przeciwieństwie do oderwanego humanitaryzmu, który czerpiąc natchnienie swe z rewolucyjnego powszechnego zrównania, żądał rozlania naszej miłości bliźniego w równej mierze poprzez świat cały, musimy zgłębić i dać lepiej poznać dawną chrześcijańska doktrynę, głoszącą hierarchiczny porządek w objawach naszej miłości. W jej to nadprzyrodzonym świetle, musimy podjąć jeszcze raz badanie obowiązków, które nam różnorodne ugrupowania społeczne - państwo i naród – narzucają (...)

Dziś coraz bardziej dotkliwie odczuwamy na własnej skórze skutki tego abstrakcyjnego żądania, jakoby winniśmy wszystkich ludzi kochać „jednakowo”: bliskich i dalekich, własną ojczyznę i cudze ojczyzny, a najlepiej świat cały i ludzkość. Jest to wyrazem „błędu antropologicznego”, a więc owego abstrakcyjnego i nieludzkiego w istocie humanitaryzmu (ileż to bowiem razy hasło „w imię ludzkości” oznaczało lekceważenie i pogardę dla potrzeb pojedynczego człowieka). Najbardziej niepokojące jest to, że tej hierarchii miłości wyznaczonej przez naturalny porządek rzeczy nie umieją obronić katoliccy moraliści, a nawet atakują go niekiedy. Co znaczy ten „naturalny porządek miłości”? Człowiek bardziej jest odpowiedzialny za tych, których powierzyła mu Opatrzność i którzy są mu bliscy i im powinien poświęcić więcej troski – a więc np. własnej rodzinie i własnej ojczyźnie. Jest przy tym rzeczą oczywistą, że rodzina nie żyje dla siebie, lecz wychowuje także dla społeczeństwa. Podobnie i naród. Może on dać innym narodom coś wartościowego wtedy tylko, kiedy sam jest spójny, trwały i ma bogatą własną kulturę.
***

Jak zatem zapatrywać się na nacjonalizm? O. Woroniecki nie ma wątpliwości – chrześcijański nacjonalizm jest pożyteczny, ale trzeba umieć odróżniać go od nacjonalizmu liberalnego, ateistycznego, w gruncie rzeczy pogańskiego.

Istnieje nacjonalizm liberalny – o podstawach nienawiści – mniej lub więcej ateistyczny i nieetyczny. Nie da się on pogodzić z etyką chrześcijańską i szkodliwym jest bardzo nie tylko dla pokoju świata, ale również dla moralnego rozkwitu życia narodowego ludów. Potępienie go przez Kościół nikogo by zadziwić nie mogło. 
 
Istnieje również nacjonalizm chrześcijański, na podstawach miłości oparty. Jest on, niestety, za mało uwzględniany przez teologów i filozofów katolickich, przejętych zbyt wyłącznie zwalczaniem pierwszego. W środowiskach katolickich panują względem tego drugiego rodzaju nacjonalizmu pewne uprzedzenia, pochodzące od wpływu, któremu środowiska owe uległy ze strony indywidualizmu i współczesnego sentymentalizmu.

Apel O. Jacka Woronieckiego o zbadanie kwestii nacjonalizmu bez uprzedzeń wypowiedziany przed osiemdziesięciu laty pozostaje nadal aktualny.

Witold Starnawski

Jacek Woroniecki OP, Nacjonalizm a katolicyzm, przekład z języka łacińskiego Rafał Maliszewski. Rozprawka ta znajduje się w książce: Jacek Woroniecki, O narodzie i państwie, Fundacja Servire Veritati, Lublin 2004