Jeszcze wczoraj rano spodziewano się rychłej ofensywy
syryjsko-rosyjskiej na północną, graniczącą z Turcją prowincję Idlib,
ostatnią po zachodniej stronie Eufratu okupowaną jeszcze przez
dżihadystów. Wieloletni sponsorzy Al-Kaidy – Waszyngton, Tel-Awiw,
Londyn, Paryż, Rijad i Ankara – alarmowali, by jej nie zaczynać, bo
przyniesie ofiary wśród cywilów, ba, może być nawet zaczątkiem wojny
natowsko-rosyjskiej… Największą dyskrecję w tej kwestii zachowywał
Izrael, jakby wiedział, co się święci: po wczorajszym układzie
rosyjsko-tureckim ofensywa na Idlib została odwołana, a napięcie
przeniosło się nagle na stosunki rosyjsko-izraelskie.
Zacznijmy od Idlibu. To syryjska prowincja ze stolicą o tej samej
nazwie, wielkości ok. połowy województwa śląskiego. Syryjska Al-Kaida
zajęła ją już w drugim roku wojny (w 2012 r.) i rozszerzyła swój stan
posiadania trzy lata temu, wyrzynając setki rodzin, głównie tych, które
nie wyznają sunnickiego islamu. Dziś kontroluje ok. 60 proc. tej
prowincji przy wsparciu brytyjskich jednostek specjalnych.
Jej siły zbrojne dzielą się na dwie główne organizacje: Hajjat Tahrir
asz-Szam (Oddziały Wyzwolenia Lewantu) i utworzoną w lutym tego roku z
wydatną pomocą CIA Tanzim Hurras ad-Din (Organizację Strażników Wiary).
Poza Al-Kaidą stacjonują tam jednostki Państwa Islamskiego (PI),
prosaudyjska Armia Islamu przeniesiona tu ze Wschodniej Guty, proturecka
Islamska Partia Turkiestanu działająca pod sztandarem „umiarkowanej
opozycji”, kilkanaście autonomicznych ugrupowań dżihadystowskich i
syryjski, prorządowy, podziemny ruch oporu. No i cywile, co najmniej dwa
miliony ludzi.
Większość zgromadzonych w Idlibie bojowników to Syryjczycy i
Irakijczycy, ale są tam też dżihadyści przybyli z Europy, północnej
Afryki, Półwyspu Arabskiego oraz Turcy, Czeczeni, Uzbecy i chińscy,
muzułmańscy Ujgurzy. Część tej międzynarodówki, jak np. Czeczeni i
Ujgurzy ściągali do Idlibu już od 2012 r., reszta przybywała tam
sukcesywnie w drugiej fazie syryjskiej wojny, gdy trzy lata temu
Rosjanie zaczęli pomagać Syrii. Kolejne części kraju wyzwalano nie tylko
bronią, ale i układami: w zamian za poddawanie się, dżihadyści
dostawali autobusy, by z rodzinami mogli przejechać do Idlibu, który
ogłoszono „strefą deeskalacji”.
Zaskoczenie z Soczi
„Deeskalacja”, z braku zgody Al-Kaidy i PI, nie powiodła się:
dżihadyści nie dość, że regularnie ostrzeliwali artylerią i rakietami
pozostałe terytoria syryjskie, to jeszcze wysłali jak dotąd ponad 400
dronów do atakowania Chumajmim – rosyjskiej bazy wojskowej nieopodal
Latakii. Turcy, którzy mają w Idlibie swoje wojskowe „punkty
obserwacyjne”, od początku sprzeciwiali się planowanej
syryjsko-rosyjskiej ofensywie, gdyż z jednej strony obawiali się
kolejnej fali uchodźców, a z drugiej zależy im na zachowaniu pewnego
wpływu na prowincję, bo tamtejsze milicje protureckie stanowią
przeciwwagę dla „zagrożenia kurdyjskiego”. 7 września, na
irańsko-rosyjsko-tureckim szczycie w Teheranie prezydent Erdogan, choć
potwierdził, że będzie traktował Al-Kaidę jako terrorystów, uzyskał
jedynie chwilowe odroczenie zapowiadanej ofensywy, bo przecież Al-Kaidy
przy stole negocjacyjnym nie było. To się zmieniło w Soczi.
Wczorajsze spotkanie prezydentów Putina i Erdogana nad Morzem Czarnym
przedłużyło rosyjski sposób na negocjacyjne – o ile się da –
załatwianie problemu dżihadystów, trochę tak, jakby zapowiadana ofensywa
była tylko bluffem, na który nabrali się zachodni sponsorzy dżihadu.
Według porozumienia rosyjsko-tureckiego, Idlib ma zostać otoczony strefą
zdemilitaryzowaną (wycofaniem artylerii i innej broni ciężkiej z obu
stron), a za rozbrojenie oraz „wycofanie” lub nawet „eliminację”
Al-Kaidy, PI i podobnych będzie odpowiadać Ankara. Jest to prawdziwa
bomba polityczna.
Ratować Europę
O ile imperium amerykańskie, izraelski reżim apartheidu i saudyjska
dyktatura patrzyły na niedoszłą ofensywę na Idlib jak na zapowiedź
utraty długoletnich inwestycji w syryjski chaos, europejscy wspólnicy
sprawców syryjskiej tragedii – Paryż i Londyn – wysyłały jeszcze
bardziej żałosne sygnały. Według nich, Syria i Rosja powinny były
ratować Europę poprzez odstąpienie od ataku. To się właśnie stało, ale
przy okazji wyszło, że Francja i Wielka Brytania nie przejmują się wcale
losem ludności cywilnej w Idlibie (wszak nie mrugnęły okiem, gdy
Amerykanie masakrowali Mosul i Rakkę), tylko skutkami swego
postępowania.
11 września szef francuskiej dyplomacji Jean-Ives Le Drian, po
rozmowach ze swym brytyjskim odpowiednikiem, powiedział, że atak na
Idlib będzie miał „bezpośrednie konsekwencje” dla naszego kontynentu z
powodu rozproszenia skoncentrowanych tam dżihadystów: „Ryzyko wynika
stąd, że jest tam do 15 tysięcy dżihadystów Al-Kaidy, stanowiących
zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa”. Inaczej mówiąc, minister
wolałby, by terroryzowali oni Syrię zamiast Europy, dokąd mieliby
uciekać po przegranej z koalicją syryjsko-rosyjską. Teraz będą musieli
rozmawiać z Turkami.
Warto tu przypomnieć, że poprzedni szef francuskiego MSZ Laurent
Fabius bardzo chwalił syryjską Al-Kaidę („Robią dobrą robotę!”), a
Francja, obok innych interwentów w Syrii, finansowała i zbroiła tę
zbrodniczą organizację aż do 2015 r., gdy – niewdzięczna – dokonała
zamachu w Paryżu na Charlie Hebdo. Syryjsko-międzynarodowa
Al-Kaida, której regularnie pomagało izraelskie lotnictwo i rakiety,
była o krok od zwycięstwa w zachodniej Syrii, ale nie udało się, bo
Syryjczycy postanowili bronić swojej ziemi, wolności religijnej, praw
kobiet i swego wielonarodowego społeczeństwa do końca. Miliardy dolarów
na poparcie dżihadu, który miał zmieść z powierzchni ziemi laicki rząd
syryjski poszły w błoto.
Izraelska dyskrecja
Na początku tego miesiąca prestiżowy amerykański magazyn Foreign Policy
opublikował artykuł, według którego Izrael finansował i zbroił tysiące
dżihadystów w Syrii od 2013 r., szczególnie tych, którzy wyrzucili
syryjskich żołnierzy znad izraelsko-syryjskiej linii demarkacyjnej na
Wzgórzach Golan, części Syrii okupowanej przez państwo żydowskie. Była
to głównie Al-Kaida, ale też PI. Kilka dni później izraelskie władze
wojskowe nakazały usunąć „ze względów bezpieczeństwa” dziennikowi Jerusalem Post
artykuł, który te informacje znacznie rozszerzał, ale i tak chodzi o
tajemnicę poliszynela: tak naprawdę Izrael był i jest bardzo aktywnym
uczestnikiem wojny przeciw Syrii u boku dżihadystów od samego jej
początku. Ostatnio sam przyznał, że w ciągu ostatnich dwóch lat dokonał
ponad 200 ataków na syryjskie wojsko walczące z Al-Kaidą i PI. Doktryna
wojenna reżimu izraelskiego polega na osłabianiu nieprzyjaznych sąsiadów
przy użyciu wszelkich środków.
Tel-Awiw jest ostatnio przejęty perspektywą ewentualnego ataku
syryjskiego na Wzgórza Golan: Syryjczycy mieliby zamiar je odbić zaraz
po wyzwoleniu Idlibu. Stąd Izrael raczej wstrzymywał się od zachodniej
krytyki tej ofensywy, bo liczył na to, że armia syryjska tak tam się
wykrwawi, że projekty wyzwolenia Wzgórz Golan pójdą w odstawkę. W
zasadzie nie wiadomo, czy Syryjczycy mają rzeczywiście takie zamiary.
Premier Netanjahu dużo częściej bywa w Moskwie niż prezydent Baszar
al-Asad, by utrwalić i zabezpieczyć izraelski stan posiadania
syryjskiego terytorium oraz relatywną swobodę bombardowania Syrii.
Rosyjska dyskrecja
Na wieść o odwołaniu syryjsko-rosyjskiej ofensywy na Idlib
Izraelczycy wykonali dwa spektakularne ruchy. Jeszcze wczoraj
ministerstwo obrony Izraela opublikowało satelitarne zdjęcia lotniska w
Damaszku i domostwa al-Asada, żeby wyraźnie dać znać, że ma je na
celowniku i nie zawaha się kontynuować swej strategii chaosu, bez
względu na wszystko. Wieczorem przeprowadzili atak na Latakię, by
schować się za rosyjski samolot rozpoznawczy i wystawić go – z sukcesem
– na syryjski ostrzał. 15 zabitych Rosjan na tyle zdenerwowało
rosyjskie ministerstwo obrony, że zapowiedziało ono odpowiednią
antyizraelską „odpowiedź”, lecz trudno powiedzieć, jak ona miałaby
wyglądać. Atak na izraelskie wojsko to praktycznie atak na Stany
Zjednoczone, więc nie jest to sprawa prosta. W grę wchodzi najwyżej
wzmocnienie syryjskiej obrony przeciwlotniczej. W Moskwie prezydent
Putin wolał mówić o nieszczęśliwym „zbiegu okoliczności”, niż izraelskim
manewrze.
Teoretycznie wojsko syryjskie jest teraz „wolne”, skoro Idlib
pozostanie domeną turecką, ale atak na Wzgórza Golan jest mało
prawdopodobny. Jest to wojsko zmordowane siedmioletnią wojną obronną.
Zginęło w niej ok. 130 tys. syryjskich żołnierzy i ponad 110 tys.
cywilów, jeśli wierzyć Syryjskiemu Ośrodkowi Praw Człowieka (z siedzibą w
Angli),. W miniony weekend udało się Syryjczykom zorganizować wybory
samorządowe, więcej myślą o pokoju niż wojnie. Na wschodzie kraju
Amerykanie prowadzą operację „Roundup”: nazwa czołowego produktu
Monsanto firmuje eliminację tych resztek oddziałów PI, które nie
zgodziły się przejść na ich stronę. US Army szkoli tam byłych
dżihadystów do nowej walki przeciw Syrii. Może wojna przeciw temu
krajowi jest przegrana, ale chaos warto podtrzymywać, by zrobić chociaż
przyjemność azjatyckim sojusznikom Waszyngtonu, Izraelowi i Arabii
Saudyjskiej i zagrać na nosie Rosji.
Ostatnie wydarzenia w Syrii przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi.
Nawet jeśli napięcie między Izraelem a Rosją jest przejściowe, region
pozostaje polem niewypowiedzianej konkurencji między mocarstwami i
lokalnymi potęgami o sprzecznych interesach, ku nieszczęściu milionów
cywilów, w znacznej części wyrzuconych na uchodźcze drogi. Niby na progu
pokoju, ale w ciągłym strachu.
OD REDAKCJI: Nie z naszej strony barykady politycznej powyższy artykuł jest wzięty ale uwagi celne i słuszne dlatego też warte zamieszczenia.