środa, 19 grudnia 2018

Marek Austyn: Paryż, Bruksela,… Warszawa? Nadchodzą polskie „żółte kamizelki”

 Paryż, Bruksela,… Warszawa? Nadchodzą polskie „żółte kamizelki”  
        Państwo nigdy nie będzie w stanie oddać obywatelom pieniędzy wcześniej im zabranych. Nic nie zmieni obdarowywanie społeczeństwa kolejnymi socjalnymi dodatkami czy bonifikatami, mającymi tylko przesłonić rosnące koszty utrzymania. Szczególnie, że Polska chce stać w pierwszym szeregu eko-innowacji. Za taki luksus trzeba słono zapłacić. Spadnie to, jak zwykle, na szeregowego podatnika. W końcu jednak granica krytyczna zostanie przekroczona i „żółte kamizelki” pojawią się również na polskich ulicach. Pozostaje pytanie: kto nimi pokieruje? Czysta ekonomia czy też antyrządowa opozycja, szukająca „przy okazji” własnych politycznych korzyści?

- Będą podwyżki emerytur! Takich jeszcze nie było… A to znaczy, że wszystko będzie drożej… dużo drożej – dotąd ten wskaźnik był nieomylny. Za rewaloryzacją zawsze szły większe koszty utrzymania, pożerające dodatkowo otrzymane grosze. Teraz podwyżka dla seniorów ma wynosić nie mniej niż 70 złotych… Oby tym razem „nos emeryta” jednak się pomylił – inaczej oznaczałoby to bowiem drastyczny wzrost kosztów życia nad Wisłą.
Energia podrożeje, to nieuniknione. Jednak ze strony przedstawicieli rządu, za głosami o podwyżkach cen energii poszły też liczne zapewnienia, że nie odczują ich na rachunkach „przeciętni obywatele”. Zastosowano przy tym dość niezrozumiały mechanizm rekompensat czy też bonifikat z tytułu wzrostu kosztów. Dość dodać, że mówimy tu o kwotach liczonych w miliardach złotych. Płatnicy są jednak zapewniani, że rząd ma „kilka elementów, które możemy jak na suwaku przesuwać, jednocześnie odsuwając potencjalny wzrost cen”. Rachunki odbiorców indywidualnych nie zmienią się też nagle wraz z nowym rokiem, bo prezes Urzędu Regulacji Energetyki wyznaczył terminy ustalania nowych taryf, które to uniemożliwiają. Jednak, co się odwlecze…

Każdy rozsądnie myślący zapewne zatrzyma się i zastanowi: po co podwyżki i rekompensaty, skoro mogłoby być – tak po prostu, taniej? Dochodzi tu też inna, niebezpieczna kwestia: system rekompensat. Jak słyszymy, przewidywany jest on na rok, może dwa… A potem? Nie wiadomo też, jak i czy na podwyżki przygotowane są samorządy, małe i średnie firmy, których działalność przekłada się na sporą część polskiego PKB (choć i tu słychać głosy o szykowanych rozwiązaniach przenoszących ciężar wzrostu cen).

Jest oczywistym, że wyższe koszty energii nie mogą być w każdym przypadku finansowane z kieszeni przedsiębiorców (którzy przecież niechętnie oddadzą swoje zyski) albo z kolejnych bonifikat. W końcu i tak zapłacą klienci albo podatnicy – więc na jedno wychodzi. Ile? Tego dowiemy się niebawem. Dochodzą jednak niepokojące głosy, że tylko ceny energii mogą być wyższe nawet o 10-40 procent (oczywiście „nieodczuwalne”, bo „rekompensowane”).

Nie jest tajemnicą, iż za wzrostem kosztów funkcjonowania biznesu w górę idą też ceny usług i towarów. Zatem może być i tak, że dzięki zabiegom rządu rachunek za energię przeciętnego Kowalskiego nie wzrośnie, ale nikt nie gwarantuje już, że na stałym poziomie pozostanie też cena „koszyka zakupowego”. Trzeba dodać, że rząd wcześniej pomyślał o przedsiębiorstwach energochłonnych. Tu podwyżki nie powinny być zauważalne. I znów wiemy tylko, że „na razie”.

Niestety, należy spodziewać się, że ceny energii będą rosły i zadbają już o to nasi „ekologiczni” partnerzy od klimatycznego porozumienia paryskiego. Wszystko zależeć będzie od ostatecznego modelu handlu uprawnieniami do emisji CO2 – zatem rozwiązania niekorzystnego dla polskiej energetyki, opartej na węglu. Pamiętajmy też, że polski rząd chce iść w eko-innowacje, a to kosztuje. Kto będzie za nie płacił? Wiadomo! Pozostają pytania o to, jak owa ekologia przełoży się na rozwój gospodarki kraju, albo czy wskutek wyśrubowanych norm nie zostaniemy wręcz energetycznymi biedakami.

Przykład Francji pokazuje, czym może skończyć się zbytni eko-optymizm. A przecież kwestią czasu pozostaje, kiedy w Polsce wejdą w życie również inne wyższe „zielone” opłaty – np. od diesli (być może to tylko zbieg okoliczności, ale ceny oleju napędowego w Polsce są obecnie wyższe niż benzyny), czy wprowadzane będą zakazy wjazdu do miast (albo myto) dla pojazdów z silnikami napędzanymi olejem napędowym. W Krakowie już trwają przymiarki do wprowadzania takiej specjalnej strefy. Kto następny?

Nie można też przejść obojętnie obok tego, co dzieje się wokół branży energii czy paliw. Oto słyszymy o wskrzeszeniu przez Orlen marki CPN i Petrochemia Płock. Nie oznacza to jednak, że będzie na stacjach taniej (projekt pod nazwą „Bliska” jakoś szybko został zwinięty). To tylko polityka szyldowa, sięganie po sentymenty, czyli PR-owe mydlenie oczu. Bo przecież dodatkowa opłata paliwowa jest faktem – choć analogicznie „rekompensowanym” z nadwyżek koncernu, który – jak słyszymy – ma zająć się też ratowaniem „Ruchu”. Na co jeszcze będzie musiało stać ów państwowy koncern, który przecież uzależniony jest od swoich klientów? I jeszcze raz – kto za to wszystko ostatecznie zapłaci?

Sumując: podwyżek jako takich, jak się zdaje, nie unikniemy. Jeśli nie zauważymy ich w rachunku za energię elektryczną bądź przy dystrybutorze, to więcej zapłacimy za codzienne zakupy, usługi, albo doczekamy się wyższych podatków, danin, czy też opłat. Nie można przecież działać w finansowej próżni. Portal zadluzenia.com dokonał już analizy spodziewanych podwyżek na 2019 rok. Powodów do optymizmu nie ma: wedle przewidywań, ceny energii elektrycznej mogą wzrosnąć o około 15 proc., gaz o kilka procent. Nieco zdrożeć może również paliwo, choć tu wiele zależeć będzie od tego, co wydarzy się na rynku globalnym. Rok 2018 nie był najlepszy dla rolników, zatem i za skutki tegorocznej suszy zapłaci każdy klient – szacowane podwyżki produktów rolnych to ok. 10 procent, nabiał pójdzie nawet o 20 proc. w górę, pieczywo, drób – podobnie.

Związki zawodowe w Polsce zapewniają dziś, że nie chcą na polskich ulicach „żółtych kamizelek” i oczekują od rządu mądrej polityki energetycznej. Część budżetówki będzie mogła liczyć na wyższe pensje, wzrośnie płaca minimalna… Generalnie rok 2019 (maraton wyborczy trwa) ma być rokiem podwyżek pensji, ale i zapewne cen. Jaki będzie finalny bilans złotówek pozostających w portfelach Polaków? Oby się nie okazało, że na koniec miesiąca pozostanie w nich skromniejsza niż dotąd pula – ot, w sam raz na „żółtą kamizelkę”.

Marcin Austyn