Marsz Niepodległości zakończył się w
tym roku politycznym remisem – by nie powiedzieć że politycznym patem.
Sanacja zagarnęła nad nim kontrolę polityczną, endecja natomiast
kontrolę ideową.
Marsz miałby jednak sens jedynie wówczas, gdyby był krokiem ku
zbudowaniu alternatywy politycznej dla oligarchii PiS-PO, a nawet –
alternatywy dla systemu demoliberalnego. Od kilku już jednak lat – w tym
również w roku obecnym – mieści się on w formule radykalnego hejtu
wyłącznie wobec PO, natomiast nie uderza w ogóle w PiS – pomimo nawet
drobnych i akcydentalnych akcentów krytycznych. W efekcie PiS wygrał w
cuglach poprzednie wybory do sejmu, zaś alternatywy dla systemu jak nie
było, tak nie ma.
W tym roku podobnie: internet zalały memy w stylu „Hanka, przejdziemy!”
ale narodowcy jakoś dziwnie nie zauważyli, że Gronkiewicz-Waltz jedynie
uprzedziła decyzję wojewody mazowieckiego z nadania PiS Zdzisława
Sipery, który miał zdelegalizować Marsz za wyraźną sugestią premiera
Morawieckiego. Obiektywnie też, polityczne przejęcie Marszu przez PiS
nie różni się przecież co do istoty od próby jego zakazania przez PO.
O ile jednak przeciw PO narodowcy gotowi byliby wszcząć uliczne
zamieszki, to w tym roku grzecznie pomaszerowali na pasku PiS. Wyobraźmy
sobie tymczasem, co by się stało, gdyby na czele marszu chciał stanąć
Komorowski? Byłaby pewnie uliczna bitwa. A gdy stanął Dudeł? Trochę
barierek i kilka słów delikatnej krytyki w przemówieniu Winnickiego.
Jednostronny hejt wobec PO przy równoczesnym nieruszaniu PiS to
obiektywne wzmacnianie reżymu w jego wersji „prawicowej”. Dzięki temu
PiS będzie wygrywało z PO, a na prawo od PiS nic nie powstanie.
A warto pamiętać, że PiS ustąpił USA w sprawie ustawy o IPN, ustąpił w
sprawie Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, wprowadził
Pracownicze Plany Kapitałowe, sprowadził Goldman Sachs i JP Morgan,
ściągnął do Polski amerykańskie wojska i zadeklarował się za nie płacić,
na niespotykaną skalę szczuje przeciwko naszym naturalnym partnerom –
Niemcom, Rosji i Chinom, sprowadził rekordową liczbę imigrantów,
zezwolił na „tęczowe piątki” w podstawówkach i parady dewiantów na
ulicach, odmówił Rusinom i Kaszubom praw językowych w zamieszkanych
przez nich powiatach.
PiS nie jest wobec PO żadnym „mniejszym złem”. Jest dokładnie tym samym,
podawanym w sosie bardziej patriotycznej retoryki. Złe nie jest PO i
Soros, tylko zły jest cały system i cała post-okrągłostołowa oligarchia
demoliberalna. Wybory samorządowe pokazały, jak partyjny wirus zniszczył
polski samorząd – w wyborach liczyli się w zasadzie wyłącznie kandydaci
partyjni i identyfikacje partyjne, dla których formalnie samorządne
społeczności ze swoimi problemami były tylko odskocznią. Co to za
samorząd, gdy do jego organów kierowniczych dostęp mają tylko
partyjniacy?
Dla naszego kraju bez znaczenia są rozgrywki PiS z PO, ani to kto w nich
weźmie górę. Trzeba wywrócić stolik przy którym oligarchia urządza
sobie swoje gierki. Ale do tego kierownictwo MN nie jest gotowe; nie
prowadzi wśród swoich kadr organizacyjnych ani uczestników swoich
inicjatyw pracy formacyjnej w tym kierunku, nie formułuje programowej
alternatywy (vide: miałki program RN) etc. Jedyne co oferuje, to
radykalna krytyka PO i „Sorosa” - czyli typowy prawicowy populizm.
Antysystemową alternatywą mógłby teoretycznie być marsz we Wrocławiu i
może nawet wybrałbym się w tym roku na niego gdybym wiedział wcześniej
że pomimo zakazu się odbędzie. Ale też – doprawianie jarmułki
prezydentowi Dutkiewiczowi to jest dosyć prymitywna forma walki z
systemem. Zamiast palić kukły (anonimowego) Żyda, trzeba by spalić kukłę
Morawieckiego. Albo powiesić na szubienicy kukły (np. takie jakich
używa Klaudia Jachira) Dudla, Kaczyńskiego, Morawieckiego, Dutkiewicza,
Tuska. Albo spalić okoliczne lokale PiS i PO. Albo chociaż zrobić „noc
kryształową” miejscowym McDonaldom i zachodnim bankom. W przeciwnym
razie to będzie tylko zabawa w piaskownicy. Zamiast prymitywnego
antysemityzmu i rasizmu potrzeba nam realnej antysystemowości.
I jeszcze słówko o tzw. „białym bloku”. Wielu moich e-znajomych
konserwatystów uczestniczyło w marszu warszawskim w ramach bloku
konserwatywnego, gdzie śpiewali sobie katolickie przyśpiewki i wznosili
monarchistyczne okrzyki. Ot, folklor polityczny i kolejna grupa
ekscentryków bez znaczenia. Może nawet jakaś gazeta by o nich napisała,
gdyby zostali zauważeni.
Konserwatyzm jako taki w XXI w. jest już kierunkiem zużytym i
pozbawionym twórczego potencjału. W Polsce dodatkowo jego potencjał
obniża fakt, że zredukował się do „katolicyzmu politycznego”.
Trawestując nieco posła Niesiołowskiego można by powiedzieć, że dla
zwolenników tego kierunku „nie ważne, czy w Polsce będą obce wojska, nie
ważne, czy nasze oszczędności będą drenować zachodnie banki i fundusze,
nie ważne, czy życie publiczne dusić będą partie polityczne, ważne jest
tylko żeby Polska była katolicka – najlepiej jeszcze pod jakimiś
„królewskimi” sztandarami”. Brak tu jakichkolwiek postulatów
politycznych – w tej dziedzinie katoliccy konserwatyści wręcz na ogół są
atlantystami i neoliberałami, tak więc mamy tu do czynienia z
politycznym „folklorem” w najbardziej literalnym znaczeniu: ot, ktoś
nosi sobie góralską czapkę z piórem, a ktoś inny nosi flagę Burbonów.
To już więcej sensu miałoby przekształcenie 7. października w realne
uroczystości antyreżymowe: ale nie tylko z jakimś ględzeniem o królach,
tylko z realnym domaganiem się usunięcia obcych wojsk, solidaryzmu
społecznego, reindustrializacji, ochrony tożsamości, pogonienia
zachodnich fundacji i banków, ustawy chroniącej prawdę o roli Polaków w
II wojnie światowej itp. Ale do czegoś takiego konserwatyści mentalnie
nie są zdolni i nigdy takich postulatów nie postawią. Dlatego są
bezużyteczni.
Wreszcie na koniec: nie mam pretensji do tzw. „przeciętnych Polaków”
którzy poszli na Marsz, że nie wszczynają jakiegoś tożsamościowego
powstania. Ot, ludzie ci chcieli wyrazić swój patriotyzm i świętować
niepodległość – pomimo że realnej niepodległości jesteśmy pozbawieni,
będąc de facto kolonią USA i finansowej międzynarodówki, a naszą
rdzenną tożsamość systematycznie się wypiera. Tacy ludzie w latach
70-tych chodzili na pochody pierwszomajowe, w latach 90-tych chodzili na
parady Schumana, w latach 2000-nych chodzili na pochody smoleńskie albo
papieskie, w tej chwili chodzą na Marsze Niepodległości. Lud nigdy nie
był podmiotem polityki i nigdy nim nie będzie. Zawsze był i będzie co
najwyżej tłem. Warto jednak, by na tym tle przedsiębrano coś faktycznie
sensownego, a nie coraz to nowe igrzyska z pokazami sztucznych ogni i
flarami.
Ronald Lasecki
Za: facebook.com