poniedziałek, 29 stycznia 2018

Mariusz Matuszewski: Monarchizm 2018


        W naszym integralnie konserwatywnym środowisku mediów elektronicznych pojawiło się ostatnio kilka ciekawych głosów na temat przyszłości monarchizmu, szans na restaurację monarchii, etc. Nie uważam, by w chwili obecnej można było tę ostatnią po prostu zaplanować – nie ma po temu ani odpowiedniego kontekstu politycznego, ani też środków, niemniej jednak wspomniana wyżej dyskusja stanowi dobry pretekst do uporządkowania własnych myśli na powyższy temat.
 
Definicja
 
Monarchizm nie jest ideą samą w sobie. Stanowi wyłącznie propozycję ustrojową, wieńczącą myślenie o państwie przez pryzmat kategorii Prawa Bożego, katolickiej etyki i tradycji. W dniu dzisiejszym musi on stanowić – jak głosi manifest Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego z roku 2005: „antytezę kompletną otaczającego nas świata demoliberalnego”. Jego fundamentem jest pewność, że wszelka zasada pochodzi od Boga, z kolei filarami pozostają niezmiennie Wiara, Etyka, Tradycja i Autorytet.
 
Grzechy główne 
 
Wydaje się, że AD 2017 najczęściej powtarzanymi błędami w naszym środowisku są dwa, jakże odległe od siebie, stanowiska: próba wymuszenia natychmiastowej materializacji polskiej monarchii, a z drugiej strony – zwątpienie w nią.

Niestety do szpiku kości zdemokratyzowane czasy współczesne nie dają monarchistom żadnych podstaw do tworzenia realnych fundamentów ustrojowych i kadrowych mającej nastąpić restauracji. Jakkolwiek należy zastanawiać się nad ogólnymi jej zarysami oraz fundamentami ideowymi i filozoficznymi, to sprawy techniczne – a zatem sposób jej wprowadzenia, potencjalny Pretendent do tronu, etc. stanowią kwestię zbyt utopijną, by w chwili obecnej zajmować się nią na poważnie. Świadomemu tego, co mówi, monarchiście, obce jest zatem przyklaskiwanie niepoważnym samozwańcom pokroju ks. Wierzchowskiego, a także – by raz jeszcze odwołać się do manifestu KZ-M – „tworzenie apriorycznych konstrukcji idealnej konstytucji królewskiej dla Polski”.
 
Jedynym wyznacznikiem przyszłej polskiej monarchii winny być te elementy, które wymieniłem powyżej, a także zasada legitymistyczna, a zatem – jak definiuje ją prof. Jacek Bartyzel: „zasada prawowitości dynastycznej, wywiedziona z fundamentalnej normy chrześcijańskiej teologii politycznej o pochodzeniu władzy z woli Bożej, określająca porządek sukcesji naturalnej w monarchii dziedzicznej, obserwowany według reguł prawa zwyczajowego, wykształconych w tradycji danego królestwa”. W przypadku Polski znalezienie Pretendenta, który spełni te wymagania, będzie rzecz jasna niezmiernie trudne – o ile w ogóle możliwe, niemniej jednak wierzymy, że Bóg w swej mądrości zechce wskazać nam najlepszego z kandydatów. Kiedy i jak się to odbędzie – to rzecz tylko Jemu wiadoma.
 
Niestety monarchistom trudno dziś oderwać się od myślenia w narzuconych przez demokrację kategoriach politycznych. Jest to drugi z błędów, jaki popełniamy, tym groźniejszy, że prowadzi do wypaczeń w rozumieniu naszej misji, a nawet – co gorsza – do zwątpienia w jej sens.
 
Wśród monarchistów większość nie wyobraża sobie życia politycznego poza porządkiem demokratycznym, w którym żyją. Przyjmują narzucone sobie warunki bez dyskusji. Chcąc podejmować konkretne działania polityczne, najczęściej decydują się na wstępowanie do tych lub innych  partii i funkcjonowanie w czteroletnich interwałach wyborczych, z kolei monarchizm traktują nie jako realny postulat, lecz postrzegają go wyłącznie w charakterze pewnego – proszę wybaczyć trywializowanie – politycznego hobby. Postawa ta okazała się – jak pisze prof. Jacek Bartyzel – „kompletnym fiaskiem. To nie upartyjnieni monarchiści monarchizowali swoje partie, tylko sami się praktycznie republikanizowali. Przesiąkali tym, co w danej partii było jej specyfiką wynikającą z zakotwiczenia w liberalno-demokratycznej mentalności i rzeczywistości”.
Jeszcze inni szybko dochodzą do wniosku, że ze względu na brak możliwości natychmiastowej wygranej monarchizm jest stratą czasu. Czasem prowadzi to do dramatycznej zmiany postaw – od monarchizmu do zajęcia wobec niego pozycji  krytycznej.
 
W dyskursie zdominowanym przez media pokroju Gazety Wyborczej oraz te, które sympatyzują z określonymi koteriami politycznymi, nie uważa się mówienia o monarchii w sposób otwarty za zasadne. Brakuje odwagi publicznego traktowania jej w kategoriach realnego postulatu politycznego. Co więcej – wobec braku gruntownie uformowanych elit w starciu z dysponującymi ogromnym potencjałem tubami porządku liberalno-demokratycznego nasz szanse są nad wyraz nikłe.
 
Dla przykładu proszę pozwolić, że przytoczę anegdotę, opowiedzianą przez dra Jana Przybyła w trakcie jego wykładu w Glasgow: otóż podczas jednej z manifestacji młodzieży narodowej, skandującej hasła „Wielka Polska Katolicka”, zaczął on pytać losowo wybranych uczestników o fundamentalną wiedzę na temat wiary i katechizmu. Niestety najczęściej nie mógł uzyskać żadnej odpowiedzi.
 
Anegdota ta doskonale ilustruje współczesny stan wiedzy i świadomości ideowej wśród polskiej prawicy – także tej monarchistycznej.
 
Sytuacji nie poprawia brak jedności w naszych szeregach. Niestety różnimy się, skupiamy w nielicznych, często zamkniętych we własnym gronie, kanapowych organizacjach. Brakuje podporządkowania się celowi nadrzędnemu.
 
O formację nowych elit
 
Czego zatem potrzebujemy? Uważam, że przede wszystkim formacji i zrozumienia własnych podstaw intelektualnych, naszego miejsca w Bożym planie dziejów, a także swojej roli we współczesnym społeczeństwie. Konieczne jest formowanie szeregów w duchu integralnie zachowawczej filozofii politycznej, a także wychowanie nowych elit. Innymi słowy – długofalowa praca u podstaw, której celem będzie nie szybki i mierzalny sukces wyborczy, lecz skutek końcowy w postaci Restauracji, bez względu na to, kiedy ona nastąpi. To teraz zadanie najważniejsze. 
 
Monarchista musi przestać rozumować w kategoriach demokratycznych, a skupić się na tym, co wieczne. Winien rozumieć, że nie jest ważne kiedy ujrzymy króla na Tronie – ważne, że jeżeli nie przekażemy sztafety dalej, możemy go nie ujrzeć nigdy. Kazimierz Marian Morawski pisał o tym: „Konserwatysta winien być tym, który z tradycji przodków wyniósł hasło: z przekonania! i to drugie: Le jour viendra, nastanie dzień! który potrafi przetrwać wieki w oczekiwaniu nagłych narodu zmartwychwstań i lata tęsknić do górnej pobudki zwycięstwa, mieć smutek tych, co idą po drodze zbawczej sami i radość tych, których tryumf jest świtem długich dziejowych nocy, umieją stać przy na wpół zdeptanych już sztandarach i prężyć drzewca ich w niebo z ostatecznego, zdawać by się mogło, upadku, umieją jednodniowym zdobywcom rzucić w twarz potępienie i przekleństwo, a skłaniać czoła przed ideą, co w bólach rodzi się dla świata”.
 
Ważne, by nie ograniczać się do nic nie wnoszących, przepełnionych nostalgią i pesymizmem, dyskusji. Nie wprowadzać podziałów i podporządkować swoje ego celowi nadrzędnemu. Nie spychać się na margines własną melancholią, z góry odrzucającą wiarę w powodzenie jakiejkolwiek akcji politycznej. To logika wiecznych przegranych historii, zgorzkniałych i na własną prośbę wyzutych z nadziei. Niestety – najczęściej postrzegamy się jako ostatnią, dogasającą iskrę Starego Ładu, podczas gdy powinno być zupełnie inaczej: naszym zadaniem jest bowiem być  awangardą.  
 
Oprócz własnej filozofii politycznej należy rzecz jasna poznawać i rozumieć otaczający nas świat, gdyż oprócz właściwego pryzmatu, przez który postrzegać trzeba rzeczywistość, należy też mieć wiedzę i narzędzia pozwalające poznać  i rozumieć rządzące nią mechanizmy – to warunek konieczny zarówno do przeprowadzenia zmian, jakie są naszym celem, jak i do budowania zdrowej i racjonalnej polityki państwa.
Najważniejsze jednak – to wierzyć niezłomnie.
 
Mariusz Matuszewski