Przypomnijmy: siły zbrojne USA doradzały, asystowały,
walczyły i przeprowadzały naloty w Afganistanie przez 17 lat. Liczby
wojsk lądowych wahały się od 10 tys. do 100 tys. żołnierzy. Nic z tego
nie wynika, poza krwawym impasem. Obecnie, w 18 roku tego konfliktu,
wojska koalicji Kabul-Waszyngton przegrywają – przypomina emerytowany
oficer US Army, Danny Sjursen, na łamach The American Conservative.
Istnieje powszechne przekonanie, zarówno w
siłach zbrojnych, jak i w Waszyngtonie, które brzmi mniej więcej tak:
„USA nigdy nie mogą być pokonane militarnie na wojnie” – z pewnością nie
przez jakiś kraj trzeciego świata. Sam kiedyś w to wierzyłem. Dlatego
właśnie w odniesieniu do Afganistanu powiedziano nam, że podczas gdy
Ameryka może przegrać wojnę z powodu czynników politycznych (takich jak
brak wiary w zwycięstwo „miękkich” liberałów lub defetystów), wojsko
amerykańskie nigdy nie może przegrać na polu walki.
To powszechne przekonanie właśnie zostało postawione na głowie. Trzeba się przygotować na porażkę militarną w Afganistanie.
Przypomnijmy: siły zbrojne USA doradzały, asystowały, walczyły i
przeprowadzały naloty w Afganistanie przez 17 lat. Liczby wojsk lądowych
wahały się od 10 tys. do 100 tys. żołnierzy. Nic z tego nie wynika,
poza krwawym impasem. Obecnie, w 18 roku tego konfliktu, wojska koalicji
Kabul-Waszyngton przegrywają.
Talibowie kontrolują lub kontestują więcej regionów kraju – około 44
proc. – niż w jakimkolwiek innym momencie w od inwazji z 2001 roku.
Łączne straty wojskowe i cywilne wynoszą 20 tys. Co więcej, tempo
afgańskich ofiar wojskowych jest nie do utrzymania: talibowie zabijają
więcej niż rząd może rekrutować. Liczba zgonów jest oszałamiająca: 5,5
tys. zgonów w 2015 r., 6,7 tys. w 2016 r. I szacunkowo (liczba
oficjalnie tajna) ok. 10 tys. w 2017 r. Cóż, niektórzy mogą zapytać, co z
amerykańskami siłami powietrznymi: czyż nie mogą pomóc powstrzymać fali
talibów? Otóż nie. W 2018 r., gdy bezpieczeństwo uległo pogorszeniu, a
talibowie poczynili znaczne postępy, Stany Zjednoczone faktycznie
zrzuciły więcej bomb niż w jakimkolwiek innym roku wojny. Wydaje się, że
nic nie stoi na drodze zbliżającej się klęski militarnej.
Mamy również do czynienia z rozwojem sytuacji w terenie. Ataki
afgańskich „sojuszników”, którzy obracają broń przeciwko amerykańskim
doradcom, powracają. Przykładowo w niedawnym zamachu ranny został
generał armii USA i zagrożono czołowemu amerykańskiemu dowódcy w tym
kraju. Podczas gdy liczba żołnierzy spadła od 2011 roku, liczba zabitych
żołnierzy amerykańskich rośnie. Podczas samego tylko Święta
Dziękczynienia jeden żołnierz amerykański został zabity w wyniku wymiany
ognia, a trzech innych zginęło w ataku bombowym. Znamienne było
pokazanie czołowego amerykańskiego dowódcy, generała Millera, z własnym
karabinem M4 w Afganistanie. Minęły czasy, kiedy ówczesny generał
Petraeus (dobrze chroniony przez żołnierzy, oczywiście) przechadzał się
po rynku w Bagdadzie w miękkiej czapce i bez kamizelki kuloodpornej.
Co ważniejsze, afgańska armia i policja są coraz częściej atakowane i
ponoszą znaczące ofiary. Około 26 funkcjonariuszy afgańskich sił
bezpieczeństwa zostało zabitych w Święto Dziękczynienia, 22 policjantów
zginęło w ataku w niedzielę, a we wtorek 30 cywili zginęło w prowincji
Helmand. A były to tylko najgłośniejsze uderzenia, które przyćmiły
niezliczone incydenty w całym kraju. Wszystko to pokazuje, że bez
względu na to, jak ciężko pracowało wojsko amerykańskie lub ile lat
angażowało się w budowę armii afgańskiej na swoje podobieństwo oraz bez
względu na to, ile wsparcia sił powietrznych i logistycznego armia
otrzymała, afgańskie siły bezpieczeństwa nie są w stanie wygrać. Im
prędzej Waszyngton pogodzi się z tą prawdą, tym mniej naszych
amerykańskich żołnierzy będzie musiało umrzeć. Kto naprawdę chciałby
umierać z powodu błędu, albo w imię beznadziejnej sprawy?
Jednak trzeźwa strategia i podstawowa uczciwość wymagają prawdziwej
oceny sytuacji militarnej w najdłuższej wojnie amerykańskiej. Pentagon
uwielbia pomiary, dane i statystyki. Cóż, jak wykazano w Afganistanie,
wszystkie wskaźniki bezpieczeństwa (czytaj: wojskowe) wskazują na
zbliżającą się porażkę. W najlepszym razie armia afgańska, z licznymi
oddziałami doradczymi USA i wsparciem powietrznym, może utrzymać się na
najbardziej wysuniętych na północ i na zachód prowincjach kraju, podczas
gdy koalicja talibów przejmie południe i wschód. To będzie niepożądana,
wstrętna i zniechęcająca sytuacja dla przywódców wojskowych i
cywilnych. Ale jeśli Waszyngton nie jest przygotowany na ponowne
rozmieszczenie 100 tys. żołnierzy w Afganistanie, aby podtrzymać obecny
impas, to jest to nieuniknione.
Armia Stanów Zjednoczonych zrobiła wszystko o co ją proszono podczas
ponad 17 lat działań wojennych w Afganistanie. Najechała, zbombardowała,
zbudowała, wzmocniła, doradzała – dosłownie wszystko. Jednak i to było
za mało. Wystarczająca liczba Afgańczyków albo wspiera talibów, albo
nienawidzi okupacji i poprzez różne konwencjonalne i niekonwencjonalne
operacje jest gotowa walczyć w terenie. A znaczenie ciągle ma jedyne to,
co dzieje się „w terenie”. Ta wojna być może od samego początku była
nierozsądna i nie do wygrania.
Nie ma wstydu w porażce. Ale wstydem i perfidią jest unikanie lub
ukrywanie prawdy. W ten właśnie sposób cały wojskowy establishment
polityczny postępował po wojnie w Wietnamie, i obawiam się, że robi to
ponownie.
Za: https://kresy.pl/publicystyka/ameryka-poniosla-militarna-porazke-w-afganistanie/?fbclid=IwAR3eeRc1ZdMGIou0fiMcXSdVhB9k_gTTpsWCR4hjS3x9ajvWldfh5Vrpj0U