piątek, 27 października 2017

Rozmowa z egzorcystą: Halloween – przejaw bałwochwalstwa i utraty wiary


Halloween – przejaw bałwochwalstwa  i utraty wiary
        Mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch cywilizacji: życia i śmierci. Druga z nich przejawia się między innymi tym, że kiedy my, chrześcijanie świętujemy narodziny dla Nieba wszystkich świętych i błogosławionych, cywilizacja śmierci każe spoglądać w groby i przebierać się za wampiry i diabły – mówi ksiądz Maciej Chmielewski, egzorcysta diecezji bydgoskiej.  

Obchodzenie Halloween rzeczywiście niesie za sobą duchowe zagrożenie, czy też może ostrzegający przed nim wykazują nadmierną ostrożność i przewrażliwienie?

Zły duch nie stawia przed ludźmi, których chce pozyskać, „zadań” trudnych, lecz to, co łatwe i przyjemne. Nie dąży od razu do opętania swojej ofiary, lecz z początku po prostu nakłania ją do grzechu. W tym przypadku posługuje się bałwochwalstwem – dawnymi wierzeniami, często naturalistycznymi, również druidzkimi i celtyckimi. Geneza obrzędów, które dziś ukazywane są w postaci świetnej zabawy, jest zgoła inna. W tamtych czasach praktyki te miały oblicze wręcz przerażające. Chodziło w nich o odpędzenie złych duchów i dusz mogących ingerować w ludzkie życie, szczególnie tej nocy, na przełomie października i listopada. Uczestnicy tych rytuałów zapijali swój strach ogromną ilością alkoholu, sięgali też po inne używki. Wymyślali różnego rodzaju „duchowe gadżety” bądź też dary – na przykład w postaci jedzenia – mające odstraszać lub w inny sposób nakłaniać demony do odejścia.

Dzisiaj obserwujemy ludzi, którzy z jednej strony chodzą w niedzielę do kościoła i oddają cześć Panu Bogu, modlą się do Pana Jezusa Zmartwychwstałego, przyjmują Komunię świętą, zaś za chwilę przebierają własne dzieci w diabły, demony i uważają to za świetną zabawę.

Za te bałwochwalcze praktyki nie obwiniam dzieci. One mają swój świat, pociąga je wszystko, co jest kolorowe, co świeci i jeszcze nosi znamiona dobrej zabawy. Gorzej, gdy to dorośli mają wyobraźnię dzieci, w tym negatywnym rozumieniu – na poziomie „paciorka” i „Bozi”. W swojej praktyce duszpasterskiej spotykam się z rodzicami, którzy za chwilę przyprowadzą swoje dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, a sami nie mają żadnej wiary w świętych obcowanie i życie pozagrobowe według nauczania Kościoła, czyli przebywanie wraz ze świętymi w Królestwie naszego Ojca, czyli Niebie. Tego właśnie obawiam się najbardziej, bo odgrzewanie cuchnącego kotleta w postaci bałwochwalstwa z czasów druidów i Celtów to przede wszystkim problem wyraźnie widoczny w świecie anglosaskim. Nie tak dawno zresztą anglistka ucząca w mojej szkole powiedziała mi, że otrzymała wręcz „przykaz” zachęcania dzieci do przebierania się w Halloween, gdyż to wydarzenie stało się nieodłącznym elementem tamtejszej kultury.

Mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch cywilizacji: życia i śmierci. Druga z nich przejawia się między innymi tym, że kiedy my, chrześcijanie świętujemy narodziny dla Nieba wszystkich świętych i błogosławionych, cywilizacja śmierci każe spoglądać w groby i przebierać się za wampiry i diabły, co dla zwykłego dorosłego człowieka może wyglądać jak niewinna zabawa. Proszę jednak zobaczyć, co dokonuje się w świecie dziecka. Myśli ono: skoro mama przebiera się za czarownicę, a tata za diabła, to ja również mogę to zrobić. Takie myślenie owocować może wypaczeniem religijności najmłodszych, którzy we Wszystkich Świętych czy Dzień Zaduszny nie pomyślą o babci, która jest w niebie albo w czyśćcu czeka na modlitwę, ale będą się fascynować przebierankami za śmierć czy demony.

Istota problemu tkwi więc nie w dzieciach, ale w braku dojrzałości chrześcijańskiej dorosłych. Jesteśmy istotami duchowo-cielesnymi – to, czego dokonujemy w naszym ciele, oddziałuje również na naszą duszę.

Zatem, krótko mówiąc, popularność Halloween to jeden z przejawów spłycenia bądź zupełnej utraty naszej wiary?

„Tam, gdzie zamiera wiara, rodzi się zabobon”. Wiara może być wyparta przez różnego rodzaju bałwany. Natura nie znosi pustki. Kraje zachodnie tracą wiarę w Boga Żywego, odchodzą od chrześcijaństwa, na umór wypierają się Chrystusa. Czytamy w naszym Katechizmie, że przed ponownym nadejściem Pana Jezusa Kościół musi przejść przez końcową próbę, która zachwieje wieloma wierzącymi. Ta próba – wydaje mi się – już się rozpoczęła. Nie chodzi przecież tylko o wiarę kapłanów i sióstr zakonnych, ale całego Kościoła, łącznie z rodzinami, łącznie z ojcem i matką, z bratem i siostrą… Każdego z nas dotyczy pytanie: „Kim jest dla ciebie Chrystus dzisiaj?”. Czy to jest tylko postać wyłącznie historyczna, czy też żyje, trwa w spotkaniu z tobą w wierze.

Ludzie tracą wiarę nie tylko z powodu grzechów, bluźnierstw, profanacji, które – jak powiedział Pan Jezus: owszem, nadejść muszą, lecz biada tym, którzy się ich dopuszczają (por. Mt 18, 7). Dlaczego ludzie, którzy mieli szansę spotkać się z Bogiem osobowym, tracą wiarę? Jak napisze święty Jakub, „wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2, 13). Wiara jest więc wymagająca, dzisiaj zaś żyjemy w społeczeństwie, w którym wymaga się minimum, za to oczekuje wiele przyjemności. Pan Jezus mówił: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Proszę spojrzeć na naszą cywilizację. Ona nie chce iść za Chrystusem, nie chce zapierać się siebie, ale chce używać sobie. Dzisiejszy olbrzymi rozwój cywilizacyjny, obfitujący w rozmaite wspaniałe osiągnięcia, odbywa się za cenę uszczerbku na duszy. Człowiek uważa siebie tylko za to, co zje i co wypije. To problem nie tylko stosunku do Halloween i do Wszystkich Świętych, lecz przede wszystkim kwestia moich relacji z Jezusem osobowym. Pierwszymi wychowawcami w wierze nie są ksiądz i siostra na religii, lecz ojciec i mama. Proszę pomyśleć, ilu rodziców dzisiaj to zaniedbuje.

Pseudo-święto, o którym mówimy, to także problem odwiecznego dążenia człowieka do oswojenia śmierci. To dążenie przejawiało się między innymi poprzez jej „obśmiewanie”. 

Jesteśmy przeznaczeni do życia, umieranie jest wbrew naszemu pierwotnemu powołaniu jeszcze sprzed grzechu pierworodnego. Próbujemy żyć jak najdłużej, odwlekać okres starzenia się. Chrystus stawia jednak przed nami nową perspektywę: „nasze życie zmienia się, ale nie kończy”. Naszym powołaniem jest nie tylko doczesne bytowanie, ale wejście do domu Ojca. Odrzucając jednak Chrystusa, zamykamy się na perspektywę nadziei, zmartwychwstania. Diabeł dlatego uwziął się na te szczególne dni, gdyż nie tylko wspominamy zmarłych i świętych, ale nawiązujemy z nimi łączność. Nie przez wywoływanie duchów, ale przez relację miłości okazywaną zmarłym poprzez ofiarowaną w ich intencji Komunię świętą, modlitwę, post. Oni z kolei wstawiają się za nami u Pana Boga. Jeśli tę rzeczywistość wypaczamy już w życiu dzieci, przebierając je za demony i wysyłając na zabawy wtedy, gdy jako Kościół powinniśmy nawiedzać groby naszych bliskich, pozbawiamy je perspektywy prawdziwej nadziei. Ten szczególny czas jawi się wtedy jako okres celebrowania bezsensu. Odrzucić Słowo, które stało się Ciałem, jest diabelską pokusą. Ulegnięcie jej to nasz prawdziwy dramat.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Roman Motoła