W myśli chrześcijańskiej karę śmierci przez lata uważano za
dopuszczalny środek odzyskiwania naruszonej przez zbrodnię
sprawiedliwości. Oczywistym dla katolickiej Tradycji było w tym
względzie przekonanie, że powinno stosować się ją bardzo wstrzemięźliwie
i roztropnie, gdyż jest ostatecznością, smutną koniecznością – mówi w
rozmowie z PCh24.pl profesor Jacek Bartyzel.
Jak klasyczna filozofia chrześcijańska podchodziła do problematyki kary śmierci?
Właściwie wszystkie świadectwa na ten temat są jednoznaczne. Kara
śmierci jest w myśli chrześcijańskiej uważana za dopuszczalny środek
rekuperacji, czyli odzyskania sprawiedliwości naruszonej przez zbrodnię.
Tak było począwszy od samego Nowego Testamentu – nie będę wracał do
Starego Testamentu, bo w nim akceptacja dla kary śmierci to rzecz
oczywista. Mamy list świętego Pawła do Rzymian, w którym apostoł mówi:
Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno [władza] nosi
miecz (Rz 13, 4). I dalej dodaje, że ów miecz jest narzędziem Boga do
wymierzania sprawiedliwej kary czyniącemu zło. Tu od razu napotykamy
bardzo ważne doprecyzowanie stanowiące odpowiedź na argumenty
abolicjonistów, że wymierzenie kary śmierci jest działaniem wyłącznie
ludzkim, że mamy do czynienia z pozytywnym prawem ludzkim, które jest
niedoskonałe. Można na to odpowiedzieć, że człowiek sam z siebie
rzeczywiście nie posiada upoważnienia do wymierzania kary, zwłaszcza
takiej, jednak można by to rozszerzyć: człowiek sam z siebie nie posiada
w ogóle prawa do rozkazywania drugiemu człowiekowi. Ale to stanowiłoby
podważenie samej idei władzy. Dlatego też wymierzając karę śmierci
człowiek i stanowione przez niego prawo ludzkie działa – jak mówi święty
Paweł – jako narzędzie Boga. Prawo do wymierzania kary bierze się
właśnie z upoważnienia Bożego.
W każdej epoce znajdziemy wypowiedzi – w tym papieży – na ten temat.
Najstarszą, o ile mi wiadomo, jest wypowiedź papieża Innocentego I z
początku V wieku. Odtąd u innych papieży, którzy się do tej kwestii
odnosili, aż do Piusa XII, mamy jednoznaczne stanowisko aprobujące karę
śmierci. Taka sama sytuacja dotyczy Katechizmów. Tak zwany Katechizm
Trydencki (Rzymski) z XVI wieku mówi, że do roli urzędów należy
zabijanie przestępców i nie ma w tym żadnej winy, że są w tym posłuszni
Przykazaniu Bożemu.
Taki sam pogląd prezentowały autorytety teologiczne. Jedną z
pierwszych wypowiedzi na ten temat z czasów starożytnych jest wypowiedź
św. Klemensa Aleksandryjskiego z III wieku po Chrystusie. Święty mówi o
tym, że prawo działając w ten sposób odcina chorą część ciała
społecznego. Podobnie mówił także największy z teologów i doktorów
Kościoła, święty Tomasz z Akwinu.
Oczywiście niektórzy przeciwnicy kary śmierci powołują się na nieco
inne wypowiedzi ostatnich papieży, czyli Jana Pawła II i Benedykta XVI.
Jednak ich wypowiedzi różnią się od zmiany dokonanej obecnie.
O ile nie ulega wątpliwości, że Jan Paweł II osobiście był przeciwny
stosowaniu kary śmierci i do Katechizmu wprowadził zastrzeżenia, to
jednak zarówno on, jak i Benedykt XVI, nie zakwestionowali samej
prawomocności kary śmierci. Również encyklika Jana Pawła II Evangelium vitae
oraz brzmienie tego kanonu w Katechizmie nie wykluczają, że istniały i
mogą zaistnieć przypadki absolutnej konieczności sięgnięcia po tę karę.
Papież nie kwestionował jej moralnej prawomocności, tylko sugerował, że
przypadki absolutnej konieczności są bardzo rzadkie i być może nie
zdarzają się wcale. Być może – więc nie był to bezwarunkowy sprzeciw
wobec kary śmierci. Nie było to odrzucenie samej moralnej prawomocności
tej kary, chociaż widać wyraźną niechęć do jej stosowania.
To jest zresztą zupełnie odrębna sprawa. Oczywistym dla katolickiej
Tradycji w tym względzie jest przekonanie o tym, że kara śmierci powinna
być stosowana bardzo wstrzemięźliwie i roztropnie, że jest
ostatecznością, smutną koniecznością, a nie czymś, co powinno się
stosować na oślep. Generalną intencją chrześcijaństwa jest, aby krwi nie
przelewać.
Czy w Kościele w czasach przed Soborem Watykańskim II pojawiały się głosy sprzeciwu wobec takiego nauczania o karze śmierci?
Na ogół postawa abolicjonistyczna występowała w ruchach heretyckich. I
to też nie we wszystkich. Natomiast postaci, którym nie sposób zarzucić
herezji, a które prezentowały stanowisko przeciwne karze śmierci,
występowały zawsze.
Na przykład w okresie przedkonstantyńskim, gdy chrześcijaństwo było w
oczach prawa „zbrodniczym przesądem” i jedyną religią, której
wyznawanie automatycznie pociągało za sobą tę karę, z oczywistych
powodów wielu chrześcijan się jej sprzeciwiało. Ale nigdy w sposób
ostateczny. W okresie patrystyki na łacińskim Zachodzie przeciw karze
śmierci wypowiadał się Tertulian, a na greckim Wschodzie Orygenes. Nie
czynili tego jednak w sposób bezwzględny. Nigdy nie głosili, że jest to
kara absolutnie wykluczona, ale byli jej niechętni.
Takie postaci występowały także później, ale ich stanowisko możemy
traktować jako wyraz osobistej opinii czy przejaw szczególnej
wrażliwości. Natomiast zdecydowane potępienie – czyli takie, które
odmawia prawomocności karze śmierci – znajdziemy tylko w ruchach
odszczepieńców, poza Kościołem, jak na przykład u tak zwanych Braci
Polskich, którzy z tych samych powodów byli absolutnymi pacyfistami,
odrzucali możliwość brania udziału w wojnie. Ale to jest stanowisko
charakterystyczne dla ruchów spoza obszaru katolickiej ortodoksji.
Jakie prądy ideologiczne stały za upowszechnieniem się abolicjonizmu i tak zwaną złą prasą kary śmierci?
Upowszechnienie się abolicjonizmu stanowi sukces mentalności
laickiej, nacisk „magisterium świata” na Magisterium Kościoła. W sposób
zdecydowany rozpoczęło się to w wieku XVIII, w epoce tzw. oświecenia,
kiedy działał między innymi markiz Cesare Beccaria, pierwszy teoretyk
abolicji, który wywarł wpływ na prawodawstwo swoich czasów. Pod jego
wpływem ówczesny arcyksiążę Toskanii, a późniejszy cesarz, Leopold II
Habsburg zniósł w Toskanii karę śmierci.
Pewnym paradoksem jest, że gdy spojrzymy na historię najbardziej
krwawych rewolucjonistów, to oni byli przeciwnikami kary
śmierci. Maximilien de Robespierre przed Rewolucją Francuską działał w
towarzystwie na rzecz zniesienia kary śmierci. Jednak zbrodnie, jakich
dopuszczał się podczas Rewolucji, w czasie Wielkiego Terroru, są
powszechnie znane.
Nawet za Józefa Stalina oficjalnie w Związku Sowiecku zniesiono karę
śmierci, co zostało znakomicie spointowane w jednej z powieści
Sołżenicyna. Opisuje on wyimaginowaną rozmowę jakiegoś naczelnika gułagu
z wiceministrem spraw wewnętrznych Abakumowem, który przekazuje do
towarzysza Stalina prośbę, żeby przywrócił karę śmierci. Powód? I tak
się morduje, a oficjalny brak kary śmierci rodzi problemy w buchalterii
obozowej – nie można zaksięgować egzekucji.
Z czego wynika abolicjonizm rewolucjonistów?
Ów abolicjonizm zasadniczo wynika z jednej rzeczy: w mentalności
laickiej życie doczesne jest dobrem absolutnym. Skoro nie ma życia
pozagrobowego, skoro nie ma nagrody bądź kary wieczystej, to śmierć –
również zadana przez prawo – musi być postrzegana jako najwyższe zło,
zaś unicestwienie życia jest skandalem więcej niż moralnym, bo
egzystencjalnym. To wynika ze zmiany hierarchii dóbr. Dla chrześcijanina
dobrej najwyższym jest dobro duszy i jej zbawienie wieczne. W tej
perspektywie śmierć – również ta stanowiąca karę za popełnione czyny –
może mieć nawet sens zbawczy. Znakomicie pokazuje to historia Dobrego
Łotra na Golgocie. Właśnie dlatego, że z pokorą przyjął on
sprawiedliwość otrzymanego wyroku i jednocześnie prosił o miłosierdzie
(nie w sensie ocalenia ziemskiego, ale by Pan Jezus wspomniał o nim,
kiedy będzie już u Ojca) otrzymał natychmiastowe przebaczenie i – jak to
się często słusznie pisze – stał się pierwszym w historii zbawionym
człowiekiem. Jeżeli nie ma perspektywy nadprzyrodzonej, to rzeczywiście
nie można się pogodzić z tym, że śmiertelne życie ludzie zostaje
przerwane wskutek działania wymiaru sprawiedliwości. To jedyna przyczyna
takiego podejścia.
O ile jednak można zrozumieć takie podejście u ludzi niewierzących,
dla których nie ma większego dobra niż życie doczesne, to nie można
zrozumieć i zaakceptować przenikania tego rodzaju mentalności i postawy
duchowej do chrześcijaństwa, gdyż stanowi jego radykalne zaprzeczenie.
Gdyby tak się stało, to najważniejsza rada ewangeliczna brzmiałaby:
zachowaj swoje życie doczesne za wszelką cenę, jak to najdłużej możliwe.
Ale to – mówiąc za ojcem Józefem Bocheńskim – jest w najlepszym wypadku
„mądrość tego świata”, a nie mądrość ewangeliczna. Chrześcijanin nie
powinien żyć i myśleć wyłącznie według mądrości tego świata.
W dyskusjach na temat kary śmierci i systemu
penitencjarnego mówi się o aspekcie resocjalizacyjnym i prewencyjnym.
Coraz rzadziej pamięta się natomiast o karze jako przywracaniu
sprawiedliwości za wyrządzone zło. Czy ta zmiana również stanowi efekt
mentalności laickiej?
Oczywiście. Mamy do czynienia z nowym rozumieniem sankcji karnej i
prawa karnego w ogóle. Chrześcijaństwo – tak jak klasyczna tradycja
filozoficzna – zawsze stało na gruncie tego, że każda kara ma funkcję
retrybutywną, stanowi sprawiedliwą odpłatę za dokonany czyn, czyli ma
przywracać – na ile to możliwe, bo w przypadku morderstwa nie
przywrócimy życia ofierze – ład moralny i społeczny. Celem wymiaru
sprawiedliwości jest wymierzenie tej odpłaty i przywrócenie ładu.
Natomiast w argumentacji, która pojawia się zarówno w tym zmienionym
brzmieniu owego punktu w Katechizmie, jak i w wypowiedziach osobistych
Franciszka, mamy w ogóle inny język prawniczy i inną doktrynę prawa.
Doktrynę ani nie tradycyjną ani nie chrześcijańską, tylko laicką i
liberalną.
W dzisiejszym rozumieniu kary dominuje wątek resocjalizacyjny, aby
przywrócić przestępcę do społeczeństwa. Wtedy rzeczywiście karę śmierci
trzeba odrzucić, bo jak się przerwie życie skazańca, to na pewno się go
do społeczeństwa nie przywróci. To jednak błąd teologiczny, moralny i
błąd w filozofii prawa.
W nowym brzmieniu punktu Katechizmu czytamy, że zmiana stała się
konieczna, gdyż rozpowszechniło się nowe rozumienie sensu sankcji
karnych. To jest argument sytuacjonistyczny, odnoszący się do
świadomości, psychologii społecznej, do zjawiska, które w jakiś sposób
jest prawdziwe – gdyż propaganda abolicjonistyczna działa bardzo mocno i
ma przełożenie na systemy prawne współczesnych państw – ale nie stanowi
argumentu merytorycznego.
Nie ma żadnego przejścia – nawet logicznego – od tego, że istnieje
jakieś rozumienie sensu sankcji karnej, które jest inne od istniejącego
wcześniej, do mocnej tezy moralnej, która nosi w sobie charakter (w
luźnym sensie) dogmatyczny. Dopuszczalność lub niedopuszczalność kary
powinna być uzasadniana na gruncie rozumowania właściwego czy to
filozofii, czy teologii moralnej, a nie dlatego, że ktoś coś na ten
temat mniema. To jest – odwołując się do klasycznego rozróżnienia w
epistemologii – zastąpienie aletheia (czyli prawdy) doksą
(opinią). Mamy do czynienia z następującym myśleniem: ktoś wyznaje
jakąś opinię, ta opinia jest dominująca, to musimy dostosować się do
niej naukę moralną, która winna mieć charakter dogmatyczny i
apodyktyczny – a więc podyktowany z jednej strony przez rozum, jak i z
drugiej przez Objawienie. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z jakimś
quasi-objawieniem o charakterze socjo-psychologicznym, które wymusza
zmianę stanowiska. To absurd.
W dodatku rzeczywistość i świadomość społeczna są rzeczami płynnymi.
Za dziesięć czy dwadzieścia lat mogą się radykalnie zmienić. Kiedy za 10
lat czy 20 lat – a to nie tylko fantazja, ale coś prawdopodobnego –
wskutek zalewania Europy przez imigrantów z innych cywilizacji, ludzi o
innej mentalności, dojdzie do dramatycznych zaburzeń, zamieszek czy
nawet regularnych ulicznych wojen, to wahadło nastawienia społecznego
może przechylić się w drugą stronę. W świadomości społecznej może
pojawić się bardzo radykalny i nieumiarkowany ton, że każdego obcego
należy rozstrzeliwać czy wieszać. I co wtedy? Doktryna znów zostanie
zmieniona, gdyż zmieniła się „samoświadomość ludu Bożego”, który ze
strachu dyszy żądzą odwetu i chce rzezi najeźdźców? To jest niesłychanie
niebezpieczna droga i podejście polegające na dostosowywaniu nauki
moralnej do stanu świadomości!
W uzasadnieniu do niedawnej zmiany czytamy, że „zostały
wprowadzone skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które
gwarantują należytą obronę obywateli, a jednocześnie w sposób
definitywny nie odbierają skazańcowi możliwości odkupienia win”. Czy
jednak autorzy – przynajmniej tego konkretnego zdania – nie przyjęli
perspektywy europocentrycznej i nie utożsamili sytuacji na Starym
Kontynencie z całym światem? Czy egzekwowanie sprawiedliwości bez
perspektywy hipotetycznej kary śmierci w krajach mniej rozwiniętych i
niestabilnych jest w ogóle możliwe?
To jest właściwie pytanie retoryczne. Oczywiste jest, że rozwinięte
systemy penitencjarne wymagają bardzo wysokiej organizacji społecznej,
która nie wszędzie występuje, a nawet nie występuje w większości miejsc
na świecie.
Ale ja bym zwrócił uwagę na jeszcze coś innego. Mamy do czynienia z
bardzo niebezpiecznym myśleniem, gdyż w sposób niezamierzony implikuje
oczywistość i nawet pożądany charakter stanu rzeczy, w którym właściwie
całe społeczeństwo będzie poddane tak totalnej kontroli i inwigilacji,
że potencjalni przestępcy praktycznie będą unieszkodliwiani właściwie
zanim zdecydują się na dokonanie jakiegokolwiek przestępstwa. To
przerażająca wizja Wielkiego Panoptikonu, jak u Jeremy’ego Benthama,
gdzie właściwie już nie tylko przestępcy, ale wszyscy – bo każdy z nas
jest, można powiedzieć, potencjalnym przestępcą – będą pod czujnym okiem
niewidzialnego strażnika, który kontroluje wszystkich i nawet nie
pozwala nam stać się złymi, nawet gdybyśmy mieli na to ochotę. To
potworne.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Wałach.