czwartek, 26 października 2017

Abp Fulton J. Sheen: Problem własności


          Ubóstwo rzeczywiście stanowi problem, ale nie jest to problem tak ogromny jak problem własności. Sposób korzystania z mienia determinuje biedę, ale gdy własność staje się czymś trwale umocowanym i solidnym, wówczas z największą trudnością może przyczynić się do rozwiązania problemu ubóstwa. Tym, co również czyni własność problemem dnia dzisiejszego są nowe wymiary biedy, z których wymienię tylko kilka. W przeszłości ubóstwo miało cykliczną naturę: były okresy depresji, które mogliśmy rysować na wykresach niczym góry i doliny, dziś ubóstwo ma charakter strukturalny, jest czymś rodzimym, wbudowanym w nasze społeczeństwo, wobec naszej egzystencji stało się czymś organicznym, jak kończyny i całe ciało.

Jak zauważył to jeden z pisarzy, ubóstwo było kiedyś powolną erozją nad brzegiem morza ekonomii, powolną, ale nie zawsze postępującą. William Szekspir opisał brzegi morza, gdzie fale „zastąpią zapas stratą, a stratę zapasem.” Obecnie ubóstwo jest jak fala, która obejmuje i połyka nie tylko wybrzeże, ale również ląd. Bieda nie przypomina już termitów, ale jest jak dynamit – szybka i destrukcyjna względem społeczeństwa.

Po trzecie, biedni zawsze istnieli i zawsze będą istnieć. Różnica w stosunku do dnia dzisiejszego jest następująca: biedni wiedzą, że są biedni. I wiedzą o tym stojąc w strasznym kontraście z własnością. Koniec końców, ubóstwo stało się tak dotkliwe, że jest już nie tylko problemem politycznym, nad którym debatuje Kongres ale problemem moralnym, ciążącym na sumieniu każdego obywatela.

Przejdźmy teraz do rozważań nad tym, w jaki sposób własność wpływa na nasz stosunek do ubóstwa. W Ewangelii, młody człowiek wzbraniał się przed naśladowaniem naszego Pana, gdyż nie chciał oddać swego majątku; kolejny zwlekał aby wypróbować nowo zakupione woły, jeszcze inny guzdrał się by móc ujrzeć własne gospodarstwo. Jak często „otwarte mieszkalnictwo” napotyka sprzeciw, gdyż pociąga w dół wartość nieruchomości. Prawa zagospodarowania przestrzennego zostały wprowadzone w dzielnicach w taki sposób, że tylko kilka domów przypada na jeden akr, dzięki temu cena gruntu odstrasza „nieproszonych sąsiadów.” Również w religii, monumentalne kościoły i plebanie, wysokie wynagrodzenia wypłacane osobom ślubującym ubóstwo pod pozorem opłacania administratorów lub dyrektorów i nauczycieli, to wszystko zamknęło okna duszy tak, że biedni nie są postrzegani jako biedni. Spróbuj tylko oddać jakąś własność kościelną ubogim, a zobaczysz jak szybko wybrzmią słowa: „Nie jesteśmy przeciwko ubogim – ale”.

Również komuniści muszą zostać ujęci w tym krótkowzrocznym patrzeniu na ubogich, ponieważ każdy komunista jest kapitalistą bez gotówki w kieszeniach. Jest człowiekiem mimowolnie biednym, który chce zostać bogaczem. Kiedy wreszcie cały dobytek przejdzie w ręce partii, chce posiąść Władzę Dystrybucji, która jest substytutem Władzy Posiadania. W Rosji, przywódcy partyjni mają własne sklepy i własne przywileje, przekraczające znacznie przywileje polityków wolnego społeczeństwa. Komunista pewnego dnia próbował przekonać farmera argumentując: „Gdybym miał dwadzieścia krów to dałbym ci dziesięć, a gdybym miał cztery konie to dałbym ci dwa” Rolnik zapytał: „Czy to znaczy, że jeśli miałbyś dwadzieścia świń to otrzymałbym dziesięć z nich?” „Nie”, odpowiedział komunista: „Ty dobrze wiesz, że mam dwadzieścia świń.”

Ponieważ własność wpływa na nasze myślenie można łatwo zrozumieć, dlaczego ślub ubóstwa – jeśli jest dotrzymany – stanowi duchowy i psychologiczny warunek prawidłowego spojrzenia na potrzeby ubogich. Nasza moc rezygnowania z własności jest większa niż nasza moc posiadania. Całego świata nigdy nie dostanę w swe ręce, ale mogę je od całego świata umyć. W pewnym sensie człowiek, który nie chce niczego jest właścicielem wszystkiego, bo nie zostało nic, czego można by mu odmówić.

Posiadłości zmieniają myślenie człowieka. Nieważne, ile włosów mamy na głowie, boli nas wyciągnąć zaledwie jeden. Własność staje się tak bardzo częścią nas, że rani nas oddanie choćby jej części. Dlatego łatwiej jest dawać pieniądze niż własność produkcyjną. Oddajemy mleko sami zatrzymując krowę.

Ostatnie badania sugerują, że nawet wśród niektórych zwierząt, podstawowym impulsem nie jest seks, ale własność. Konard Lorenz udowadnia, że to własność decyduje o tym, że zwierzęta stają się agresywne. Granice terytorialne nie są zdeterminowane przez linie, ale przez „centrale”. Gotowość zwierzęcia do walki spadka wraz z tym, jak zwierzę to oddala się od domu. Kiedy dwa zwierzęta walczą można niemal obstawiać zakłady, które z nich okaże się zwycięzcą. Podczas walki kogutów można się zastanawiać, czy kiedykolwiek ktoś wykorzystał wiedzę, którą naukowcy uzyskali dzięki takim badaniom. Wygra ten, który jest blisko domu. Zwierzę, które ucieka z cudzego terytorium jest w stanie zawrócić w chwili, gdy tylko wkroczy na swoje własne.

Robert Ardrey pokazuje w swoim „Imperatywie terytorialnym”, że to nie płeć ale terytorium umożliwia tłumaczenie antagonizmów. Inicjacja seksualna może rozpocząć więź między parą, ale to konkretny obszar ją wzmacnia.

Natura wydaje się być zatem argumentem przeciwko komunizmowi. Zdemaskowany został nie tylko komunizm, ale także koncepcja Freuda, że naczelne mają obsesję na punkcie seksu, który trzyma je razem. Ardrey stwierdza: „To przestarzałe założenie pozostaje do dziś podstawą przeważającej części psychologii i antropologii oraz prawie całej socjologii.” Terytorium nie jest samo w sobie przyczyną wojny, no chyba że w tym sensie, iż do sprzeczki potrzeba dwóch stron. Wszystko, co obiecuje terytorium to prawdopodobieństwo, że jeśli dojdzie do najazdu, skutkiem będzie wojna. Dlatego też własność stanowi problem nie tylko wśród zwierząt, ale i wśród ludzi.

 Etyka

W poprzednim artykule powiedzieliśmy, że kluczem do problemu ubóstwa jest problem własności: badania naukowe – takie jak te, których autorami byli Konard Lorenz i Robert Ardrey – ujawniają, iż zwierzęta są najbardziej agresywne, gdy w grę wchodzą ich prawa terytorialne. Wśród ludzi własność prywatna zabarwia sposób myślenia o ubogich. Ważne jest więc, aby zrozumieć pewne podstawowe zasady dotyczące własności.

Podstawowym powodem posiadania czegokolwiek jest uzupełnienianie naszej ludzkiej niekompletności. Ponieważ jesteśmy słabi, musimy odwoływać się do posiadania, w celu uzupełnienia własnych słabości. Posiadanie to zdegradowana forma bycia, a przynajmniej forma bycia manifestująca swoją potrzebę doskonałości. Bóg, który jest Czystym Bytem, nie potrzebuje niczego. Ponieważ On jest, dlatego niczego mu nie potrzeba. W pewnym sensie może być uznanym za odwiecznie ubogiego. Stworzenie wprowadziło czasownik „mieć”, przed tym istniał tylko bezokolicznik „być”, który jest Bogiem.

Rzeczy posiadane pozostają zawsze zewnętrzne w stosunku do posiadającej je istoty, np. płaszcz z norek nie jest damą. Ale kobiecie bardzo łatwo uwierzyć, że jest coś warta: naprawdę jednak to ona posiada coś wartościowego. Społeczne rubryki w gazetach są dziś zainteresowane niemal wyłącznie bogaczami albo tym, gdzie też „posiadanie” rozpoznano jako „bycie”. Prawde jest taka, że im bardziej ucieka się poza siebie w kierunku luksusów, tym uboższym jest się w środku. Duchowa nagość lub brak prawdziwego poczucia wartości kompensowany jest wystawnością bogactwa.

Teraz przejdźmy do kolejnego etapu problemu, a mianowicie własności prywatnej rozumianej jako ekonomiczny gwarant wolności człowieka.

Człowiek jest wolny w środku ponieważ posiada duszę, dlatego jest wolny na zewnątrz, bo może nazwać coś swym własnym, jak np. dom lub gospodarstwo. Nazywanie dobytku „moim własnym” jest następstwem nazywania duszy „moją własną”. Ludzie mają tendencję do troszczenia się o to, co jest ich znacznie bardziej niż o to, co jest własnością kogoś innego. Ściany kamienicy są porysowane o wiele bardziej niż ściany własnego domu. Kiedy komunizm ofiarował chłopom ogrody na własność, ci porzucili opiekę nad PGR-ami, więc trzeba było zredukować własność prywatną. Artysta maluje zawsze lepiej na płótnie, które sam posiada, niż na tym, które jest własnością państwa. Posiadanie własnych domostw zrobi wiele w kierunku zapewnienia osobom biednym i społecznie wydziedziczonym poczucie osobistej godności i wartości.

Powstaje pytanie, czy prawo do własności jest prawem absolutnym? Odpowiedź brzmi: nie. Trzeba dokonać rozróżnienia pomiędzy prawem do własności i jej użytkowaniem. Prawo do własności jest osobiste, użytkowanie zaś społeczne.

Błąd monopolistycznego kapitalizmu wygląda mniej więcej tak: „Posiadam majątek i mogę z nim zrobić co zechcę. Ani społeczeństwo, ani państwo nie ma prawa powiedzieć mi, jak mam go użyć.” Na drugim biegunie jest komunizm, który odrzuca wszelkie prawa osobiste i podkreśla jedynie społeczny użytek dóbr.
Obie skrajności są złe: człowiek może mieć prawo do piwnicy z winem, ale nie może wykorzystywać jej tak, jak mu się to żywnie podoba, np. odbierać dzieci ze szkoły i doprowadzać do stanu przyjemnego rozżarzenia. Prawo do samochodu jest czymś osobistym, ale już prawo do wjechania przez czyjeś drzwi frontowe podlega ograniczeniom. Społeczna kontrola bogactwa jest uzasadniona.

Należy w tym miejscu dokonać kolejnego rozróżnienia. Mienie może być „prawdziwe”, tak jak kreda, kapusta, szpinak, lody, łóżka i ziemia, lub też „umowne” kiedy przyjmuje postać symboli oznaczających prawdziwe bogactwo, np. akcji, obligacji, kredytu, i pieniędzy gdzieś złożonych albo i nie.

Istnieje rzeczywista granica wszelkiego bogactwa: na przykład, w miarę wypełniania sypialnię łóżkami będziemy mieć jedynie nadmiar pryczy. Pewien chłopiec poprosił kiedyś o sześć porcji lodów. Jego ojciec, po tym jak chłopiec poddał się przy czwartej, powiedział do niego: „Za dużo lodów.” „Nie”, odparł syn „nie za dużo lodów, ale zbyt mało chłopców”.

Starożytni zwykli uważać, że rolnictwo to najnormalniejszy rodzaj produkcji bogactwa, ponieważ ziemia naturalnie ustala granice tego, co człowiek może wyprodukować. W Australii istnieją prymitywni ludzie, którzy liczą zaledwie do trzech: „jeden, dwa, trzy, dość”. Powodem tego jest fakt, że jeśli ktoś zabił trzy ptaki, była to maksymalna ilość, którą mógł spożyć w ciągu dnia. Nie mieli lodówek. Nazywani są „ludźmi pprymitywnymi”, ponieważ nie gromadzili bogactw.

Choć istnieją granice prawdziwego bogactwa, nie ma ograniczeń co do bogactwa symbolicznego, które może być nieskończone. Można być właścicielem sieci hoteli i nieskończonej ilości akcji i obligacji. Ponieważ symboliczne bogactwo nie ma granic, może stać się fałszywym bogiem, któremu ludzie oddają pokłon.
Nowe niewolnictwo 

Istnieją trzy sposoby, dzięki którym człowiek staje się niewolnikiem. Może być urodzony w niewoli, lub do niej zmuszony, lub może swoją niewolę świadomie zaakceptować. Wszystkie trzy formy rozwijają się we współczesnym świecie. Ludzie rodzą się zmuszeni do niewoli w Rosji i państwach satelickich. Z kolei ludzie w wolnym świecie sami zapraszają niewolnictwo gdy proszą rząd o zapewnienie pełnego bezpieczeństwa, kiedy oddają swoją wolność „państwu opiekuńczemu.”

Kraje niewolnicze świata zachodniego są następstwem monopolistycznego kapitalizmu – systemu gospodarczego, który sprzeciwia się szeroko rozpowszechnionej dystrybucji własności prywatnej. Zamiast tego, kapitalizm monopolistyczny koncentruje produktywne bogactwo wśród grona kilku osób, zezwalając by ogromna reszta zasilała proletariat.

Niektórzy przedstawiciele monopolistycznego kapitalizmu wyczuwając zło systemu próbowali uciszyć krytykę wskazując na rozproszoną własność w wielkich korporacjach. Mówią następująco: „Nikt nie posiada więcej niż 4 procent akcji tej wielkiej firmy.” Albo też drukują listy akcjonariuszy pokazując, że obejmują one rolników, nauczycieli, baseballistów i taksówkarzy, a nawet niemowlęta. Ale jest pewien haczyk w tym sposobie argumentacji: chociaż prawdą jest, że osoby dysponujące niewielkimi środkami posiadają akcje w spółce, to nie jest prawdą by zajmowały się jej działalnością. Ich odpowiedzialność za politykę firmy jest zerowa. Rzeczy posiadanie mają dwie twarze, czy też dwa aspekty: wszyscy mamy prawo do własności prywatnej, ale towarzyszy mu nasza odpowiedzialność za jej właściwe użytkowanie. Te dwie rzeczy (które powinny być nierozłączne) są dziś często od siebie odseparowane. Każdy przyznaje, że rolnik, który jest właścicielem konia jest zobowiązany o niego dbać i zwierzę karmić, ale w przypadku akcji i obligacji często zapominamy, że ta sama zasada powinna być zasadą nadrzędną.

Winien temu jest monopolistyczny kapitalizm, rozdziela bowiem prawo do własności od odpowiedzialności związanej z posiadaniem. Ci, którzy posiadają tylko kilka akcji nie mają żadnej praktycznej władzy nad którąkolwiek z branż. Głosują listownie ale rzadko kiedy widzieli „własną” firmę. Te dwa elementy, które powinny być ze sobą nierozerwalnie połączone w każdej prawdziwej koncepcji własności prywatnej – własność i odpowiedzialność – zostały rozdzielone. Ci, którzy posiadają nie zarządzają; ci, którzy zarządzają i pracują nie kontrolują, ani nie posiadają.

Robotnicy w fabryce mogą podlagać trzymającemu się w cieniu, nieznanemu i nieobecnemu „pracodawcy” – tysiącu indywidualnych właścicieli akcji, których reprezentuje „zarząd” i których próbuje zadowolić dodatkowymi dywidendami. Utrzymanie robotnika pozostaje w dyspozycji nieznajomych, którzy od swych reprezentów wymagają tylko jednego: wyższych zysków.

W obliczu takiej niepewności związki zawodowe starają się znaleźć rozwiązanie w żądaniu podwyżek płac, krótszego czasu pracy, emerytur i tego typu rzeczy. Ale takie podejście przyjmuje monopolistyczny kapitalizm za pewnik oraz akceptuje nienaturalny rozdział własności i odpowiedzialności jako coś stałego. Trafne jest o wiele bardziej radykalne rozwiązanie, a przybrać może jedną z dwóch form. Pierwszym ze sposobów poprawy sytuacji jest gruntowna zmiana życia politycznego i gospodarczego, mająca na celu szerszą dystrybucję środków produkcji, umożliwiającą każdemu robotnikowi udział w zyskach, zarządzaniu i własności. Inna alternatywa (która nie jest rozwiązaniem konstruktywnym) to konfiskata. Może przybrać brutalną formę komunizmu, lub mniej zauważalne formy biurokratycznej ingerencji przez podatki, co też stanowi preferowane rozwiązanie państwa opiekuńczego. Konfiskata w jakiejkolwiek formie jest niezdrowym rozwiązaniem w obliczu rzeczywistej choroby. Sprowadza się bowiem do mówienia ludziom, że ponieważ są ekonomicznie ułomni, muszą porzucić wszelkie starania o wyzdrowienie i pozwolić państwu zapewnić im bezpłatne wózki inwalidzkie.

Odmawianie człowiekowi prawa własności jest zaprzeczeniem jego podstawowej wolności: wolność bez własności jest zawsze niepełna. Aby być „bezpiecznym” – ale bez towarzyszącej temu bezpieczeństwu odpowiedzialności – człowiek ma zostać niewolnikiem jakiejkolwiek grupy, która mu bezpieczeństwo dostarcza. Demokracja flirtuje z niebezpieczeństwem zmiany w państwo niewolnicze w stosunku wprost proporcjonalnym do liczby obywateli, którzy pracują ale nie posiadają, lub posiadają ale nie pracują, lub takich, którzy jak politycy rozdzielają choć nie produkują. Niebezpieczeństwo „państwa niewolników” zanika proporcjonalnie do liczby osób, które posiadają własność prywatną i przed Bogiem przyznają się do towarzyszących jej obowiązków. Ludzie ci mogą nazywać dusze swe własnymi, ponieważ posiadają i zarządzają czymś innym niż dusze. Dlatego też są wolni.

Abp Fulton J. Sheen

Źródło: † Fulton J. Sheen D.D, Ph.D., ‚Bishop Sheen Writes’, Jan 26, 1969 (cz. I); † Fulton J. Sheen D.D, Ph.D., ‚Bishop Sheen Writes’, February 1969 (cz. II); † Fulton J. Sheen D.D., Ph.D., 1956 w ‚Bishop Sheen Writes’; audio „Catholic Hour”; oraz w „On Being Human: Reflections, On Life and Living”, Fulton J. Sheen, New York: Doubleday & Co., 1982, ss.147-149, za: americaspartynews.com