poniedziałek, 22 października 2018

Ewaryst Fedorowicz: ZOMO+, czyli czy pisowska milicja rozbije tegoroczny Marsz Niepodległości?

      Tak tak – nie żadna „policja”, a milicja, bo policja, jak mawiał mój Dziadek, to była przed wojną. Otóż ponieważ ciągle jeszcze mam doskonałą pamięć, nie mam problemu z przypomnieniem sobie, z jaką nielicującą z powagą milicyjnego munduru delikatnością, pisowska milicja traktowała damy z Czarnych Marszów, Obywateli PRL i Warszawowskowo Dagawora blokujących sejm i napadających na posłów, rozrabiających przed sądami (i wewnątrz sądów) oraz innymi (a nazwanymi tak przez jakiegoś perwersyjnego szydercę) budynkami użyteczności publicznej, tych wszystkich Fanfaronów i Mazgajów.

Z niekłamaną radością obserwowałem w sobotę powrót w Lublinie do starych, dobrych praktyk z czasów Bartłomieja Piromanowicza (z finałem w postaci podpalonej budki pod ruską ambasada) czy Schetyny (zakończona masowym torturowaniem schwytanych kibiców Legii słynna akcja „Widelec”, bo chyba nawet pisowscy Czytelnicy nie zaprzeczą, że bicie kluczami po jądrach czy wbijanie milicyjnej pałki w odbyt to są tortury?).

No po prosu zachwyt nad zachwytami – a to cudowne, wybite rytmicznie pałami o tarcze bojowe „łubudubu, łubudubu – niech nam żyje Prezes naszej Partii-żywicielki” – to był miód na moje serce (bo ja mam serce – przynajmniej tak twierdzi lekarz) .

Tak niedawną delikatność obsługi kodziarstwa gwarantowało wyposażenie milicjantów:
lekkie stroje wyjściowe, koszulki z krótkimi rękawkami, gustowne czapeczki, żadnych, jak w Lublinie,  hełmów, nakolanników, półpancerzy czy tarcz, pał, gazu i i polewaczek, a co najważniejsze – i brak jakiejkolwiek skłonności do naturalnego przecież u milicjantów używania środków przymusu bezpośredniego.

Wystarczyło dyskretne szepnięcie:
jestem z KODu, jestem z KODu – i już milicyjne piąstki rozprostowywały się jak na rozkaz, i paluszki delikatnie, żeby nie uszkodzić kodziarstwu makijażu, wynosiły delikwentów płci liczby dowolnej, żeby się tym dorodnym owocom Magdalenki rzęsy albo tipsy nie złamały.
Pamiętam też (a i wy, w przeważającej tu, propisowskiej większości szanowni Czytelnicy jak mniemam także) jak ten słodki ptyś skakał na milicjanta:

skakał, i skakał, i skakał – a ten nie tylko ptysiowi nie przyp…, ale nawet o takiej opcji nie pomyślał, co jest o tyle logiczne, że jak od wieków wiadomo, milicjanci nie myślą, a jedynie wykonują rozkazy.
I tu dochodzimy nie tyle do puenty, co do pierwszej jadąc Klasykiem – oczywistej oczywistości.
Minister Brudziński rozkazu „bij, kto w partię karmicielkę wierzy!” swoim milicjantom nie wydał – to i nie bili.
***
Teraz przechodzimy, a w zasadzie przeskakujemy do zajść w Lublinie, a przeskakujemy dlatego, że o charakteryzujących się taką samą brutalnością pisowskiej milicji wcześniejszych zajściach w Katowicach, dla oszczędności cierpliwości i czasu pisowskich w ogromnej większości Czytelników pisał nie będę – wystarczy Lublin, który w pamięci świeżo mamy.

Pisowska milicja lała aż miło: wodą i pałą – pałą i wodą. A w ramach walki ze smogiem – sikała gazem, który jak wiadomo jest czysty.

I zanim, szanowni pisowscy Wyznawcy okażecie swoje oburzenie, że przecież ci pałowani i dociskani twarzą do bruku narodowcy to banda zupełna (ach, jakie okropne to rzucanie kamieniami w milicjantów!) przywołam moją trwającą od miesięcy korespondencję z ministrem Brudzińskim, która wygląda tak, że ja co paręnaście dni zadaję ministrowi to samo pytanie – a on mi nic nie odpowiada i tylko nie wiem, czy wtedy je te, Tuwimowe zielone winogrona, czy mnie po prostu wraz z moim pytaniem równo p…?

W każdym razie pytam ministra o to zdjęcie z czasów panowania (nad milicją) Bartłomieja Piromanowicza, posądzonego w rozmowie z niejaką Bieńkowską przez niejakiego Wojtunika o sprowokowanie podpalenia w czasie Marszu Niepodległości 2013 budki przed ruską ambasadą.

Tu dygresja, ale istotna:
w temacie budki Wojtunik rzecz jasna kłamie, choć żadnego pozwu Bartłomiej Piromanowicz mu nie wytoczył, ale to zapewne z braku czasu, bo to liczenie melonów czasochłonnym być musi.
Ale co się niewinny człowiek (nawet platformiarski sąd orzekł, że niewinny, to chyba niewinny?) nasiedział – to jego.

Że o gratisach w postaci łomotu na milicyjnej komendzie nie wspomnę, co jest z mojej strony oczywiście żartem niestosownym, bo akurat tego Kamila Z. nikt na komendzie milicyjnej palcem nie tknął, bo palec to jest zastrzeżony dla kodziarzy.

Moje (ponawiane) pytanie dotyczy kwestii szczegółowej: czy uwidocznieni na zdjęciu milicyjni prowokatorzy rozbijający Marsze Niepodległości, w dalszym ciągu u ministra Brudzińskiego służą.

I choć minister ani me, ani be, ani kukuryku (to nie ja – to Bolęsa), jakoś to przeżyję.
W końcu za rok będzie głosowanie parlamentarne (nie mylić proszę z wyborami), i do tego czasu i po tej dacie wiele się może wydarzyć, z wymianą ministrów włącznie.

Ale sam fakt: służą nowemu panu, czy nie służą, powinien każdego myślącego człowieka (wiem, jestem wymagający) zaciekawić.

Bo jeśli służą w dalszym ciągu (nastąpiła tylko zmiana tzw. ręki karmiącej) to nie zdziwiłbym się, gdyby w Lublinie odzew (a raczej odrzut) na Chrystusowe „niech pierwszy rzuci kamieniem!” nastąpił z tych zakominiarczonych na zielono szeregów.

***
Co ma do tego najbliższy Marsz Niepodległości?
Oj tam oj tam: przecież od dawna wiadomo, ze 11 listopada Marsz ma być tylko jeden, wspólny, słuszny, czyli Prezydencko-Premierowski, a w nim cały, pojednany magdalenkowy garnitur, jak rozumiem z Michnikiem jako zapięciem włącznie?

A tu 11 listopada jakieś narodowe typy chcą iść osobno, co jest o tyle niesłuszne, że biorąc pod uwagę frekwencje na oficjalnych marszach POwskich i tych rozbijanych przez milicję, ci niesłuszni tych słusznych czapkami przysłowiowymi nakryją.

Jak wiadomo, trening czyni mistrzem:
i dlatego koń musi być wybiegany, pies – wyszczekany, Krychowiak – wyżelowany (co, że Krychowiak w niedzielę nie grał? A to przepraszam – Linetty wytrymowany), a milicjant wypałowany.

I ten lubelski trening był przed 11 listopada jak znalazł, stąd też i moje tytułowe pytanie.