sobota, 30 grudnia 2017

Wacław Filochowski: Codreanu


     Mam o tym niezwykłym człowieku garść informacji, zebranych na Bałkanach. Więc nie tylko w Rumunii, gdzie o nim rozmawiałem z jego przyjaciółmi i przeciwnikami. Temu, co czynił Codreanu, do czego sposobił siebie i swoje szeregi, z baczną uwagą przyglądał się i wschód i zachód Europy. Zachód trochę go nie doceniał, pewny swojej dyplomacji i swoch Żydów, gospodarujących bogactwami Rumunii. Ale wschodnia Europa jasno zdawała sobie sprawę z tego, kim jest Codreanu, i kim stać się może nie tylko dla swego kraju. Liczono się z tym, że przyjdzie jego czas, „o ile się co nie stanie”… Takim oto tajemniczym wielokropkiem zakończył swój monolog o możliwościach, zawartych w codreaniźmie, pewien młody Serb, nacjonalista, żołnierz idei jugosłowiańskiej; z którym wiosną tego roku dłuższą w Belgradzie odbyłem rozmowę na tematy bałkańskie.

A co się stać może? — spytałem.
— Zanadto on odbija od swego tła— rzekł z głęboką powagą.

Zdawało mi się, że w jego głosie był i podziw, i przygana, i niepokój. Codreanu rzeczywiście odbijał od tła, na którym wyrósł i działał. Ale z tych właśnie kontrastów wyrosła indywidualność „kapitana”, oraz jego ideologia. Codreanu, bojownik nieustraszony, mistyk ekstatyczny, uprawiający kult śmierci męczeńskiej, zaciekły wróg nieprawości, sybarytyzmu, pasożytnictwa, ciepłej beztroski, czciciel Chrystusa i ofiarny syn ojczyzny — toż to wyraz reakcji moralnej, najznamienniejszej dla stosunków rumuńskich. Corneliu Codreanu obawiali się Bułgarzy. Bułgar, który dla Rumunii nie żywi uczuć przyjaznych, o Codreanu mówi z osobliwym akcentem, wyrażającym coś w rodzaju respektu a nawet sympatii. Bułgar jest wrażliwy na gatunek zarówno swego przyjaciela, jak i nieprzyjaciela. Codreanu Bułgarowi odpowiadał, owszem, jako mężny, zdecydowany przeciwnik, który może się stać groźny.

Jeżeliby Codreanu doszedł do władzy…
—Czy nie chcielibyście tego? – Takie pytanie zadałem w Sofii w ministerium spraw zagranicznych pewnemu urzędnikowi prasowemu.
— Jak się panu zdaje?…

Nie chciał mi jasno odpowiedzieć. Rozmawiał przecież z obcym, w urzędzie. Z właściwą inteligentnym dyplomatom ostrożnością. Umiał roztapiać drażliwe tematy we mgle niedomówień. Wiedział, czym jest dla Polski Rumunia, że lubimy ją i chcemy mieć w niej mocną i wierną sojuszniczkę.

Codreanu niewątpliwie miał dar wyzwalania tych sił, które wskutek różnych przyczyn i okoliczności trwały w uśpieniu. Lud rumuński jest : zdrowy moralnie i cieleśnie, z charakteru łagodny, niezmiernie cierpliwy. Tak jest, chłop rumuński to skarb cierpliwości. Mimo jaskrawe przeciwieństwa społeczne i majątkowe, jakie w okół siebie widzi, odporny jest na hasła buntu. Zagadnienie komunizmu w Rumunii prawie że nie istnieje. I nie wierzcie temu, co mówią o Rumunie, jako o żołnierzu. Chłop umie się bić i umie umierać, jeśli tylko ma wszystkie po temu warunki moralne, jeśli czuje w okół siebie atmosferę solidarności koleżeńskiej, wysiłku zbiorowego, jeśli zwierzchnik wykaże się poczuciem odpowiedzialności za los żołnierza. Przecież ludzie Corneliu Codreanu, ci, którzy ochoczo idą na męki i na śmierć, to są przeważnie wsiowi chłopi lub ich synowie: studenci i robotnicy. Codreanu wiedział, czego potrzebuje prosta, człecza dusza — dobrego przykładu. Więc wysyłając swoich w ogień, sam osobiście najwięcej się narażał, zawsze w pierwszym szeregu, ; w trudzie, w znoju. Tym właśnie pociągał, porywał, wzbudzał zapał i zaufanie. Wierzył w swój naród, wierzył w siebie i w swoje posłannictwo. 

Codreanu, jak mnie zapewniano w Bukareszcie, nie dążył bynajmniej do rychłego objęcia władzy. Zdawał sobie ponoć sprawę, że nie jest jeszcze do rządzenia państwem przygotowany ani on sam, ani jego aparat sztabowy. Rumunia, jak twierdził, musi uprzednio przeżyć wielki wstrząs moralńy, musi zobaczyć siebie samą, swoją niedolę i niewolę, zanim stanie się podatną do głębszych przeobrażeń ustrojowych. To też Codreanu ustawicznie się uczył, pracował, organizował swoje szeregi, szkolił i rozmnażał kadry. Jego ludzie, wysyłani przezeń za granicę, przede wszystkim do Włoch i do Niemiec, przyglądali się z bliska temu, jak się buduje państwo narodowe. Polsce Codreanu był życzliwy. Rozumiał celowość, konieczność przymierzą z naszą Rzeczpospolitą. Szukałem go w Bukareszcie w owym czasie, kiedy na czele rządu stał Goga. Alem go nie mógł nigdzie spotkać. Albo objeżdżał prowincję, albo był bardzo zajęty w swoim sztabie stołecznym. Cechowała go nieśmiałość w stosunkach z obcymi. Niechętnie mówił zwłaszcza o wewnętrznych stosunkach — na tym punkcie miał jakowyś uraz. Potem, po proklamowaniu dyktatury królewskiej, mogłem już zawrzeć z nim znajomość. Nie skorzystałem jednak z okazji, sądząc, że styczność z cudzoziemcami utrudniałaby mu i tak już trudną w nowym ustroju sytuację osobistą.

Jakby się zachował Codreanu dzisiaj, w obecnym położeniu międzynarodowym Rumunii? Jakiby wytknął kierunek polityce zagranicznej swego kraju? Na ten temat na razie można snuć tylko domysły. Ale o tych rzeczach wiedzą pewnie jego nie uchwytni przyjaciele, którym, jak się dowiadujemy z rozesłanego korespondentom zagranicznym biuletynu, „ich Kapitan rozkazuje z zaświatów”. Codreanu, choć nie był politykiem w potocznym sensie tego słowa, prawdopodobnie nie zawahałby się w wyborze dróg. Dążąc do uniezależnienia Rumunii od wpływów żydowskich i masońskich, mógłbyż się zgodzić na wydanie kraju Niemcom? Dzieje Corneliu Codreanu i ruchu przezeń stworzonego, zasługują na to, żeby się nimi w Polsce zapoznać bliżej. Zwłaszcza, że ruch ten istnieje nadal i nic jakoś nie zapowiada rychłej jego kapitulacji. I że wstrząsający dramat, który się rozgrywa w Rumunii, dla nas, sprzymierzeńców, musi być czymś więcej, niż lekturą depesz, niż ponurym widowiskiem.

Artykuł ukazał się „Warszawskim Dzienniku Narodowym” piórem Wacława Filochowskiego 16 stycznia 1939 roku. Tekst nieznacznie uwspółcześniono.