Państwo nigdy nie będzie w stanie
oddać obywatelom pieniędzy wcześniej im zabranych. Nic nie zmieni
obdarowywanie społeczeństwa kolejnymi socjalnymi dodatkami czy
bonifikatami, mającymi tylko przesłonić rosnące koszty utrzymania.
Szczególnie, że Polska chce stać w pierwszym szeregu eko-innowacji. Za
taki luksus trzeba słono zapłacić. Spadnie to, jak zwykle, na
szeregowego podatnika. W końcu jednak granica krytyczna zostanie
przekroczona i „żółte kamizelki” pojawią się również na polskich
ulicach. Pozostaje pytanie: kto nimi pokieruje? Czysta ekonomia czy też
antyrządowa opozycja, szukająca „przy okazji” własnych politycznych
korzyści?
- Będą podwyżki emerytur! Takich jeszcze nie było… A to znaczy, że wszystko będzie drożej… dużo drożej
– dotąd ten wskaźnik był nieomylny. Za rewaloryzacją zawsze szły
większe koszty utrzymania, pożerające dodatkowo otrzymane grosze. Teraz
podwyżka dla seniorów ma wynosić nie mniej niż 70 złotych… Oby tym razem
„nos emeryta” jednak się pomylił – inaczej oznaczałoby to bowiem
drastyczny wzrost kosztów życia nad Wisłą.
Energia podrożeje, to nieuniknione. Jednak ze strony przedstawicieli
rządu, za głosami o podwyżkach cen energii poszły też liczne
zapewnienia, że nie odczują ich na rachunkach „przeciętni obywatele”.
Zastosowano przy tym dość niezrozumiały mechanizm rekompensat czy też
bonifikat z tytułu wzrostu kosztów. Dość dodać, że mówimy tu o kwotach
liczonych w miliardach złotych. Płatnicy są jednak zapewniani, że rząd
ma „kilka elementów, które możemy jak na suwaku przesuwać, jednocześnie
odsuwając potencjalny wzrost cen”. Rachunki odbiorców indywidualnych nie
zmienią się też nagle wraz z nowym rokiem, bo prezes Urzędu Regulacji
Energetyki wyznaczył terminy ustalania nowych taryf, które to
uniemożliwiają. Jednak, co się odwlecze…
Każdy rozsądnie myślący zapewne zatrzyma się i zastanowi: po co
podwyżki i rekompensaty, skoro mogłoby być – tak po prostu, taniej?
Dochodzi tu też inna, niebezpieczna kwestia: system rekompensat. Jak
słyszymy, przewidywany jest on na rok, może dwa… A potem? Nie wiadomo
też, jak i czy na podwyżki przygotowane są samorządy, małe i średnie
firmy, których działalność przekłada się na sporą część polskiego PKB
(choć i tu słychać głosy o szykowanych rozwiązaniach przenoszących
ciężar wzrostu cen).
Jest oczywistym, że wyższe koszty energii nie mogą być w każdym
przypadku finansowane z kieszeni przedsiębiorców (którzy przecież
niechętnie oddadzą swoje zyski) albo z kolejnych bonifikat. W końcu i
tak zapłacą klienci albo podatnicy – więc na jedno wychodzi. Ile? Tego
dowiemy się niebawem. Dochodzą jednak niepokojące głosy, że tylko ceny
energii mogą być wyższe nawet o 10-40 procent (oczywiście
„nieodczuwalne”, bo „rekompensowane”).
Nie jest tajemnicą, iż za wzrostem kosztów funkcjonowania biznesu w
górę idą też ceny usług i towarów. Zatem może być i tak, że dzięki
zabiegom rządu rachunek za energię przeciętnego Kowalskiego nie
wzrośnie, ale nikt nie gwarantuje już, że na stałym poziomie pozostanie
też cena „koszyka zakupowego”. Trzeba dodać, że rząd wcześniej pomyślał o
przedsiębiorstwach energochłonnych. Tu podwyżki nie powinny być
zauważalne. I znów wiemy tylko, że „na razie”.
Niestety, należy spodziewać się, że ceny energii będą rosły i zadbają
już o to nasi „ekologiczni” partnerzy od klimatycznego porozumienia
paryskiego. Wszystko zależeć będzie od ostatecznego modelu handlu
uprawnieniami do emisji CO2 – zatem rozwiązania niekorzystnego dla
polskiej energetyki, opartej na węglu. Pamiętajmy też, że polski rząd
chce iść w eko-innowacje, a to kosztuje. Kto będzie za nie płacił?
Wiadomo! Pozostają pytania o to, jak owa ekologia przełoży się na rozwój
gospodarki kraju, albo czy wskutek wyśrubowanych norm nie zostaniemy
wręcz energetycznymi biedakami.
Przykład Francji pokazuje, czym może skończyć się zbytni
eko-optymizm. A przecież kwestią czasu pozostaje, kiedy w Polsce wejdą w
życie również inne wyższe „zielone” opłaty – np. od diesli (być może to
tylko zbieg okoliczności, ale ceny oleju napędowego w Polsce są obecnie
wyższe niż benzyny), czy wprowadzane będą zakazy wjazdu do miast (albo
myto) dla pojazdów z silnikami napędzanymi olejem napędowym. W Krakowie
już trwają przymiarki do wprowadzania takiej specjalnej strefy. Kto
następny?
Nie można też przejść obojętnie obok tego, co dzieje się wokół branży
energii czy paliw. Oto słyszymy o wskrzeszeniu przez Orlen marki CPN i
Petrochemia Płock. Nie oznacza to jednak, że będzie na stacjach taniej
(projekt pod nazwą „Bliska” jakoś szybko został zwinięty). To tylko
polityka szyldowa, sięganie po sentymenty, czyli PR-owe mydlenie oczu.
Bo przecież dodatkowa opłata paliwowa jest faktem – choć analogicznie
„rekompensowanym” z nadwyżek koncernu, który – jak słyszymy – ma zająć
się też ratowaniem „Ruchu”. Na co jeszcze będzie musiało stać ów
państwowy koncern, który przecież uzależniony jest od swoich klientów? I
jeszcze raz – kto za to wszystko ostatecznie zapłaci?
Sumując: podwyżek jako takich, jak się zdaje, nie unikniemy. Jeśli
nie zauważymy ich w rachunku za energię elektryczną bądź przy
dystrybutorze, to więcej zapłacimy za codzienne zakupy, usługi, albo
doczekamy się wyższych podatków, danin, czy też opłat. Nie można
przecież działać w finansowej próżni. Portal zadluzenia.com dokonał już
analizy spodziewanych podwyżek na 2019 rok. Powodów do optymizmu nie ma:
wedle przewidywań, ceny energii elektrycznej mogą wzrosnąć o około 15
proc., gaz o kilka procent. Nieco zdrożeć może również paliwo, choć tu
wiele zależeć będzie od tego, co wydarzy się na rynku globalnym. Rok
2018 nie był najlepszy dla rolników, zatem i za skutki tegorocznej suszy
zapłaci każdy klient – szacowane podwyżki produktów rolnych to ok. 10
procent, nabiał pójdzie nawet o 20 proc. w górę, pieczywo, drób –
podobnie.
Związki zawodowe w Polsce zapewniają dziś, że nie chcą na polskich
ulicach „żółtych kamizelek” i oczekują od rządu mądrej polityki
energetycznej. Część budżetówki będzie mogła liczyć na wyższe pensje,
wzrośnie płaca minimalna… Generalnie rok 2019 (maraton wyborczy trwa) ma
być rokiem podwyżek pensji, ale i zapewne cen. Jaki będzie finalny
bilans złotówek pozostających w portfelach Polaków? Oby się nie okazało,
że na koniec miesiąca pozostanie w nich skromniejsza niż dotąd pula –
ot, w sam raz na „żółtą kamizelkę”.
Marcin Austyn