czwartek, 7 lutego 2019

Adam Danek: Sismondi – socjalista półfeudalny

 
           Za kierunek polityczny, którego postulaty mają mocne ugruntowanie w ekonomii, uchodzi dość powszechnie liberalizm. Również marksizm może pochwalić się długim rzędem opasłych tomisk pism ekonomicznych swoich zwolenników. Konserwatyzm natomiast ma opinię kierunku dość bezradnego w kwestiach ekonomicznych. Może wynika ona z prostego faktu, iż konserwatyści nigdy nie zdradzali podobnej obsesji na punkcie własności prywatnej, pieniądza i kapitalizmu, co liberałowie i marksiści. Tak czy owak, przekonanie, że ekonomia stanowi piętę achillesową konserwatyzmu wydają się podzielać prawie wszyscy, włącznie z niemałą częścią konserwatystów, a w każdym razie ludzi, którzy się mniej lub bardziej słusznie za nich uważają. Zgodnie z dominującym stereotypem liberalizm rozwinął swoją myśl ekonomiczną, marksizm – swoją, a konserwatyzm swojej nie posiada. Skoro zaś konserwatyzm nie ma własnej myśli ekonomicznej – wnioskują jego dyletanccy amatorzy – to myśl ekonomiczną dla niego trzeba wziąć skądinąd, z zewnątrz. A skąd? Z liberalizmu, bo na płaszczyźnie ekonomii przynajmniej broni on własności prywatnej  i indywidualnej inicjatywy. (Prawdziwy konserwatysta powiedziałby, że liberalizm nie „broni”, tylko absolutyzuje jedno i drugie – i w tym właśnie tkwi jego niszczycielska istota.). W efekcie w obiegu krąży mnóstwo opracowań, w których przeczytać można wyrażony z pełną powagą pogląd, że doktryna ekonomiczna konserwatyzmu bazuje na koncepcjach takich ekonomistów, jak nie tylko Hayek (nad czym od biedy dałoby się ewentualnie podyskutować), ale na dokładkę Bastiat, Friedman czy Mises, z których każdy był chodzącą antytezą konserwatyzmu.

Ale nie tylko słabujący konserwatyści na siłę włączają do swojej tradycji nie pasujących do niej teoretyków ekonomii z obozu liberalnego. Ekonomista Jean Charles Léonard Simonde de Sismondi (1773-1842) uchodzi za socjalistę, choć w jego myśli elementy konserwatywne przeważają nad lewicowymi. Opinię tę zawdzięcza chyba głównie „Manifestowi komunistycznemu”, w którym Marks i Engels umieścili listę swoich przeciwników, a na niej Sismondiego jako intelektualnego przywódcę „socjalizmu drobnomieszczańskiego” (wśród ciekawszych wymienili też „socjalizm konserwatywny” reprezentowany przez Pierre’a-Josepha Proudhona oraz „socjalizm feudalny” wyznawany przez „część francuskich legitymistów” i krąg Benjamina Disraelego w Anglii). I rzeczywiście, nie zetknąłem się dotąd nigdy z pismami konserwatysty, który w kwestiach ekonomicznych powoływałby się na Sismondiego – doskonały przykład reguły „cudze chwalicie, swego nie znacie”.
 
Jego najbardziej wpływowym dziełem były „Nowe zasady ekonomii politycznej”, których pierwsze wydanie ukazało się w 1819 r., a drugie, rozszerzone, w roku 1827. Ich przyszły autor odbywał w młodości praktykę kupiecką w Lyonie. W 1792 r., wobec zaostrzającej się sytuacji politycznej (przypomnijmy, że w 1793 r. w Lyonie wybuchło powstanie żyrondystów przeciw świeżo zaprowadzonej dyktaturze jakobinów, zakończone zrównaniem miasta z ziemią przez wojska Konwentu), powrócił do rodzinnej Genewy. Tu jednak właśnie przejęła władzę partia wywrotowa, zafascynowana rewolucyjną Francją, tymczasem ojciec Sismondiego należał do partii arystokratycznej. W obawie przed represjami cała rodzina uszła w 1793 r. do Anglii, podówczas głównej przystani rojalistycznych francuskich émigrees. Jak się okazało – na krótko, bo już w 1794 r. zdecydowali się wrócić do Genewy, nadal rządzonej przez partię rewolucyjną. W mieście doszło do rozruchów, podczas których Sismondi został wraz z ojcem aresztowany pod zarzutem ukrywania kontrrewolucjonisty we własnym domu. Gdy udało im się wyjść na wolność, ponownie wyruszyli na emigrację, tym razem do księstwa Toskanii, należącego do imperium Habsburgów. Przez następne pięć lat Sismondi gospodarował tam na majątku ziemskim. Był w tym czasie kilkakrotnie więziony przez austriackie władze, co wywarło wpływ na jego późniejsze poglądy. W 1800 r. ostatecznie powrócił do Genewy, gdzie spędził resztę życia. W 1803 r. bezskutecznie starał się o katedrę ekonomii na uniwersytecie w Wilnie. Około 1821 r. postanowił napisać historię Polski, ale zamierzeń tych nie zrealizował.
 
Za lewicowy komponent w myśli Sismondiego uznać można przede wszystkim jego antymonarchizm. Szwajcarski ekonomista twierdził wręcz, że ustrój monarchiczny szkodzi gospodarce, a „wolny rząd” (tj. republikański) sprzyja jej rozwojowi, ponieważ pobudza ogólną aktywność społeczną (t. 2, s. 249)*. Na postać szczególnie złowrogą wyrastał w jego oczach cesarz Karol V Habsburg. Monarcha ten bowiem „połączył pod swoją władzą wszystkie kraje słynące dotychczas z przemysłu i bogactwa: Hiszpanię, prawie całe Włochy, Flandrię i Niemcy”, a zarazem rujnował je nieustannymi wojnami. Te ostatnie sprawiały, iż wydatki dokonywane przez cesarza stale przekraczały możliwości ich finansowania. Tak pojawił się na świecie deficyt budżetowy. Chcąc go opanować, Karol w swoim imperium poddał gospodarkę zarządowi nieobeznanej z nią administracji politycznej oraz prowadził rabunkową politykę fiskalną. Analogicznie postępowali wielcy rywale cesarza – królowie Franciszek I we Francji i Henryk VIII w Anglii. Według Sismondiego była to „pierwsza rewolucja dokonana w ekonomii politycznej”, której poświęcił on w swoim dziele osobny rozdział (t. 1, s. 36-39).
 
Ideałem ustrojowym szwajcarskiego ekonomisty nie były jednak I Republika Francuska czy republika amerykańska, zrodzone z antymonarchistycznych rewolucji. O Ameryce i Amerykanach w ogóle miał Sismondi jak najgorsze zdanie, widząc w ich kraju ojczyznę chciwej, barbarzyńskiej odmiany kapitalizmu. Jak zauważył, Amerykanie jako pierwszy naród na świecie zaprowadzili modelowo kapitalistyczne, tj. giełdziarskie stosunki ekonomiczne nawet w najbardziej konserwatywnym segmencie gospodarki, jakim jest rolnictwo: „Zarzuca się mieszkańcom Stanów Zjednoczonych, że mają umysł całkowicie pochłonięty majątkowymi kalkulacjami i nie kierują się skrupulatnością w interesach. Tymczasem znają oni tam tylko gospodarkę patriarchalną. Wyjątek jednak potwierdza regułę: ziemia jest w Ameryce przedmiotem nieustannej spekulacji. Rolnik nie myśli o ustaleniu swego dobrobytu, lecz dąży do zbogacenia się: sprzedaje swe grunta w Virginii, aby przenieść się do Kentucky; następnie sprzedaje w Kentucky, aby zamieszkać na terytorium Illinois. Wciąż spekuluje jak makler giełdowy. Z tej ruchliwości wynika większa fortuna, lecz mniejsza moralność: klasa, która powinna trzymać się dawnych zasad, sama zostaje wciągnięta w zbyt gwałtowny ruch.” (t. 1, s. 151). Ameryka zademonstrowała światu nową mentalność. Nieskrępowana żadnymi innymi względami żądza zysku ogarnęła tam wszystkie warstwy społeczne, nie wyłączając elit. Doprowadziło to Amerykanów do moralnego i politycznego upadku: „Najbardziej jednak znamiennym skutkiem tak gwałtownego wzrostu ludności i bogactwa w Ameryce i wykazywanej przez wszystkie instytucje społeczne tendencji do podwojenia jeszcze tej szybkości jest wpływ, jaki wywarła ta szalona powszechna licytacja na charakter moralny mieszkańców. Część ustabilizowana narodu, część zachowawcza, o dawnych obyczajach, została całkowicie odsunięta; nie ma ani jednego Amerykanina, który by nie dążył do zrobienia majątku, i to w szybkim czasie. Pierwszym zadaniem życia stało się – zarabiać! I w narodzie najbardziej wolnym na kuli ziemskiej nawet wolność straciła na wartości w porównaniu z zyskiem. Uczucie wyrachowania ogarnęło nawet dzieci, podporządkowuje ono nieustannie spekulacji właścicieli ziemskich, przytłacza rozwój umysłowy, zamiłowanie do sztuki, literatury i nauki, demoralizuje nawet funkcjonariuszy wolnego rządu, którzy wykazują chciwość niegodną swego stanowiska, nadaje charakterowi amerykańskiemu piętno, które nie łatwo będzie zetrzeć.” (t. 1, s. 365).
 
Ideałem ustrojowym Sismondiego pozostawały stare, przedrewolucyjne miejskie republiki włoskie, szwajcarskie, niemieckie i hanzeatyckie (t. 2, s. 159-160). O ile jednak nie był zwolennikiem monarchii, o tyle stawiał monarchię absolutną wyżej od monarchii konstytucyjnej przynajmniej pod jednym względem – finansowym. Głosił mianowicie: „Monarchie konstytucyjne, ku którym Europa zdaje się dzisiaj zmierzać, wydają się (…) spośród wszystkich rządów najmniej oszczędne, ponieważ obowiązek zaspokajania wydatków odłączono od chęci wydatkowania.” (t. 2, s. 179). W monarchii absolutnej król i jego ministrowie mogą wprawdzie arbitralnie określać wysokość swoich wydatków, ale muszą również sami znaleźć źródła ich finansowania, co zawsze działa w jakimś stopniu miarkująco. Monarchie konstytucyjne są bardziej rozrzutne i gorzej gospodarują finansami, bo za budżet odpowiada w nich nie rząd i dwór, tylko parlament. Rząd może właściwie dowolnie określać wysokość wydatków swoich i królewskich, ponieważ nie on musi troszczyć się o zdobycie pieniędzy – formalna odpowiedzialność za to została przerzucona na inny organ (t. 2, s. 179-180).
 
Rewolucja francuska w ocenie Sismondiego była tragedią i barbarzyństwem, lecz miała jeden pozytywny skutek: dokonała rozdrobnienia i upowszechnienia własności (t. 1, s. 152-153). Dzięki parcelacji wielkich majątków ziemskich należących wcześniej do arystokracji i Kościoła szerokie rzesze stały się drobnymi, ale jednak właścicielami ziemskimi, a ta warstwa społeczna jest ze swej natury zawsze konserwatywna: „Rewolucja nadzwyczajnie pomnożyła klasę włościan – właścicieli. Obecnie liczą we Francji ponad trzy miliony rodzin – pełnych właścicieli gruntów, na których gospodarzą, co daje przypuszczalnie przeszło 15 milionów ludzi. W ten sposób ponad połowa narodu zainteresowana jest w nietykalności wszelkich praw. Większość i siła fizyczna są po tej samej stronie, co porządek społeczny; i gdyby rząd się zawalił, tłum sam starałby się ustanowić inny, który by bronił bezpieczeństwa i własności.” (t. 1, s. 153). Rewolucja francuska wywołała zatem efekt dystrybucjonistyczny. W ten sposób wzmocniła równowagę społeczną, poważnie zakłóconą w czasach przedrewolucyjnych, i stworzyła lepsze podstawy dla porządku.
 
Szwajcarski ekonomista odwoływał się do ludu i występował w obronie jego interesów. Ale lud według Sismondiego to włościanie, rzemieślnicy, samodzielni właściciele małych warsztatów pracy (t. 1, s. 5). To w te warstwy społeczne uderzała rewolucja przemysłowa w stylu angielskim, której Szwajcar był jednym z pierwszych głębszych krytyków. Ideał społeczny Sismondiego miał charakter w gruncie rzeczy konserwatywny: w zdrowym społeczeństwie panują relacje hierarchiczne i paternalistyczne – niepracujące elity tworzą dorobek kultury, a władze opiekują się warstwami niższymi i troszczą o ich dobrobyt (t. 1, s. 21-22). Autor ten przekonywał, że bogatsi i biedniejsi potrzebują siebie nawzajem, nawet w sensie czysto ekonomicznym (t. 1, s. 83). Dlatego też odrzucał egalitaryzm majątkowy i socjalistyczne postulaty rozdzielenia własności zamożnych pomiędzy ubogich: „Ulepszony porządek społeczny jest na ogół korzystny zarówno dla biednego, jak i dla bogatego, a ekonomia polityczna uczy zachowywać ten porządek i poprawiać go, ale bynajmniej nie obalać. Toć to dobroczynna Opatrzność dała naturze ludzkiej potrzeby i cierpienia, aby dostarczyć bodźców pobudzających naszą aktywność i skłonić do rozwoju całej naszej istoty. Gdybyśmy usunęli cierpienie z tego świata, usunęlibyśmy też cnotę; tak samo gdybyśmy mogli znieść potrzeby, zniszczylibyśmy wytwórczość. A więc wcale nie równość warunków, lecz szczęście we wszelkich warunkach powinien mieć prawodawca na widoku. I wcale nie przez podział własności mógłby dać społeczeństwu szczęście, gdyż w ten sposób zniszczyłby zapał do pracy, która jedynie powinna tworzyć wszelką własność i która nie znajduje innej podniety poza nierównością posiadania, odnawianą bez przerwy dzięki pracy; przeciwnie, osiągnie to, zapewniając każdej pracy odpowiednie wynagrodzenie, podtrzymując aktywność ducha i nadzieję, pozwalając zarówno biednemu, jak i bogatemu znaleźć pewne utrzymanie oraz pozwalając mu poznać słodycze życia w wykonaniu swego zadania.” (t. 1, s. 27-28). Sismondi polemizował (t. 2, s. 287-288) z poglądami socjalistów-mesjanistów takich jak Charles Fourier (1772-1837), Just Muiron (1787-1881) i Robert Owen (1771-1858), a także z ricardiańskim socjalistą Williamem Thompsonem (1775-1833).
 
W jednej wszelako kwestii szwajcarski ekonomista popierał parcelację własności: był przeciwnikiem tworzenia trwałych, niepodzielnych dóbr rodowych, a opowiadał się za rozproszeniem majątku w ramach rodu. Doszedł bowiem do wniosku, że dobra niepodzielne, takie jak majoraty czy ordynacje, muszą nieuchronnie tracić na wartości, co pociąga za sobą zubożenie szlachty i rozkład arystokracji jako ustroju społecznego. Tam, gdzie istnieją posiadłości przekazywane w ramach rodu, dziedziczy je najstarszy syn. Zasada ta obciąża go stałymi wydatkami, ponieważ musi on zapewnić utrzymanie młodszym braciom i posagi siostrom, którym podług prawa nie wolno odziedziczyć nawet najmniejszej części rodowej ziemi. Z drugiej strony, aby podnieść lub przynajmniej utrzymać produkcyjność (dochodowość) majątku, jedyny dziedzic musi dokonywać w nim inwestycji. Aby je sfinansować, potrzebuje kredytu, którego jednak nie może uzyskać, bo prawo nie zezwala na obciążenie niepodzielnych dóbr rodowych hipoteką. W rezultacie rodowe posiadłości z pokolenia na pokolenie są coraz mniej dochodowe i zamieniają się w ciężar, który trzeba utrzymywać z innych źródeł. W księstwach hiszpańskich, włoskich, francuskich czy niemieckich, gdzie niepodzielne posiadłości rodowe z mocy prawa obejmował tylko najstarszy syn, wszędzie dochodziło do stopniowej deklasacji szlachty (t. 1, s. 241-246). „Wszystkie ustroje arystokratyczne, które się utrzymały w świecie: w Grecji, w republice rzymskiej, we Florencji, w Wenecji, we wszystkich republikach włoskich średniowiecza, w republikach Szwajcarii i Niemiec, stosowały na mocy prawa równy podział majątku między dziećmi. Olbrzymie fortuny utrzymywały się tam całymi wiekami, nawet gdy były umieszczone w handlu, jak na przykład majątki Strozzich, Medyceuszów we Florencji lub Fuggerów w Augsburgu. Rzadko kiedy spotykało się w tych rodzinach znaczną ilość braci, a jednak nie wygasły one tak prędko.” – pisał Sismondi (t. 1, s. 245).
 
Szwajcarski ekonomista za najlepsze uważał społeczeństwo oparte na gospodarce patriarchalnej, to znaczy takiej, której fundamentem są rodzinne gospodarstwa rolne, kierowane przez ojca rodziny, będącego właścicielem ziemi, a nie tylko jej dzierżawcą. W jego ocenie gospodarka taka łączyła maksymalne możliwe rozdrobnienie i rozproszenie własności z maksymalnym upowszechnieniem względnego dobrobytu. W rezultacie utrzymywała trwalszą i zdrowszą strukturę społeczną, niż jakakolwiek inna – a zwłaszcza niż gospodarka kapitalistyczna, pogrążająca społeczeństwo w gorączce permanentnej reorganizacji i powodowanych przez nią licznych życiowych patologii. Ponadto gospodarka patriarchalna eliminowała groźbę przeludnienia i związanej z nim pauperyzacji (jakich ośrodkami stały się wielkie miasta przemysłowe), ponieważ w praktyce nie pozwalała na zwiększenie ludności powyżej liczby, którą może utrzymać ziemia. Zarazem liczba rodzin, które w gospodarce patriarchalnej mogły utrzymać się z tego samego areału ziemi przewyższała ich liczbę możliwą do uzyskania przy jakiejkolwiek innej organizacji gospodarki: „Gospodarka patriarchalna polepsza charakter i obyczaje tej tak licznej części narodu, która musi dokonać wszystkich robót w polu. Własność przyzwyczaja do ładu i oszczędności, codzienny dostatek oducza łakomstwa i pijaństwa: przecież właśnie braki wywołują żądzę nadużycia, właśnie troski szukają zapomnienia w otępiającym pijaństwie. (…). W krajach, które zachowały gospodarkę patriarchalną, ludność wzrasta regularnie i szybko aż do czasu osiągnięcia granicy naturalnej: to znaczy, że spadki ulegają podziałowi między kilku synów, dopóki każda rodzina dzięki zwiększaniu ilości rąk do pracy może otrzymać taki sam dochód z mniejszego kawałka ziemi. Ojciec posiadający rozległe obszary pastwisk rozdziela je między swych synów, aby ci przekształcili je w pola i łąki; synowie znów je dzielą, usuwając system odłogów; każde udoskonalenie nauki rolniczej pozwala na dalszy podział własności gruntowej; nie należy jednak obawiać się, że właściciel wychowa swe dzieci na żebraków: zna on dokładnie spadek, jaki może im zostawić; wie, że z samego prawa zostanie równo podzielony między nich; widzi granicę, do której podział ten może się odbywać, aby dzieci nie spadły poniżej jego własnej sytuacji, i uzasadniona godność rodowa, istniejąca u chłopa tak samo jak u szlachty, powstrzymuje go od dania życia dzieciom, którym nie mógłby zapewnić odpowiedniego losu. Gdyby się jednak urodziły, nie ożenią się albo też sami wybiorą spośród wielu braci tego, który ma utrzymać ciągłość rodu. Nie spotyka się wcale w kantonach szwajcarskich posiadłości chłopskich do tego stopnia rozdrobnionych, żeby nie mogły zapewnić dostatecznego dobrobytu, chociaż zwyczaj służby cudzoziemskiej otwierający dzieciom karierę nieznaną i nie dającą się przewidzieć zachęca niekiedy do nadmiernej ludności.” (t. 1, s. 150-152).
 
Nie wszędzie jednak i nie zawsze klasa rolników uprawiających ziemię tożsama była z klasą jej właścicieli. W krajach, gdzie z różnych względów nie dochodziło do rozdrobnienia własności ziemskiej i pozostawała ona skupiona w rękach względnie nielicznej warstwy wielkich posiadaczy, Sismondi za najkorzystniejszą i najbardziej humanitarną uznawał tradycyjną gospodarkę połowniczą, polegającą na oddawaniu chłopom ziemi pod uprawę przez właściciela w zamian za połowę uzyskiwanych z niej plonów. W ocenie szwajcarskiego myśliciela zalety wynikające z takiego układu czyniły gospodarkę połowniczą drugim najlepszym ustrojem ekonomicznym po gospodarce patriarchalnej: „Połownik pozbawiony jest wszelkich trosk, które w innych krajach ciążą na niższej klasie ludności. Nie płaci wcale podatków bezpośrednich – wszystkie w dalszym ciągu obciążają właściciela. Nie płaci swemu panu czynszu w pieniądzach. Nie jest więc zmuszony nic sprzedawać ani kupować, chyba na własny domowy użytek. Termin zapłaty podatku lub czynszu dzierżawnego nie ciąży nad nim i nie zmusza do sprzedaży po niskiej cenie na pniu zbiorów będących jego wynagrodzeniem za pracę. Potrzebuje bardzo niewielkich kapitałów, gdyż nie trudni się handlem artykułami spożywczymi: nakłady podstawowe dokonane zostały raz na zawsze przez jego pana, co zaś do robót codziennych – wykonuje je sam wraz z własną rodziną, gdyż połownictwo powoduje zawsze wielkie rozdrobnienie gruntów, czyli to, co nazywamy drobną uprawą. Przy tym systemie gospodarowania chłop dba o własność, jak gdyby należała do niego; otrzymuje on ze swego połownictwa wszystkie korzyści, którymi szczodrość przyrody wynagradza pracę ludzką, chociaż przypadający mu udział nie jest tak znaczny, aby się sam mógł zwolnić od pracy. Nie ma na wsi niższej warstwy od niego, nie ma wyrobników, nie ma parobków, których sytuacja byłaby gorsza. Tymczasem jego własne położenie jest znośne. Przedsiębiorczość, oszczędność, rozwój jego inteligencji stale powiększają jego dobrobyt. W latach pomyślnych cieszy się pewnym dostatkiem, nie jest wykluczony od wydawanej przez przyrodę uczty, którą swą pracą przygotował, kieruje swymi robotami według własnej roztropności i sieje, żeby jego dzieci zbierały.” (t. 1, s. 167-168).
 
Jako znacznie gorszą od połowniczej oceniał Sismondi gospodarkę pańszczyźnianą, w której ceną za prawo do użytkowania ziemi był nie podział plonów, lecz podział pracy rolnika. Dla pana stwarzało to pole do licznych nadużyć, zaś chłopa, który nie chciał paść ich ofiarą, motywowało do oszczędzania wysiłku, czyli do pracowania możliwie najgorzej (t. 1, s. 176-181). Krytyczna ocena pańszczyzny nie przeszkadzała jednak szwajcarskiemu ekonomiście stwierdzić, że chłop pańszczyźniany w Polsce żyje we względnym dostatku (t. 1, s. 371-372), a nie w nędzy, jak portretowały go literackie schematy z XIX i XX wieku.
Z dzisiejszego punktu widzenia rewizjonizmem historycznym trącą nie tylko poglądy Sismondiego na temat pańszczyzny, ale również na temat gospodarki niewolniczej. Na przekór prezentyzmowi przedstawiającemu niewolnictwo niezależnie od czasu i miejsca jako zło absolutne, Sismondi wskazywał, że w ustroju drobnej, rodzinnej własności ziemskiej stosunek pana do niewolnika był humanitarny. Niewolnicy tworzyli jedną z kategorii domowników właściciela i jako takich też ich traktowano: „Najsilniejsi uznali za wygodny sposób zaopatrzenia się w robotników przez nadużycie zwycięstwa raczej niż przez umowy. Jednakże, dopóki ojciec rodziny sam pracował wraz z dziećmi i swymi niewolnikami, warunki tych ostatnich były mniej ciężkie. Ich pan odczuwał to samo, co oni, miał te same potrzeby i tak samo się męczył; poszukiwał takich samych przyjemności i wiedział z własnego doświadczenia, że niewiele warta jest praca człowieka źle żywionego. Parobek u chłopa-rolnika w całej Francji jada przy stole swego gospodarza, niewolnik patriarchów nie był gorzej traktowany. Taka była gospodarka Judei oraz Italii i Grecji za dobrych czasów, taka jest dzisiaj w środkowej Afryce i w wielu częściach kontynentu amerykańskiego, gdzie niewolnik pracuje obok człowieka wolnego. U Rzymian przed drugą wojną punicką gospodarstwa będące w uprawie były tak małe, że liczba ludzi wolnych pracujących w polu znacznie przewyższała liczbę niewolników. Pierwsi posiadali pełną swobodę osobistą i możność użytkowania płodów swej pracy; drudzy byli bardziej upokorzeni niż cierpiący. Jak woły, towarzysze pracy człowieka, którego własny interes nauczył je oszczędzać, tak samo niewolnicy rzadko doznawali złego traktowania i jeszcze rzadziej odczuwali niedostatek.” (t. 1, s. 54-55). Położenie niewolników pogorszyło się natomiast, gdy małe majątki ziemskie zostały wyparte przez wielkie, w których własność oddzieliła się od pracy, a także od zarządzania. Wielkie majątki były nastawione na masową produkcję dla zysku ze sprzedaży i sprowadzano do nich rzesze niewolników. Pan i niewolnik stali się dla siebie anonimowi. W efekcie niewolników zaczęto traktować nie jak domowników, lecz jak towar, sprzęt przeznaczony do eksploatacji: „Rozwój bogactwa, zbytku i próżniactwa spowodował we wszystkich państwach starożytnych zastąpienie gospodarki patriarchalnej przez gospodarkę niewolniczą. (…). W Rzymie właściciele powiększyli swe posiadłości o tereny skonfiskowane ludom podbitym; w Grecji dzięki bogactwom osiągniętym z handlu porzucili pracę fizyczną i wkrótce zaczęli nią pogardzać. Osiedlili się po miastach, powierzając administrowanie swymi ziemiami zarządcom i dozorcom niewolników. Odtąd położenie większej części mieszkańców wsi stało się nie do zniesienia. Praca, która ustaliła związek między dwiema klasami społeczeństwa, zmieniła się w barierę rozdzielającą: pogarda i surowość zastąpiły opiekę, cierpienia mnożyły się, tym bardziej, że były nakazane przez podwładnych i że śmierć jednego lub kilku niewolników nie zmniejszała bynajmniej majątku zarządców. Niewolnicy źle żywieni, źle traktowani, źle wynagradzani stracili wszelkie zainteresowanie do spraw swych panów i prawie wszelką zdolność rozumowania. Wcale nie dbając o produkty ziemi, odczuwali utajoną radość za każdym razem, gdy widzieli zmniejszenie się bogactwa lub zawiedzione nadzieje swych gnębicieli.” (t. 1, s. 156-157). Tę zniuansowaną ocenę niewolnictwa odnosił jednak Sismondi tylko do dawnych epok. W odniesieniu zaś do współczesnej sobie kwestii murzyńskiej był zdeklarowanym abolicjonistą. Opowiadał się za powszechnym zniesieniem i zakazaniem niewolnictwa, argumentując, że jego utrzymywanie jest całkowicie nieopłacalne ekonomicznie (t. 1, s. 159-164).
 
Szwajcarski ekonomista ambiwalentnie oceniał natomiast gospodarkę dzierżawną. Również tutaj za kluczowy problem uważał stopień rozproszenia własności, podkreślając wyższość drobnych gospodarstw nad wielkimi i dobroczynne skutki społeczne istnienia tych pierwszych. Jeżeli gospodarka dzierżawna opierała się na dzierżawieniu małych majątków, prowadzonych osobiście przez dzierżawcę, jako ustrój ekonomiczny niemal dorównywała gospodarce patriarchalnej, przewyższając zaletami gospodarkę połowniczą. Sismondi pisał na ten temat: „Pierwszymi dzierżawcami byli zwykli rolnicy: większą część robót polnych wykonywali własnymi rękami, rozległość dzierżawionych gruntów uzależniali od siły roboczej swej rodziny; ponieważ nie wzbudzali wielkiego zaufania u właścicieli, więc ci ostatni zabezpieczali się wieloma klauzulami przymusowymi, a przede wszystkim robili umowy krótkoterminowe i trzymali dzierżawców w ciągłej zależności od siebie. (…). Co prawda klauzule przymusowe zostały stopniowo usunięte z umowy albo też nie były stosowane w praktyce; dzierżawcy swobodniej dysponują ziemią niż pół wieku temu i otrzymują umowy na dłuższe terminy. Nie przestali jednak być chłopami, sami prowadzą pług, sami doglądają bydła w polu i w oborze, żyją na świeżym powietrzu, przyzwyczajając się do codziennego trudu i do prostego pokarmu, co robi z nich krzepkich obywateli i dzielnych żołnierzy. Prawie nigdy nie zatrudniają u siebie najemników dniówkowych, lecz wyłącznie służbę rekrutującą się spośród im równych, traktowaną sprawiedliwie, siadającą z nimi do wspólnego stołu, pijącą to samo wino, ubraną tak samo jak oni. Toteż dzierżawcy wraz ze swą służbą tworzą jedną klasę chłopską, ożywioną tymi samymi uczuciami, dzielącą te same korzyści, narażoną na takie same braki i połączoną z ojczyzną tymi samymi więzami. W tych warunkach dzierżawcy są bez wątpienia mniej szczęśliwi od drobnych właścicieli, lecz bardziej od połowników, bo jeśli nawet mają więcej trosk, jeśli konieczność znalezienia na wyznaczony termin pieniędzy na tenutę dzierżawną lub na podatki naraża ich na wiele przykrych kłopotów i ciężkich strat, mają za to więcej widoków na przyszłość, ich życiowa kariera nie jest ograniczona, mogą piąć się w górę, mogą wzbogacić się i przejść do rzędu właścicieli, co jest powszechną wśród nich ambicją. Ta zmienność nadziei i obaw rozwija umysł, pozwala ocenić wartość wiedzy i kształtuje wyższe uczucia: dzierżawcy we Francji są Francuzami, połownicy pozostają tylko wasalami.” (t. 1, s. 188-189). Zupełnie inne stosunki panowały jednak w gospodarce dzierżawnej opartej na dzierżawie wielkich majątków ziemskich, kierowanych przez zawodowych zarządców, którzy wprowadzali w nich metody masowej produkcji typowe bardziej dla przemysłu i zatrudniali dużą liczbę pracowników najemnych. Dobrobyt i harmonia społeczna charakterystyczne dla systemu drobnych dzierżaw znikały tu bez śladu. Bezwzględnie wykorzystywani najemni robotnicy rolni żyli w warunkach równie opłakanych, co robotnicy fabryczni w miastach: „Gdy porównano, jak to się często dzieje, systemy małych i wielkich dzierżaw, można było zauważyć, że ten drugi, pozbawiając chłopów kierownictwa pracy, wtrąca ich w daleko gorsze położenie niż prawie wszystkie inne systemy gospodarki. Istotnie, najemnicy dniówkowi, którzy pod rozkazami bogatych dzierżawców wykonują wszystkie roboty rolne, znajdują się w większej zależności nie tylko od połowników, ale nawet pod wieloma względami i od poddanych uiszczających pogłówne lub odrabiających pańszczyznę. Ci, chociaż doznają wielu przykrości, mają przynajmniej jakąś nadzieję, jakąś własność i jakąś spuściznę dla swych dzieci. Wyrobnicy nie mają żadnego udziału we własności, nie mogą spodziewać się niczego od urodzajności ziemi, jak również od pomyślnej pory; nie sadzą nic dla swoich dzieci. Nie powierzają ziemi pracy swych młodych lat, aby zbierać na starość owoce z nadwyżką. Żyją z dnia na dzień za płacę tygodniową. Zawsze narażeni na brak pracy wskutek powikłań majątkowych swoich zwierzchników, zawsze odczuwający skrajny niedostatek z powodu choroby, nieszczęśliwego wypadku lub po prostu nadchodzącej starości; stoją wobec perspektywy nadchodzącej ruiny i nie mają żadnych szans na zrobienie majątku. W sytuacji, do jakiej doprowadzeni zostali robotnicy rolni, mało jest prawdopodobieństwa, aby nadawali się do oszczędzania. Codzienne braki i cierpienia przyzwyczajają do pożądania codziennych przyjemności. Oprócz trunku, który może staje się dla nich niezbędny, aby zapomnieć o swych troskach, myśl człowieka, któremu każdego dnia może zabraknąć żywności, zwraca się nieustannie do jedzenia i picia, tak samo jak zwyczaj głodzenia i poszczenia pobudza do łakomstwa. Lud potrzebuje przyjemności i nie jest winą robotnika, że organizacja społeczna ogranicza go do poznania tylko najordynarniejszych rozrywek.” (t. 1, s. 190-191).
 
Dokonajmy pierwszego podsumowania. W rozważaniach Sismondiego nad różnymi modelami gospodarki daje się zauważyć wyraźny wzór. Jego klasyfikacja form ekonomicznych ma jednoznacznie konserwatywny wydźwięk: ustrój gospodarczy jest tym lepszy, im bardziej tradycyjny, im bardziej zbliżony do życia dawnych wspólnot wiejskich, a zarazem tym bardziej zepsuty i szkodliwy, im bardziej nasycony „miejskimi”, przemysłowymi, nowoczesnymi metodami gospodarowania.
 
Rozwój przemysłu doprowadził do powstania nowego zjawiska – ciągłej nadprodukcji, która wywołuje cykliczne kryzysy i załamania gospodarki. Sismondi jako pierwszy ekonomista w historii opracował to zagadnienie od strony teoretycznej. Głosił zresztą, iż wcale nie jest ono problemem nowym, a sposoby zlikwidowania jednocześnie nadprodukcji i bezrobocia wypracowała już polityka państw starożytnych (t. 2, s. 346). Pierwszy z tych antycznych modeli gospodarczych zasadzał się na użyciu nadprodukcji do wykarmienia rzesz pracowników wykonujących wielkie roboty – wznoszących obiekty użyteczności publicznej, zarówno świeckie, jak i religijne. Jego przykładami były: faraoński Egipt, dawne Indie, Rzym w najstarszym okresie, „Etruskowie i w ogóle wszystkie narody, w których korporacje kapłańskie posiadają wielką władzę” (t. 2, s. 346-348). Znamienne, że republikanin Sismondi, choć krytykował starożytny Egipt za centralną rolę religii i mocną pozycję kapłanów, to jednak pozytywnie przedstawiał jego ustrój społeczno-gospodarczy (t. 2, s. 347-348). Drugi model opierał się na zachęcaniu bogatych, by w nadmiarze konsumowali towary produkowane przez ubogich, a jego przykładami były: Sybaris, Korynt, Syrakuzy, Tyr, Kartagina, Rzym w okresie upadku (t. 2, s. 349). Trzeci model zakładał zmniejszenie ilości pracy przypadającej na głowę, aby móc zatrudnić nią więcej ludzi, i wypełnienie obywatelom zaoszczędzonego w ten sposób czasu obowiązkowym udziałem w życiu państwowym, a jego przykładami były Ateny, Sparta i Rzym republikański (t. 2, s. 350-352).
 
W spojrzeniu Sismondiego na gospodarkę ujawnia się wyraźny historyzm. Szwajcarski myśliciel podkreślał, że żadnego ze znanych z przeszłości ustrojów ekonomicznych, które raz przeminęły, nie da się przywrócić czy odtworzyć w zmienionych warunkach życiowych, choć zarazem przestrzegał przed niedocenianiem zalet „archaicznych” rozwiązań gospodarczych tam, gdzie one nadal istniały i przed pochopnym ich porzucaniem czy likwidowaniem. Jaki zatem był jego program ekonomiczny „na dziś”, adresowany do współczesnych mu społeczeństw? Pobieżny przegląd jego postulatów każe się zastanowić, czy powtarzana od ponad półtora wieku opinia o „socjalizmie” tego autora ma jakikolwiek sens. Sismondi bowiem był przeciwnikiem nie tylko pracy dzieci (t. 1, s. 309-310), ale również monopolu zbożowego (t. 1, s. 3-4), egalitaryzmu majątkowego (t. 1, s. 27-28), wreszcie przeciwnikiem pieniądza papierowego i obrońcą pieniądza kruszcowego (t. 1, s. 5-6, 10-11; t. 2, s. 111-119). Nie brakowało elementów typowo liberalnych: Szwajcar opowiadał się za likwidacją absolutyzmu w Hiszpanii i Turcji, za niepodległością Grecji i kolonii hiszpańskich w Ameryce, za mieszaniem się Europejczyków z Indianami (t. 1, s. 295-296). Występował w obronie lichwy i przeciw obniżaniu stóp procentowych (t. 1, s. 315-316). W odniesieniu do wsi i rolnictwa program Sismondiego można bez zastrzeżeń określić jako dystrybucjonistyczny. Szwajcarski ekonomista opowiadał się za maksymalnym rozdrobnieniem własności gruntów, tak, aby jak największa liczba rodzin mogła prowadzić własne gospodarstwa. Chciał, by ustawy skłaniały wielkich właścicieli ziemskich do sprzedaży działek indywidualnym rolnikom lub oddawania ich im w dzierżawę parcelacyjną. Zarazem pragnął zabezpieczyć tych drobnych dzierżawców przed życiem w niepewności wywołanej sytuacją, w której właściciel mógłby w każdej chwili wypowiedzieć z nimi kontrakt i skazać ich wraz z rodzinami na tułaczkę. Zakładał, iż dzierżawca będzie pracował najefektywniej, mając pewność, że będzie mógł przekazać gospodarkę swoim dzieciom, dlatego domagał się prawnych preferencji dla dzierżaw długoterminowych, a jeszcze lepiej dla dzierżawy wieczystej, te bowiem rozwiązania gwarantowały dzierżawcom stabilizację życiową zbliżoną do tej, jaką cieszyli się drobni właściciele. Jednocześnie Sismondi proponował całkowite zwolnienie małych majątków i dzierżaw od podatku dla biednych i obciążenie nim wielkich majątków ziemskich, bo to one wytwarzają na swoje potrzeby najuboższą warstwę ludności wiejskiej – najemnych robotników rolnych, pozbawionych jakiejkolwiek trwałej własności.
 
Inaczej musiała wyglądać realizacja tego dystrybucjonizmu w warunkach przemysłowej gospodarki miejskiej. Tu Sismondi zalecał dopuszczanie robotników do udziału we własności przedsiębiorstw i zyskach  przez nie generowanych. W jego programie znajdujemy więc zapowiedź koncepcji „akcjonariatu pracowniczego” i „ludowego kapitalizmu”, rozwiniętych ponad sto lat później przez ekonomistów związanych z amerykańskim prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem. Sam Szwajcar syntezę swych postulatów ekonomicznych przedstawił w słowach: „Pragnę, aby wytwórczość miejska, tak samo, jak i wiejska była podzielona na wielką ilość samodzielnych warsztatów pracy, a nie połączona pod jednym wspólnym kierownictwem rządzącym setkami i tysiącami robotników; pragnę, aby własność manufaktur należała do wielkiej liczby średnich kapitalistów, a nie była zjednoczona w rękach jednego człowieka – posiadacza wielu milionów; pragnę, aby robotnik przemysłowy miał przed sobą perspektywę, nawet prawie pewność stania się wspólnikiem swego pana, żeby się nie żenił przed otrzymaniem udziału w przedsiębiorstwie, zamiast starzeć się jak obecnie bez żadnej nadziei awansu społecznego. Ale dla osiągnięcia tych reform domagam się tylko środków prawodawczych, powolnych i pośrednich, stosowania całkowitej sprawiedliwości między robotnikiem a pracodawcą, na którym ma ciążyć cała odpowiedzialność za zło wyrządzone tamtemu. Żądam, aby prawo popierało stale podział spadków, nie ich akumulację w jednym ręku, żeby umożliwiło właścicielowi odnoszenie korzyści pieniężnych i politycznych ze związania się ściśle z robotnikami i angażowania na dłuższy okres, dopuszczania do zysków przedsiębiorstwa i w ten sposób może interesy prywatne lepiej skierowane same naprawią zło, jakie wyrządziły społeczeństwu. Wówczas to właściciele manufaktur wysilą swój umysł, aby znaleźć sposób podniesienia do swego poziomu robotników, zainteresowania ich w swej własności i oszczędności, słowem, zrobienia z nich ludzi i obywateli, podczas gdy obecnie starają się jedynie przekształcić ich w maszyny.” (t. 2, s. 288).
 
Czy zatem Sismondi był w ogóle socjalistą? Lenin w artykule z 1897 r. określił jego poglądy jako „romantyzm ekonomiczny” (t. 1, s. XIV-XV) – niezwykle trafnie, choć w jego intencji miał to być przytyk. Z kolei Edward Lipiński, wybitny ekonomista doby II Rzeczypospolitej i PRL, napisał, że Sismondi to „rozczarowany romantyk nawołujący do powstrzymania koła historii miażdżącego idealizowane przezeń patriarchalne stosunki przeszłości” (t. 1, s. XI). I te słowa może najlepiej uwypuklają widoczny w poglądach Szwajcara konserwatyzm gospodarczy.
 
Adam Danek          
 
* Wszystkie odwołania zaznaczone w artykule do: Jean Charles Léonard Simonde de Sismondi, Nowe zasady ekonomii politycznej czyli o bogactwie i jego stosunku do ludności, przeł. Witold Giełżyński, t. 1-2, Warszawa 1955.