czwartek, 9 sierpnia 2018

Kara śmierci a chrześcijaństwo. Rozmowa z prof. Bartyzelem

Kara śmierci a chrześcijaństwo. Rozmowa z prof. Bartyzelem 
         W myśli chrześcijańskiej karę śmierci przez lata uważano za dopuszczalny środek odzyskiwania naruszonej przez zbrodnię sprawiedliwości. Oczywistym dla katolickiej Tradycji było w tym względzie przekonanie, że powinno stosować się ją bardzo wstrzemięźliwie i roztropnie, gdyż jest ostatecznością, smutną koniecznością – mówi w rozmowie z PCh24.pl profesor Jacek Bartyzel.

Jak klasyczna filozofia chrześcijańska podchodziła do problematyki kary śmierci?

Właściwie wszystkie świadectwa na ten temat są jednoznaczne. Kara śmierci jest w myśli chrześcijańskiej uważana za dopuszczalny środek rekuperacji, czyli odzyskania sprawiedliwości naruszonej przez zbrodnię.

Tak było począwszy od samego Nowego Testamentu – nie będę wracał do Starego Testamentu, bo w nim akceptacja dla kary śmierci to rzecz oczywista. Mamy list świętego Pawła do Rzymian, w którym apostoł mówi: Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno [władza] nosi miecz (Rz 13, 4). I dalej dodaje, że ów miecz jest narzędziem Boga do wymierzania sprawiedliwej kary czyniącemu zło. Tu od razu napotykamy bardzo ważne doprecyzowanie stanowiące odpowiedź na argumenty abolicjonistów, że wymierzenie kary śmierci jest działaniem wyłącznie ludzkim, że mamy do czynienia z pozytywnym prawem ludzkim, które jest niedoskonałe. Można na to odpowiedzieć, że człowiek sam z siebie rzeczywiście nie posiada upoważnienia do wymierzania kary, zwłaszcza takiej, jednak można by to rozszerzyć: człowiek sam z siebie nie posiada w ogóle prawa do rozkazywania drugiemu człowiekowi. Ale to stanowiłoby podważenie samej idei władzy. Dlatego też wymierzając karę śmierci człowiek i stanowione przez niego prawo ludzkie działa – jak mówi święty Paweł – jako narzędzie Boga. Prawo do wymierzania kary bierze się właśnie z upoważnienia Bożego.

W każdej epoce znajdziemy wypowiedzi – w tym papieży – na ten temat. Najstarszą, o ile mi wiadomo, jest wypowiedź papieża Innocentego I z początku V wieku. Odtąd u innych papieży, którzy się do tej kwestii odnosili, aż do Piusa XII, mamy jednoznaczne stanowisko aprobujące karę śmierci. Taka sama sytuacja dotyczy Katechizmów. Tak zwany Katechizm Trydencki (Rzymski) z XVI wieku mówi, że do roli urzędów należy zabijanie przestępców i nie ma w tym żadnej winy, że są w tym posłuszni Przykazaniu Bożemu.

Taki sam pogląd prezentowały autorytety teologiczne. Jedną z pierwszych wypowiedzi na ten temat z czasów starożytnych jest wypowiedź św. Klemensa Aleksandryjskiego z III wieku po Chrystusie. Święty mówi o tym, że prawo działając w ten sposób odcina chorą część ciała społecznego. Podobnie mówił także największy z teologów i doktorów Kościoła, święty Tomasz z Akwinu.

Oczywiście niektórzy przeciwnicy kary śmierci powołują się na nieco inne wypowiedzi ostatnich papieży, czyli Jana Pawła II i Benedykta XVI. Jednak ich wypowiedzi różnią się od zmiany dokonanej obecnie.

O ile nie ulega wątpliwości, że Jan Paweł II osobiście był przeciwny stosowaniu kary śmierci i do Katechizmu wprowadził zastrzeżenia, to jednak zarówno on, jak i Benedykt XVI, nie zakwestionowali samej prawomocności kary śmierci. Również encyklika Jana Pawła II Evangelium vitae oraz brzmienie tego kanonu w Katechizmie nie wykluczają, że istniały i mogą zaistnieć przypadki absolutnej konieczności sięgnięcia po tę karę. Papież nie kwestionował jej moralnej prawomocności, tylko sugerował, że przypadki absolutnej konieczności są bardzo rzadkie i być może nie zdarzają się wcale. Być może – więc nie był to bezwarunkowy sprzeciw wobec kary śmierci. Nie było to odrzucenie samej moralnej prawomocności tej kary, chociaż widać wyraźną niechęć do jej stosowania.

To jest zresztą zupełnie odrębna sprawa. Oczywistym dla katolickiej Tradycji w tym względzie jest przekonanie o tym, że kara śmierci powinna być stosowana bardzo wstrzemięźliwie i roztropnie, że jest ostatecznością, smutną koniecznością, a nie czymś, co powinno się stosować na oślep. Generalną intencją chrześcijaństwa jest, aby krwi nie przelewać.

Czy w Kościele w czasach przed Soborem Watykańskim II pojawiały się głosy sprzeciwu wobec takiego nauczania o karze śmierci?

Na ogół postawa abolicjonistyczna występowała w ruchach heretyckich. I to też nie we wszystkich. Natomiast postaci, którym nie sposób zarzucić herezji, a które prezentowały stanowisko przeciwne karze śmierci, występowały zawsze.

Na przykład w okresie przedkonstantyńskim, gdy chrześcijaństwo było w oczach prawa „zbrodniczym przesądem” i jedyną religią, której wyznawanie automatycznie pociągało za sobą tę karę, z oczywistych powodów wielu chrześcijan się jej sprzeciwiało. Ale nigdy w sposób ostateczny. W okresie patrystyki na łacińskim Zachodzie przeciw karze śmierci wypowiadał się Tertulian, a na greckim Wschodzie Orygenes. Nie czynili tego jednak w sposób bezwzględny. Nigdy nie głosili, że jest to kara absolutnie wykluczona, ale byli jej niechętni.

Takie postaci występowały także później, ale ich stanowisko możemy traktować jako wyraz osobistej opinii czy przejaw szczególnej wrażliwości. Natomiast zdecydowane potępienie – czyli takie, które odmawia prawomocności karze śmierci – znajdziemy tylko w ruchach odszczepieńców, poza Kościołem, jak na przykład u tak zwanych Braci Polskich, którzy z tych samych powodów byli absolutnymi pacyfistami, odrzucali możliwość brania udziału w wojnie. Ale to jest stanowisko charakterystyczne dla ruchów spoza obszaru katolickiej ortodoksji.

Jakie prądy ideologiczne stały za upowszechnieniem się abolicjonizmu i tak zwaną złą prasą kary śmierci?

Upowszechnienie się abolicjonizmu stanowi sukces mentalności laickiej, nacisk „magisterium świata” na Magisterium Kościoła. W sposób zdecydowany rozpoczęło się to w wieku XVIII, w epoce tzw. oświecenia, kiedy działał między innymi markiz Cesare Beccaria, pierwszy teoretyk abolicji, który wywarł wpływ na prawodawstwo swoich czasów. Pod jego wpływem ówczesny arcyksiążę Toskanii, a późniejszy cesarz, Leopold II Habsburg zniósł w Toskanii karę śmierci.

Pewnym paradoksem jest, że gdy spojrzymy na historię najbardziej krwawych rewolucjonistów, to oni byli przeciwnikami kary śmierci. Maximilien de Robespierre przed Rewolucją Francuską działał w towarzystwie na rzecz zniesienia kary śmierci. Jednak zbrodnie, jakich dopuszczał się podczas Rewolucji, w czasie Wielkiego Terroru, są powszechnie znane.

Nawet za Józefa Stalina oficjalnie w Związku Sowiecku zniesiono karę śmierci, co zostało znakomicie spointowane w jednej z powieści Sołżenicyna. Opisuje on wyimaginowaną rozmowę jakiegoś naczelnika gułagu z wiceministrem spraw wewnętrznych Abakumowem, który przekazuje do towarzysza Stalina prośbę, żeby przywrócił karę śmierci. Powód? I tak się morduje, a oficjalny brak kary śmierci rodzi problemy w buchalterii obozowej – nie można zaksięgować egzekucji.

Z czego wynika abolicjonizm rewolucjonistów?

Ów abolicjonizm zasadniczo wynika z jednej rzeczy: w mentalności laickiej życie doczesne jest dobrem absolutnym. Skoro nie ma życia pozagrobowego, skoro nie ma nagrody bądź kary wieczystej, to śmierć – również zadana przez prawo – musi być postrzegana jako najwyższe zło, zaś unicestwienie życia jest skandalem więcej niż moralnym, bo egzystencjalnym. To wynika ze zmiany hierarchii dóbr. Dla chrześcijanina dobrej najwyższym jest dobro duszy i jej zbawienie wieczne. W tej perspektywie śmierć – również ta stanowiąca karę za popełnione czyny – może mieć nawet sens zbawczy. Znakomicie pokazuje to historia Dobrego Łotra na Golgocie. Właśnie dlatego, że z pokorą przyjął on sprawiedliwość otrzymanego wyroku i jednocześnie prosił o miłosierdzie (nie w sensie ocalenia ziemskiego, ale by Pan Jezus wspomniał o nim, kiedy będzie już u Ojca) otrzymał natychmiastowe przebaczenie i – jak to się często słusznie pisze – stał się pierwszym w historii zbawionym człowiekiem. Jeżeli nie ma perspektywy nadprzyrodzonej, to rzeczywiście nie można się pogodzić z tym, że śmiertelne życie ludzie zostaje przerwane wskutek działania wymiaru sprawiedliwości. To jedyna przyczyna takiego podejścia.

O ile jednak można zrozumieć takie podejście u ludzi niewierzących, dla których nie ma większego dobra niż życie doczesne, to nie można zrozumieć i zaakceptować przenikania tego rodzaju mentalności i postawy duchowej do chrześcijaństwa, gdyż stanowi jego radykalne zaprzeczenie. Gdyby tak się stało, to najważniejsza rada ewangeliczna brzmiałaby: zachowaj swoje życie doczesne za wszelką cenę, jak to najdłużej możliwe. Ale to – mówiąc za ojcem Józefem Bocheńskim – jest w najlepszym wypadku „mądrość tego świata”, a nie mądrość ewangeliczna. Chrześcijanin nie powinien żyć i myśleć wyłącznie według mądrości tego świata.

W dyskusjach na temat kary śmierci i systemu penitencjarnego mówi się o aspekcie resocjalizacyjnym i prewencyjnym. Coraz rzadziej pamięta się natomiast o karze jako przywracaniu sprawiedliwości za wyrządzone zło. Czy ta zmiana również stanowi efekt mentalności laickiej?

Oczywiście. Mamy do czynienia z nowym rozumieniem sankcji karnej i prawa karnego w ogóle. Chrześcijaństwo – tak jak klasyczna tradycja filozoficzna – zawsze stało na gruncie tego, że każda kara ma funkcję retrybutywną, stanowi sprawiedliwą odpłatę za dokonany czyn, czyli ma przywracać – na ile to możliwe, bo w przypadku morderstwa nie przywrócimy życia ofierze – ład moralny i społeczny. Celem wymiaru sprawiedliwości jest wymierzenie tej odpłaty i przywrócenie ładu. Natomiast w argumentacji, która pojawia się zarówno w tym zmienionym brzmieniu owego punktu w Katechizmie, jak i w wypowiedziach osobistych Franciszka, mamy w ogóle inny język prawniczy i inną doktrynę prawa. Doktrynę ani nie tradycyjną ani nie chrześcijańską, tylko laicką i liberalną.

W dzisiejszym rozumieniu kary dominuje wątek resocjalizacyjny, aby przywrócić przestępcę do społeczeństwa. Wtedy rzeczywiście karę śmierci trzeba odrzucić, bo jak się przerwie życie skazańca, to na pewno się go do społeczeństwa nie przywróci. To jednak błąd teologiczny, moralny i błąd w filozofii prawa.

W nowym brzmieniu punktu Katechizmu czytamy, że zmiana stała się konieczna, gdyż rozpowszechniło się nowe rozumienie sensu sankcji karnych. To jest argument sytuacjonistyczny, odnoszący się do świadomości, psychologii społecznej, do zjawiska, które w jakiś sposób jest prawdziwe – gdyż propaganda abolicjonistyczna działa bardzo mocno i ma przełożenie na systemy prawne współczesnych państw – ale nie stanowi argumentu merytorycznego.

Nie ma żadnego przejścia – nawet logicznego – od tego, że istnieje jakieś rozumienie sensu sankcji karnej, które jest inne od istniejącego wcześniej, do mocnej tezy moralnej, która nosi w sobie charakter (w luźnym sensie) dogmatyczny. Dopuszczalność lub niedopuszczalność kary powinna być uzasadniana na gruncie rozumowania właściwego czy to filozofii, czy teologii moralnej, a nie dlatego, że ktoś coś na ten temat mniema. To jest – odwołując się do klasycznego rozróżnienia w epistemologii – zastąpienie aletheia (czyli prawdy) doksą (opinią). Mamy do czynienia z następującym myśleniem: ktoś wyznaje jakąś opinię, ta opinia jest dominująca, to musimy dostosować się do niej naukę moralną, która winna mieć charakter dogmatyczny i apodyktyczny – a więc podyktowany z jednej strony przez rozum, jak i z drugiej przez Objawienie. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z jakimś quasi-objawieniem o charakterze socjo-psychologicznym, które wymusza zmianę stanowiska. To absurd.

W dodatku rzeczywistość i świadomość społeczna są rzeczami płynnymi. Za dziesięć czy dwadzieścia lat mogą się radykalnie zmienić. Kiedy za 10 lat czy 20 lat – a to nie tylko fantazja, ale coś prawdopodobnego – wskutek zalewania Europy przez imigrantów z innych cywilizacji, ludzi o innej mentalności, dojdzie do dramatycznych zaburzeń, zamieszek czy nawet regularnych ulicznych wojen, to wahadło nastawienia społecznego może przechylić się w drugą stronę. W świadomości społecznej może pojawić się bardzo radykalny i nieumiarkowany ton, że każdego obcego należy rozstrzeliwać czy wieszać. I co wtedy? Doktryna znów zostanie zmieniona, gdyż zmieniła się „samoświadomość ludu Bożego”, który ze strachu dyszy żądzą odwetu i chce rzezi najeźdźców? To jest niesłychanie niebezpieczna droga i podejście polegające na dostosowywaniu nauki moralnej do stanu świadomości!

W uzasadnieniu do niedawnej zmiany czytamy, że „zostały wprowadzone skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które gwarantują należytą obronę obywateli, a jednocześnie w sposób definitywny nie odbierają skazańcowi możliwości odkupienia win”. Czy jednak autorzy – przynajmniej tego konkretnego zdania – nie przyjęli perspektywy europocentrycznej i nie utożsamili sytuacji na Starym Kontynencie z całym światem? Czy egzekwowanie sprawiedliwości bez perspektywy hipotetycznej kary śmierci w krajach mniej rozwiniętych i niestabilnych jest w ogóle możliwe?

To jest właściwie pytanie retoryczne. Oczywiste jest, że rozwinięte systemy penitencjarne wymagają bardzo wysokiej organizacji społecznej, która nie wszędzie występuje, a nawet nie występuje w większości miejsc na świecie.

Ale ja bym zwrócił uwagę na jeszcze coś innego. Mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznym myśleniem, gdyż w sposób niezamierzony implikuje oczywistość i nawet pożądany charakter stanu rzeczy, w którym właściwie całe społeczeństwo będzie poddane tak totalnej kontroli i inwigilacji, że potencjalni przestępcy praktycznie będą unieszkodliwiani właściwie zanim zdecydują się na dokonanie jakiegokolwiek przestępstwa. To przerażająca wizja Wielkiego Panoptikonu, jak u Jeremy’ego Benthama, gdzie właściwie już nie tylko przestępcy, ale wszyscy – bo każdy z nas jest, można powiedzieć, potencjalnym przestępcą – będą pod czujnym okiem niewidzialnego strażnika, który kontroluje wszystkich i nawet nie pozwala nam stać się złymi, nawet gdybyśmy mieli na to ochotę. To potworne.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Michał Wałach.
OD REDAKCJI: Powoływanie się na opinie  pseudo-papieży po tzw. Soborze Watykańskim II z punktu widzenia nieomylnego Magisterium Kościoła nie wydaje się dobrym rozwiązaniem w dyskusji o karze śmierci.