Utopienie we krwi Powstania Warszawskiego,
zrównanie z ziemią stolicy, wybicie po wojnie żołnierzy wyklętych – to
była tragiczna lekcja, z której Polacy mieli wreszcie wyciągnąć wnioski.
Kolejna polska rewolucja – Solidarności – była już pokojowa. Gen walki z
bronią w ręku jednak nie zniknął…
Ręce do góry! Oddaj broń! W imieniu Powstańczej Armii Krajowej! Jadący
do pracy sierżant milicji Zdzisław Karos nie mógł uwierzyć w to, co
słyszy. Mroźny lutowy poranek 1982 roku, zapchany warszawski tramwaj
linii 24, smutna rzeczywistość stanu wojennego. I trzech wątłych, nastoletnich chłopców, którzy grożąc mu zdobyczną TT-ką chcieli pozbawić go służbowej broni.
– Synku…
– mruknął pobłażliwe sierżant Karos, chwytając za lufę pistoletu,
którym straszył go roztrzęsiony Robert Chechłacz. Szamotanina, strzał,
ciężko ranny w brzuch milicjant osunął się na podłogę. Zmarł pięć dni
później. Osierocił dwójkę dzieci.
Prawdziwe powstanie na wiosnę
Siły Zbrojne Polski Podziemnej,
czyli konspiracyjna grupa kilku nastolatków, zawiązały się ledwie
miesiąc wcześniej. Młodzieńcom z Grodziska Mazowieckiego zaimponował
dojeżdżający z Lublina Stanisław Matejczuk.
Student historii oszołomił uczniów szkół średnich bajkowymi opowieściami o ogólnopolskim zbrojnym ruchu oporu przeciwko dyktaturze Wojciecha Jaruzelskiego i planach wywołania narodowego powstania. Zapewniał, że wybuchnie ono lada moment, już na wiosnę.
Matejczuk polecił chłopakom zorganizować się w konspiracyjne piątki,
przybrać pseudonimy i prowadzić działania wywiadowcze, propagandowe i
małego sabotażu. Wszystko według wzorców wypracowanych kilkadziesiąt lat
wcześniej przez Armię Krajową i Szare Szeregi.
I może do żadnej tragedii by nie doszło, gdyby chłopcy poprzestali na rozrzucaniu solidarnościowych ulotek. Niestety, w młodych, gorących głowach zrodził się kompletnie utopijny plan odbicia osób internowanych w warszawskiej Białołęce. Do tego z kolei potrzebna im była broń…
Pistolety w głośniku na plebanii
Zdobyć
broń można była tylko w jeden sposób – rozbrajając milicjanta czy
żołnierza na ulicy. Z oczywistych względów najtrudniej było o pierwszy
pistolet. Grotowi (Robert Chechłacz) i Kowaczowi (Tomasz Łupanow) sprzyjało jednak szczęście. W Grodzisku udało im się obezwładnić i okraść ze służbowej broni kompletnie pijanego milicjanta.
Grożąc
pierwszym zdobytym pistoletem przypadkowo spotkanemu w autobusie
chorążemu zdobyli kolejną sztukę broni. I tak dalej, aż do uzbrojenia
całej grupy. Plan wydawał się nie mieć słabych punktów…
Tymczasem kontakt ze Studentem był
mocno utrudniony. Matejczuk pojawiał się tylko raz na tydzień – dwa z
tajemniczymi zaleceniami, płynącymi rzekomo z samej góry. Dlatego w
poszukiwaniu autorytetu, inspiracji i wsparcia chłopcy zwrócili się do
księdza Sylwestra Zycha z parafii św. Anny w Grodzisku.
31-letni duchowny miał świetny kontakt z młodzieżą. Dyskutował, zapraszał na plebanię szybko przechodził na „ty” i traktował po partnersku. Tym razem był jednak bardzo poważnie zaniepokojony aktywnością swoich podopiecznych i olbrzymim ryzykiem, które podjęli.
Wtajemniczony w ich plany zgodził się przyjąć na przechowanie dwa zdobyczne pistolety, które ukrył w kościelnym głośniku, i udostępnić im plebanię na konspiracyjne zebrania.
Zych odmówił jednak objęcia funkcji dowódcy Sił Zbrojnych Polski Podziemnej, widząc dla siebie raczej rolę moralnego przewodnika. Jak to później tłumaczył: jako ksiądz czułem się zobowiązany udzielić im pomocy i schronienia.
Nieświadomi rozpętanej burzy członkowie Powstańczej Armii Krajowej ćwiczyli strzelanie ze zdobycznych pistoletów (co bardzo imponowało dziewczynom) i odbywali długie posiadówy u księdza Zycha. W nocy z 4 na 5 marca wszyscy członkowie organizacji trafili do aresztu.
Komunistyczna propaganda prawie oszalała z radości. Pokojowe, pełne rozsądku stanowisko Solidarności i Episkopatu wyraźnie kontrastowało z bezprawiem i okrucieństwem wojskowego przewrotu przeciwko własnemu narodowi!
Od rozbicia wolnych związków i wprowadzenia stanu wojennego minęły już ponad dwa miesiące. Tymczasem wciąż nie potwierdziły się żadne z kolportowanych przez władzę informacji o planowanym przez Solidarność zbrojnym przejęciu władzy i krwawym rozliczeniu z rządzącymi. I wreszcie komuniści dostali w ręce dowód na to, że wolnościowcy dążą tak naprawdę do przelewu krwi bratniej. Ba, mogli się też odtąd obnosić z faktem, że w ich szeregach padła pierwsza ofiara.
We wszystkich medialnych przekazach na pierwszy plan wysuwano informację, że pomysłodawca i najstarszy członek grupy był studentem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Dowódcą organizacji był z kolei katolicki ksiądz, znany z antykomunistycznych przekonań. Młodociani sprawcy, którzy mogliby wzbudzić współczucie społeczeństwa, byli traktowani drugoplanowo.
Taki komunikat był oczywiście manipulacją. Żaden z członków organizacji nie należał do Solidarności. Młodzi spiskowcy, zafascynowani Legionami Polskimi i Kamieniami na szaniec, mieli tylko głowy pełne romantycznych ideałów i utopijne plany walki z reżimem.
Zabójstwo sierżanta Karosa nie było planowane. Do tragedii doszło w wyniku nieszczęśliwego wypadku i ataku paniki. A ksiądz Sylwester Zych nie był żadnym przywódcą „szajki”. O akcjach chłopców dowiadywał się po fakcie, podczas cotygodniowych spotkań na plebanii. Tych zresztą odbyło się nie więcej niż pięć! Jak pisze Patryk Pleskot w książce pt. „Zabić. Mordy polityczne w PRL”:
Ksiądz na czele organizacji chcącej zbrojnie obalić ustrój
Jak można się było spodziewać, komunistyczny aparat represji zareagował niezwykle stanowczo na zamordowanie swojego człowieka. Nieważne, że był to tylko milicjant – w wyjaśnienie sprawy zaangażowane zostały olbrzymie środki i najlepsi specjaliści.Nieświadomi rozpętanej burzy członkowie Powstańczej Armii Krajowej ćwiczyli strzelanie ze zdobycznych pistoletów (co bardzo imponowało dziewczynom) i odbywali długie posiadówy u księdza Zycha. W nocy z 4 na 5 marca wszyscy członkowie organizacji trafili do aresztu.
Komunistyczna propaganda prawie oszalała z radości. Pokojowe, pełne rozsądku stanowisko Solidarności i Episkopatu wyraźnie kontrastowało z bezprawiem i okrucieństwem wojskowego przewrotu przeciwko własnemu narodowi!
Od rozbicia wolnych związków i wprowadzenia stanu wojennego minęły już ponad dwa miesiące. Tymczasem wciąż nie potwierdziły się żadne z kolportowanych przez władzę informacji o planowanym przez Solidarność zbrojnym przejęciu władzy i krwawym rozliczeniu z rządzącymi. I wreszcie komuniści dostali w ręce dowód na to, że wolnościowcy dążą tak naprawdę do przelewu krwi bratniej. Ba, mogli się też odtąd obnosić z faktem, że w ich szeregach padła pierwsza ofiara.
We wszystkich medialnych przekazach na pierwszy plan wysuwano informację, że pomysłodawca i najstarszy członek grupy był studentem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Dowódcą organizacji był z kolei katolicki ksiądz, znany z antykomunistycznych przekonań. Młodociani sprawcy, którzy mogliby wzbudzić współczucie społeczeństwa, byli traktowani drugoplanowo.
Taki komunikat był oczywiście manipulacją. Żaden z członków organizacji nie należał do Solidarności. Młodzi spiskowcy, zafascynowani Legionami Polskimi i Kamieniami na szaniec, mieli tylko głowy pełne romantycznych ideałów i utopijne plany walki z reżimem.
Zabójstwo sierżanta Karosa nie było planowane. Do tragedii doszło w wyniku nieszczęśliwego wypadku i ataku paniki. A ksiądz Sylwester Zych nie był żadnym przywódcą „szajki”. O akcjach chłopców dowiadywał się po fakcie, podczas cotygodniowych spotkań na plebanii. Tych zresztą odbyło się nie więcej niż pięć! Jak pisze Patryk Pleskot w książce pt. „Zabić. Mordy polityczne w PRL”:
Duchowny przyznawał, że nie wierzył w te najbardziej śmiałe plany. Odradzał odbijanie internowanych, przestrzegał przed rozlewem krwi, starał się hamować „gorące głowy”.
Czy ksiądz Zych mógł nie dopuścić do życiowej tragedii młodych ludzi i śmierci szeregowego milicjanta? Pytanie pozostaje otwarte.
25 lat więzienia
Śledztwo
było brutalne. Podejrzanych bito, poniżano i torturowano, stosowano
wobec nich groźby. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego także nie miał
litości dla, jak to ujęto, członków nielegalnego związku zbrojnego. Roberta Chechłacza – bezpośredniego sprawcę śmierci sierżanta Karosa – skazano na 25 lat więzienia. Uniknął kary śmierci tylko dlatego, że był niepełnoletni. Towarzyszący mu Tomasz Łupanow dostał 13 lat odsiadki, a Stanisław Student Matejczuk – 6.
Ksiądz
Zych za przynależność do nielegalnej organizacji zbrojnej i
przechowywanie broni bez zezwolenia dostał wyrok 4 lat więzienia. Sąd
Najwyższy zmienił wymiar kary na 6 lat. Pozostałe osoby skazano na
wyroki krótsze lub w zawieszeniu. Wszyscy ukarani opuścili jednak
więzienie po kilku latach, jeszcze przed upadkiem komunizmu.
My ci tego Karosa nie darujemy
Już podczas pobytu w zakładzie karnym esbecy i strażnicy więzienni wprost zapowiadali księdzu Zychowi, że zostanie zamordowany po wyjściu na wolność.
Nie od razu, bo byłoby to zbyt oczywiste, ale po jakimś czasie. W 1986
roku, po 4 latach odsiadki, zastosowano wobec niego amnestię i
wypuszczono go z więzienia.
Od pierwszych chwil na wolności był
bombardowany anonimowymi listami i telefonami z pogróżkami. Nic
dziwnego, że już po 3 dniach niespełna 37-letni mężczyzna nagrał na
magnetofonie swój testament:
Czuję, że zbliża się mój dzień.
(…) Walczyłem, jak umiałem, walczyłem do końca, byłem w więzieniu, ale
myślę, że Polsce trzeba dać więcej, trzeba dać siebie do końca – jak ks.
Jerzy [Popiełuszko].
W lutym 1989 roku, po dwóch tajemniczych
zgonach (najpewniej morderstwach) księży Niedzielaka i Suchowolca,
ksiądz Sylwester Zych mógł już tylko mruknąć do siebie: Teraz esbecy wezmą się za mnie.
Pod koniec marca został napadnięty w Warszawie przez trzech nieznanych sprawców, którzy próbowali siłą wlać mu do gardła wódkę. Napastników spłoszyła przypadkowa kobieta.
11
lipca 1989 roku (już po obradach Okrągłego Stołu i pierwszych częściowo
wolnych wyborach 4 czerwca) zwłoki księdza zostały znalezione przy
Dworcu PKS w Krynicy Morskiej. Oficjalnie za przyczynę zgonu uznano
zatrucie etanolem – miał ponad 4 promile we krwi. Jednak ksiądz znany
był z awersji do alkoholu.
Dopiero w czasie powtórnej sekcji zwłok specjaliści doliczyli się aż 54 uszkodzeń ciała,
w tym licznych pręg z tyłu głowy, będących być może śladami uderzeń
pałką. Tajemnica śmierci księdza Sylwestra Zycha nigdy nie została
wyjaśniona.
Robert Chechłacz i Stanisław Matejczuk wyemigrowali z
kraju obawiając się, że nawet w wolnej Polsce może spotkać ich taki sam
los, jak zaprzyjaźnionego kapłana.
Bibliografia
- Zbigniew Branach, Tajemnica śmierci ks. Zycha, Wyd. Agencja Reporterska Cetera 2002.
- Patryk Pleskot, Zabić. Mordy polityczne w PRL, Znak Horyzont 2016.
- Oskarżeni. Śmierć sierżanta Karosa, Dramat dokumentalny TVP 2007.