Za
kierunek polityczny, którego postulaty mają mocne ugruntowanie w
ekonomii, uchodzi dość powszechnie liberalizm. Również marksizm może
pochwalić się długim rzędem opasłych tomisk pism ekonomicznych swoich
zwolenników. Konserwatyzm natomiast ma opinię kierunku dość bezradnego w
kwestiach ekonomicznych. Może wynika ona z prostego faktu, iż
konserwatyści nigdy nie zdradzali podobnej obsesji na punkcie własności
prywatnej, pieniądza i kapitalizmu, co liberałowie i marksiści. Tak czy
owak, przekonanie, że ekonomia stanowi piętę achillesową konserwatyzmu
wydają się podzielać prawie wszyscy, włącznie z niemałą częścią
konserwatystów, a w każdym razie ludzi, którzy się mniej lub bardziej
słusznie za nich uważają. Zgodnie z dominującym stereotypem liberalizm
rozwinął swoją myśl ekonomiczną, marksizm – swoją, a konserwatyzm swojej
nie posiada. Skoro zaś konserwatyzm nie ma własnej myśli ekonomicznej –
wnioskują jego dyletanccy amatorzy – to myśl ekonomiczną dla niego
trzeba wziąć skądinąd, z zewnątrz. A skąd? Z liberalizmu, bo na
płaszczyźnie ekonomii przynajmniej broni on własności prywatnej i
indywidualnej inicjatywy. (Prawdziwy konserwatysta powiedziałby, że
liberalizm nie „broni”, tylko absolutyzuje jedno i drugie – i w tym
właśnie tkwi jego niszczycielska istota.). W efekcie w obiegu krąży
mnóstwo opracowań, w których przeczytać można wyrażony z pełną powagą
pogląd, że doktryna ekonomiczna konserwatyzmu bazuje na koncepcjach
takich ekonomistów, jak nie tylko Hayek (nad czym od biedy dałoby się
ewentualnie podyskutować), ale na dokładkę Bastiat, Friedman czy Mises, z
których każdy był chodzącą antytezą konserwatyzmu.
Ale
nie tylko słabujący konserwatyści na siłę włączają do swojej tradycji
nie pasujących do niej teoretyków ekonomii z obozu liberalnego.
Ekonomista Jean Charles Léonard Simonde de Sismondi (1773-1842) uchodzi
za socjalistę, choć w jego myśli elementy konserwatywne przeważają nad
lewicowymi. Opinię tę zawdzięcza chyba głównie „Manifestowi
komunistycznemu”, w którym Marks i Engels umieścili listę swoich
przeciwników, a na niej Sismondiego jako intelektualnego przywódcę
„socjalizmu drobnomieszczańskiego” (wśród ciekawszych wymienili też
„socjalizm konserwatywny” reprezentowany przez Pierre’a-Josepha
Proudhona oraz „socjalizm feudalny” wyznawany przez „część francuskich legitymistów” i
krąg Benjamina Disraelego w Anglii). I rzeczywiście, nie zetknąłem się
dotąd nigdy z pismami konserwatysty, który w kwestiach ekonomicznych
powoływałby się na Sismondiego – doskonały przykład reguły „cudze
chwalicie, swego nie znacie”.
Jego najbardziej wpływowym dziełem były „Nowe zasady ekonomii politycznej”,
których pierwsze wydanie ukazało się w 1819 r., a drugie, rozszerzone, w
roku 1827. Ich przyszły autor odbywał w młodości praktykę kupiecką w
Lyonie. W 1792 r., wobec zaostrzającej się sytuacji politycznej
(przypomnijmy, że w 1793 r. w Lyonie wybuchło powstanie żyrondystów
przeciw świeżo zaprowadzonej dyktaturze jakobinów, zakończone zrównaniem
miasta z ziemią przez wojska Konwentu), powrócił do rodzinnej Genewy.
Tu jednak właśnie przejęła władzę partia wywrotowa, zafascynowana
rewolucyjną Francją, tymczasem ojciec Sismondiego należał do partii
arystokratycznej. W obawie przed represjami cała rodzina uszła w 1793 r.
do Anglii, podówczas głównej przystani rojalistycznych francuskich émigrees.
Jak się okazało – na krótko, bo już w 1794 r. zdecydowali się wrócić do
Genewy, nadal rządzonej przez partię rewolucyjną. W mieście doszło do
rozruchów, podczas których Sismondi został wraz z ojcem aresztowany pod
zarzutem ukrywania kontrrewolucjonisty we własnym domu. Gdy udało im się
wyjść na wolność, ponownie wyruszyli na emigrację, tym razem do
księstwa Toskanii, należącego do imperium Habsburgów. Przez następne
pięć lat Sismondi gospodarował tam na majątku ziemskim. Był w tym czasie
kilkakrotnie więziony przez austriackie władze, co wywarło wpływ na
jego późniejsze poglądy. W 1800 r. ostatecznie powrócił do Genewy, gdzie
spędził resztę życia. W 1803 r. bezskutecznie starał się o katedrę
ekonomii na uniwersytecie w Wilnie. Około 1821 r. postanowił napisać
historię Polski, ale zamierzeń tych nie zrealizował.
Za
lewicowy komponent w myśli Sismondiego uznać można przede wszystkim
jego antymonarchizm. Szwajcarski ekonomista twierdził wręcz, że ustrój
monarchiczny szkodzi gospodarce, a „wolny rząd” (tj. republikański)
sprzyja jej rozwojowi, ponieważ pobudza ogólną aktywność społeczną (t.
2, s. 249)*. Na postać szczególnie złowrogą wyrastał w jego oczach
cesarz Karol V Habsburg. Monarcha ten bowiem „połączył pod swoją
władzą wszystkie kraje słynące dotychczas z przemysłu i bogactwa:
Hiszpanię, prawie całe Włochy, Flandrię i Niemcy”, a zarazem
rujnował je nieustannymi wojnami. Te ostatnie sprawiały, iż wydatki
dokonywane przez cesarza stale przekraczały możliwości ich finansowania.
Tak pojawił się na świecie deficyt budżetowy. Chcąc go opanować, Karol w
swoim imperium poddał gospodarkę zarządowi nieobeznanej z nią
administracji politycznej oraz prowadził rabunkową politykę fiskalną.
Analogicznie postępowali wielcy rywale cesarza – królowie Franciszek I
we Francji i Henryk VIII w Anglii. Według Sismondiego była to „pierwsza rewolucja dokonana w ekonomii politycznej”, której poświęcił on w swoim dziele osobny rozdział (t. 1, s. 36-39).
Ideałem
ustrojowym szwajcarskiego ekonomisty nie były jednak I Republika
Francuska czy republika amerykańska, zrodzone z antymonarchistycznych
rewolucji. O Ameryce i Amerykanach w ogóle miał Sismondi jak najgorsze
zdanie, widząc w ich kraju ojczyznę chciwej, barbarzyńskiej odmiany
kapitalizmu. Jak zauważył, Amerykanie jako pierwszy naród na świecie
zaprowadzili modelowo kapitalistyczne, tj. giełdziarskie stosunki
ekonomiczne nawet w najbardziej konserwatywnym segmencie gospodarki,
jakim jest rolnictwo: „Zarzuca się mieszkańcom Stanów Zjednoczonych,
że mają umysł całkowicie pochłonięty majątkowymi kalkulacjami i nie
kierują się skrupulatnością w interesach. Tymczasem znają oni tam tylko
gospodarkę patriarchalną. Wyjątek jednak potwierdza regułę: ziemia jest w
Ameryce przedmiotem nieustannej spekulacji. Rolnik nie myśli o
ustaleniu swego dobrobytu, lecz dąży do zbogacenia się: sprzedaje swe
grunta w Virginii, aby przenieść się do Kentucky; następnie sprzedaje w
Kentucky, aby zamieszkać na terytorium Illinois. Wciąż spekuluje jak
makler giełdowy. Z tej ruchliwości wynika większa fortuna, lecz mniejsza
moralność: klasa, która powinna trzymać się dawnych zasad, sama zostaje
wciągnięta w zbyt gwałtowny ruch.” (t. 1, s. 151). Ameryka
zademonstrowała światu nową mentalność. Nieskrępowana żadnymi innymi
względami żądza zysku ogarnęła tam wszystkie warstwy społeczne, nie
wyłączając elit. Doprowadziło to Amerykanów do moralnego i politycznego
upadku: „Najbardziej jednak znamiennym skutkiem tak gwałtownego
wzrostu ludności i bogactwa w Ameryce i wykazywanej przez wszystkie
instytucje społeczne tendencji do podwojenia jeszcze tej szybkości jest
wpływ, jaki wywarła ta szalona powszechna licytacja na charakter moralny
mieszkańców. Część ustabilizowana narodu, część zachowawcza, o dawnych
obyczajach, została całkowicie odsunięta; nie ma ani jednego
Amerykanina, który by nie dążył do zrobienia majątku, i to w szybkim
czasie. Pierwszym zadaniem życia stało się – zarabiać! I w narodzie
najbardziej wolnym na kuli ziemskiej nawet wolność straciła na wartości w
porównaniu z zyskiem. Uczucie wyrachowania ogarnęło nawet dzieci,
podporządkowuje ono nieustannie spekulacji właścicieli ziemskich,
przytłacza rozwój umysłowy, zamiłowanie do sztuki, literatury i nauki,
demoralizuje nawet funkcjonariuszy wolnego rządu, którzy wykazują
chciwość niegodną swego stanowiska, nadaje charakterowi amerykańskiemu
piętno, które nie łatwo będzie zetrzeć.” (t. 1, s. 365).
Ideałem
ustrojowym Sismondiego pozostawały stare, przedrewolucyjne miejskie
republiki włoskie, szwajcarskie, niemieckie i hanzeatyckie (t. 2, s.
159-160). O ile jednak nie był zwolennikiem monarchii, o tyle stawiał
monarchię absolutną wyżej od monarchii konstytucyjnej przynajmniej pod
jednym względem – finansowym. Głosił mianowicie: „Monarchie
konstytucyjne, ku którym Europa zdaje się dzisiaj zmierzać, wydają się
(…) spośród wszystkich rządów najmniej oszczędne, ponieważ obowiązek
zaspokajania wydatków odłączono od chęci wydatkowania.” (t. 2, s.
179). W monarchii absolutnej król i jego ministrowie mogą wprawdzie
arbitralnie określać wysokość swoich wydatków, ale muszą również sami
znaleźć źródła ich finansowania, co zawsze działa w jakimś stopniu
miarkująco. Monarchie konstytucyjne są bardziej rozrzutne i gorzej
gospodarują finansami, bo za budżet odpowiada w nich nie rząd i dwór,
tylko parlament. Rząd może właściwie dowolnie określać wysokość wydatków
swoich i królewskich, ponieważ nie on musi troszczyć się o zdobycie
pieniędzy – formalna odpowiedzialność za to została przerzucona na inny
organ (t. 2, s. 179-180).
Rewolucja
francuska w ocenie Sismondiego była tragedią i barbarzyństwem, lecz
miała jeden pozytywny skutek: dokonała rozdrobnienia i upowszechnienia
własności (t. 1, s. 152-153). Dzięki parcelacji wielkich majątków
ziemskich należących wcześniej do arystokracji i Kościoła szerokie
rzesze stały się drobnymi, ale jednak właścicielami ziemskimi, a ta
warstwa społeczna jest ze swej natury zawsze konserwatywna: „Rewolucja
nadzwyczajnie pomnożyła klasę włościan – właścicieli. Obecnie liczą we
Francji ponad trzy miliony rodzin – pełnych właścicieli gruntów, na
których gospodarzą, co daje przypuszczalnie przeszło 15 milionów ludzi. W
ten sposób ponad połowa narodu zainteresowana jest w nietykalności
wszelkich praw. Większość i siła fizyczna są po tej samej stronie, co
porządek społeczny; i gdyby rząd się zawalił, tłum sam starałby się
ustanowić inny, który by bronił bezpieczeństwa i własności.” (t. 1,
s. 153). Rewolucja francuska wywołała zatem efekt dystrybucjonistyczny.
W ten sposób wzmocniła równowagę społeczną, poważnie zakłóconą w
czasach przedrewolucyjnych, i stworzyła lepsze podstawy dla porządku.
Szwajcarski
ekonomista odwoływał się do ludu i występował w obronie jego interesów.
Ale lud według Sismondiego to włościanie, rzemieślnicy, samodzielni
właściciele małych warsztatów pracy (t. 1, s. 5). To w te warstwy
społeczne uderzała rewolucja przemysłowa w stylu angielskim, której
Szwajcar był jednym z pierwszych głębszych krytyków. Ideał społeczny
Sismondiego miał charakter w gruncie rzeczy konserwatywny: w zdrowym
społeczeństwie panują relacje hierarchiczne i paternalistyczne –
niepracujące elity tworzą dorobek kultury, a władze opiekują się
warstwami niższymi i troszczą o ich dobrobyt (t. 1, s. 21-22). Autor ten
przekonywał, że bogatsi i biedniejsi potrzebują siebie nawzajem, nawet w
sensie czysto ekonomicznym (t. 1, s. 83). Dlatego też odrzucał
egalitaryzm majątkowy i socjalistyczne postulaty rozdzielenia własności
zamożnych pomiędzy ubogich: „Ulepszony porządek społeczny jest na
ogół korzystny zarówno dla biednego, jak i dla bogatego, a ekonomia
polityczna uczy zachowywać ten porządek i poprawiać go, ale bynajmniej
nie obalać. Toć to dobroczynna Opatrzność dała naturze ludzkiej potrzeby
i cierpienia, aby dostarczyć bodźców pobudzających naszą aktywność i
skłonić do rozwoju całej naszej istoty. Gdybyśmy usunęli cierpienie z
tego świata, usunęlibyśmy też cnotę; tak samo gdybyśmy mogli znieść
potrzeby, zniszczylibyśmy wytwórczość. A więc wcale nie równość
warunków, lecz szczęście we wszelkich warunkach powinien mieć prawodawca
na widoku. I wcale nie przez podział własności mógłby dać społeczeństwu
szczęście, gdyż w ten sposób zniszczyłby zapał do pracy, która jedynie
powinna tworzyć wszelką własność i która nie znajduje innej podniety
poza nierównością posiadania, odnawianą bez przerwy dzięki pracy;
przeciwnie, osiągnie to, zapewniając każdej pracy odpowiednie
wynagrodzenie, podtrzymując aktywność ducha i nadzieję, pozwalając
zarówno biednemu, jak i bogatemu znaleźć pewne utrzymanie oraz
pozwalając mu poznać słodycze życia w wykonaniu swego zadania.” (t.
1, s. 27-28). Sismondi polemizował (t. 2, s. 287-288) z poglądami
socjalistów-mesjanistów takich jak Charles Fourier (1772-1837), Just
Muiron (1787-1881) i Robert Owen (1771-1858), a także z ricardiańskim
socjalistą Williamem Thompsonem (1775-1833).
W
jednej wszelako kwestii szwajcarski ekonomista popierał parcelację
własności: był przeciwnikiem tworzenia trwałych, niepodzielnych dóbr
rodowych, a opowiadał się za rozproszeniem majątku w ramach rodu.
Doszedł bowiem do wniosku, że dobra niepodzielne, takie jak majoraty czy
ordynacje, muszą nieuchronnie tracić na wartości, co pociąga za sobą
zubożenie szlachty i rozkład arystokracji jako ustroju społecznego. Tam,
gdzie istnieją posiadłości przekazywane w ramach rodu, dziedziczy je
najstarszy syn. Zasada ta obciąża go stałymi wydatkami, ponieważ musi on
zapewnić utrzymanie młodszym braciom i posagi siostrom, którym podług
prawa nie wolno odziedziczyć nawet najmniejszej części rodowej ziemi. Z
drugiej strony, aby podnieść lub przynajmniej utrzymać produkcyjność
(dochodowość) majątku, jedyny dziedzic musi dokonywać w nim inwestycji.
Aby je sfinansować, potrzebuje kredytu, którego jednak nie może uzyskać,
bo prawo nie zezwala na obciążenie niepodzielnych dóbr rodowych
hipoteką. W rezultacie rodowe posiadłości z pokolenia na pokolenie są
coraz mniej dochodowe i zamieniają się w ciężar, który trzeba utrzymywać
z innych źródeł. W księstwach hiszpańskich, włoskich, francuskich czy
niemieckich, gdzie niepodzielne posiadłości rodowe z mocy prawa
obejmował tylko najstarszy syn, wszędzie dochodziło do stopniowej
deklasacji szlachty (t. 1, s. 241-246). „Wszystkie ustroje
arystokratyczne, które się utrzymały w świecie: w Grecji, w republice
rzymskiej, we Florencji, w Wenecji, we wszystkich republikach włoskich
średniowiecza, w republikach Szwajcarii i Niemiec, stosowały na mocy
prawa równy podział majątku między dziećmi. Olbrzymie fortuny
utrzymywały się tam całymi wiekami, nawet gdy były umieszczone w handlu,
jak na przykład majątki Strozzich, Medyceuszów we Florencji lub
Fuggerów w Augsburgu. Rzadko kiedy spotykało się w tych rodzinach
znaczną ilość braci, a jednak nie wygasły one tak prędko.” – pisał Sismondi (t. 1, s. 245).
Szwajcarski ekonomista za najlepsze uważał społeczeństwo oparte na gospodarce patriarchalnej,
to znaczy takiej, której fundamentem są rodzinne gospodarstwa rolne,
kierowane przez ojca rodziny, będącego właścicielem ziemi, a nie tylko
jej dzierżawcą. W jego ocenie gospodarka taka łączyła maksymalne możliwe
rozdrobnienie i rozproszenie własności z maksymalnym upowszechnieniem
względnego dobrobytu. W rezultacie utrzymywała trwalszą i zdrowszą
strukturę społeczną, niż jakakolwiek inna – a zwłaszcza niż gospodarka
kapitalistyczna, pogrążająca społeczeństwo w gorączce permanentnej
reorganizacji i powodowanych przez nią licznych życiowych patologii.
Ponadto gospodarka patriarchalna eliminowała groźbę przeludnienia i
związanej z nim pauperyzacji (jakich ośrodkami stały się wielkie miasta
przemysłowe), ponieważ w praktyce nie pozwalała na zwiększenie ludności
powyżej liczby, którą może utrzymać ziemia. Zarazem liczba rodzin, które
w gospodarce patriarchalnej mogły utrzymać się z tego samego areału
ziemi przewyższała ich liczbę możliwą do uzyskania przy jakiejkolwiek
innej organizacji gospodarki: „Gospodarka patriarchalna polepsza
charakter i obyczaje tej tak licznej części narodu, która musi dokonać
wszystkich robót w polu. Własność przyzwyczaja do ładu i oszczędności,
codzienny dostatek oducza łakomstwa i pijaństwa: przecież właśnie braki
wywołują żądzę nadużycia, właśnie troski szukają zapomnienia w
otępiającym pijaństwie. (…). W krajach, które zachowały gospodarkę
patriarchalną, ludność wzrasta regularnie i szybko aż do czasu
osiągnięcia granicy naturalnej: to znaczy, że spadki ulegają podziałowi
między kilku synów, dopóki każda rodzina dzięki zwiększaniu ilości rąk
do pracy może otrzymać taki sam dochód z mniejszego kawałka ziemi.
Ojciec posiadający rozległe obszary pastwisk rozdziela je między swych
synów, aby ci przekształcili je w pola i łąki; synowie znów je dzielą,
usuwając system odłogów; każde udoskonalenie nauki rolniczej pozwala na
dalszy podział własności gruntowej; nie należy jednak obawiać się, że
właściciel wychowa swe dzieci na żebraków: zna on dokładnie spadek, jaki
może im zostawić; wie, że z samego prawa zostanie równo podzielony
między nich; widzi granicę, do której podział ten może się odbywać, aby
dzieci nie spadły poniżej jego własnej sytuacji, i uzasadniona godność
rodowa, istniejąca u chłopa tak samo jak u szlachty, powstrzymuje go od
dania życia dzieciom, którym nie mógłby zapewnić odpowiedniego losu.
Gdyby się jednak urodziły, nie ożenią się albo też sami wybiorą spośród
wielu braci tego, który ma utrzymać ciągłość rodu. Nie spotyka się wcale
w kantonach szwajcarskich posiadłości chłopskich do tego stopnia
rozdrobnionych, żeby nie mogły zapewnić dostatecznego dobrobytu, chociaż
zwyczaj służby cudzoziemskiej otwierający dzieciom karierę nieznaną i
nie dającą się przewidzieć zachęca niekiedy do nadmiernej ludności.” (t. 1, s. 150-152).
Nie
wszędzie jednak i nie zawsze klasa rolników uprawiających ziemię
tożsama była z klasą jej właścicieli. W krajach, gdzie z różnych
względów nie dochodziło do rozdrobnienia własności ziemskiej i
pozostawała ona skupiona w rękach względnie nielicznej warstwy wielkich
posiadaczy, Sismondi za najkorzystniejszą i najbardziej humanitarną
uznawał tradycyjną gospodarkę połowniczą, polegającą na
oddawaniu chłopom ziemi pod uprawę przez właściciela w zamian za połowę
uzyskiwanych z niej plonów. W ocenie szwajcarskiego myśliciela zalety
wynikające z takiego układu czyniły gospodarkę połowniczą drugim
najlepszym ustrojem ekonomicznym po gospodarce patriarchalnej: „Połownik
pozbawiony jest wszelkich trosk, które w innych krajach ciążą na
niższej klasie ludności. Nie płaci wcale podatków bezpośrednich –
wszystkie w dalszym ciągu obciążają właściciela. Nie płaci swemu panu
czynszu w pieniądzach. Nie jest więc zmuszony nic sprzedawać ani
kupować, chyba na własny domowy użytek. Termin zapłaty podatku lub
czynszu dzierżawnego nie ciąży nad nim i nie zmusza do sprzedaży po
niskiej cenie na pniu zbiorów będących jego wynagrodzeniem za pracę.
Potrzebuje bardzo niewielkich kapitałów, gdyż nie trudni się handlem
artykułami spożywczymi: nakłady podstawowe dokonane zostały raz na
zawsze przez jego pana, co zaś do robót codziennych – wykonuje je sam
wraz z własną rodziną, gdyż połownictwo powoduje zawsze wielkie
rozdrobnienie gruntów, czyli to, co nazywamy drobną uprawą. Przy tym
systemie gospodarowania chłop dba o własność, jak gdyby należała do
niego; otrzymuje on ze swego połownictwa wszystkie korzyści, którymi
szczodrość przyrody wynagradza pracę ludzką, chociaż przypadający mu
udział nie jest tak znaczny, aby się sam mógł zwolnić od pracy. Nie ma
na wsi niższej warstwy od niego, nie ma wyrobników, nie ma parobków,
których sytuacja byłaby gorsza. Tymczasem jego własne położenie jest
znośne. Przedsiębiorczość, oszczędność, rozwój jego inteligencji stale
powiększają jego dobrobyt. W latach pomyślnych cieszy się pewnym
dostatkiem, nie jest wykluczony od wydawanej przez przyrodę uczty, którą
swą pracą przygotował, kieruje swymi robotami według własnej
roztropności i sieje, żeby jego dzieci zbierały.” (t. 1, s. 167-168).
Jako znacznie gorszą od połowniczej oceniał Sismondi gospodarkę pańszczyźnianą,
w której ceną za prawo do użytkowania ziemi był nie podział plonów,
lecz podział pracy rolnika. Dla pana stwarzało to pole do licznych
nadużyć, zaś chłopa, który nie chciał paść ich ofiarą, motywowało do
oszczędzania wysiłku, czyli do pracowania możliwie najgorzej (t. 1, s.
176-181). Krytyczna ocena pańszczyzny nie przeszkadzała jednak
szwajcarskiemu ekonomiście stwierdzić, że chłop pańszczyźniany w Polsce
żyje we względnym dostatku (t. 1, s. 371-372), a nie w nędzy, jak
portretowały go literackie schematy z XIX i XX wieku.
Z
dzisiejszego punktu widzenia rewizjonizmem historycznym trącą nie tylko
poglądy Sismondiego na temat pańszczyzny, ale również na temat gospodarki niewolniczej.
Na przekór prezentyzmowi przedstawiającemu niewolnictwo niezależnie od
czasu i miejsca jako zło absolutne, Sismondi wskazywał, że w ustroju
drobnej, rodzinnej własności ziemskiej stosunek pana do niewolnika był
humanitarny. Niewolnicy tworzyli jedną z kategorii domowników
właściciela i jako takich też ich traktowano: „Najsilniejsi uznali
za wygodny sposób zaopatrzenia się w robotników przez nadużycie
zwycięstwa raczej niż przez umowy. Jednakże, dopóki ojciec rodziny sam
pracował wraz z dziećmi i swymi niewolnikami, warunki tych ostatnich
były mniej ciężkie. Ich pan odczuwał to samo, co oni, miał te same
potrzeby i tak samo się męczył; poszukiwał takich samych przyjemności i
wiedział z własnego doświadczenia, że niewiele warta jest praca
człowieka źle żywionego. Parobek u chłopa-rolnika w całej Francji jada
przy stole swego gospodarza, niewolnik patriarchów nie był gorzej
traktowany. Taka była gospodarka Judei oraz Italii i Grecji za dobrych
czasów, taka jest dzisiaj w środkowej Afryce i w wielu częściach
kontynentu amerykańskiego, gdzie niewolnik pracuje obok człowieka
wolnego. U Rzymian przed drugą wojną punicką gospodarstwa będące w
uprawie były tak małe, że liczba ludzi wolnych pracujących w polu
znacznie przewyższała liczbę niewolników. Pierwsi posiadali pełną
swobodę osobistą i możność użytkowania płodów swej pracy; drudzy byli
bardziej upokorzeni niż cierpiący. Jak woły, towarzysze pracy człowieka,
którego własny interes nauczył je oszczędzać, tak samo niewolnicy
rzadko doznawali złego traktowania i jeszcze rzadziej odczuwali
niedostatek.” (t. 1, s. 54-55). Położenie niewolników pogorszyło
się natomiast, gdy małe majątki ziemskie zostały wyparte przez wielkie, w
których własność oddzieliła się od pracy, a także od zarządzania.
Wielkie majątki były nastawione na masową produkcję dla zysku ze
sprzedaży i sprowadzano do nich rzesze niewolników. Pan i niewolnik
stali się dla siebie anonimowi. W efekcie niewolników zaczęto traktować
nie jak domowników, lecz jak towar, sprzęt przeznaczony do eksploatacji:
„Rozwój bogactwa, zbytku i próżniactwa spowodował we wszystkich
państwach starożytnych zastąpienie gospodarki patriarchalnej przez
gospodarkę niewolniczą. (…). W Rzymie właściciele powiększyli swe
posiadłości o tereny skonfiskowane ludom podbitym; w Grecji dzięki
bogactwom osiągniętym z handlu porzucili pracę fizyczną i wkrótce
zaczęli nią pogardzać. Osiedlili się po miastach, powierzając
administrowanie swymi ziemiami zarządcom i dozorcom niewolników. Odtąd
położenie większej części mieszkańców wsi stało się nie do zniesienia.
Praca, która ustaliła związek między dwiema klasami społeczeństwa,
zmieniła się w barierę rozdzielającą: pogarda i surowość zastąpiły
opiekę, cierpienia mnożyły się, tym bardziej, że były nakazane przez
podwładnych i że śmierć jednego lub kilku niewolników nie zmniejszała
bynajmniej majątku zarządców. Niewolnicy źle żywieni, źle traktowani,
źle wynagradzani stracili wszelkie zainteresowanie do spraw swych panów i
prawie wszelką zdolność rozumowania. Wcale nie dbając o produkty ziemi,
odczuwali utajoną radość za każdym razem, gdy widzieli zmniejszenie się
bogactwa lub zawiedzione nadzieje swych gnębicieli.” (t. 1, s.
156-157). Tę zniuansowaną ocenę niewolnictwa odnosił jednak Sismondi
tylko do dawnych epok. W odniesieniu zaś do współczesnej sobie kwestii
murzyńskiej był zdeklarowanym abolicjonistą. Opowiadał się za
powszechnym zniesieniem i zakazaniem niewolnictwa, argumentując, że jego
utrzymywanie jest całkowicie nieopłacalne ekonomicznie (t. 1, s.
159-164).
Szwajcarski ekonomista ambiwalentnie oceniał natomiast gospodarkę dzierżawną.
Również tutaj za kluczowy problem uważał stopień rozproszenia
własności, podkreślając wyższość drobnych gospodarstw nad wielkimi i
dobroczynne skutki społeczne istnienia tych pierwszych. Jeżeli
gospodarka dzierżawna opierała się na dzierżawieniu małych majątków,
prowadzonych osobiście przez dzierżawcę, jako ustrój ekonomiczny niemal
dorównywała gospodarce patriarchalnej, przewyższając zaletami gospodarkę
połowniczą. Sismondi pisał na ten temat: „Pierwszymi dzierżawcami
byli zwykli rolnicy: większą część robót polnych wykonywali własnymi
rękami, rozległość dzierżawionych gruntów uzależniali od siły roboczej
swej rodziny; ponieważ nie wzbudzali wielkiego zaufania u właścicieli,
więc ci ostatni zabezpieczali się wieloma klauzulami przymusowymi, a
przede wszystkim robili umowy krótkoterminowe i trzymali dzierżawców w
ciągłej zależności od siebie. (…). Co prawda klauzule przymusowe zostały
stopniowo usunięte z umowy albo też nie były stosowane w praktyce;
dzierżawcy swobodniej dysponują ziemią niż pół wieku temu i otrzymują
umowy na dłuższe terminy. Nie przestali jednak być chłopami, sami
prowadzą pług, sami doglądają bydła w polu i w oborze, żyją na świeżym
powietrzu, przyzwyczajając się do codziennego trudu i do prostego
pokarmu, co robi z nich krzepkich obywateli i dzielnych żołnierzy.
Prawie nigdy nie zatrudniają u siebie najemników dniówkowych, lecz
wyłącznie służbę rekrutującą się spośród im równych, traktowaną
sprawiedliwie, siadającą z nimi do wspólnego stołu, pijącą to samo wino,
ubraną tak samo jak oni. Toteż dzierżawcy wraz ze swą służbą tworzą
jedną klasę chłopską, ożywioną tymi samymi uczuciami, dzielącą te same
korzyści, narażoną na takie same braki i połączoną z ojczyzną tymi
samymi więzami. W tych warunkach dzierżawcy są bez wątpienia mniej
szczęśliwi od drobnych właścicieli, lecz bardziej od połowników, bo
jeśli nawet mają więcej trosk, jeśli konieczność znalezienia na
wyznaczony termin pieniędzy na tenutę dzierżawną lub na podatki naraża
ich na wiele przykrych kłopotów i ciężkich strat, mają za to więcej
widoków na przyszłość, ich życiowa kariera nie jest ograniczona, mogą
piąć się w górę, mogą wzbogacić się i przejść do rzędu właścicieli, co
jest powszechną wśród nich ambicją. Ta zmienność nadziei i obaw rozwija
umysł, pozwala ocenić wartość wiedzy i kształtuje wyższe uczucia:
dzierżawcy we Francji są Francuzami, połownicy pozostają tylko
wasalami.” (t. 1, s. 188-189). Zupełnie inne stosunki panowały
jednak w gospodarce dzierżawnej opartej na dzierżawie wielkich majątków
ziemskich, kierowanych przez zawodowych zarządców, którzy wprowadzali w
nich metody masowej produkcji typowe bardziej dla przemysłu i
zatrudniali dużą liczbę pracowników najemnych. Dobrobyt i harmonia
społeczna charakterystyczne dla systemu drobnych dzierżaw znikały tu bez
śladu. Bezwzględnie wykorzystywani najemni robotnicy rolni żyli w
warunkach równie opłakanych, co robotnicy fabryczni w miastach: „Gdy
porównano, jak to się często dzieje, systemy małych i wielkich
dzierżaw, można było zauważyć, że ten drugi, pozbawiając chłopów
kierownictwa pracy, wtrąca ich w daleko gorsze położenie niż prawie
wszystkie inne systemy gospodarki. Istotnie, najemnicy dniówkowi, którzy
pod rozkazami bogatych dzierżawców wykonują wszystkie roboty rolne,
znajdują się w większej zależności nie tylko od połowników, ale nawet
pod wieloma względami i od poddanych uiszczających pogłówne lub
odrabiających pańszczyznę. Ci, chociaż doznają wielu przykrości, mają
przynajmniej jakąś nadzieję, jakąś własność i jakąś spuściznę dla swych
dzieci. Wyrobnicy nie mają żadnego udziału we własności, nie mogą
spodziewać się niczego od urodzajności ziemi, jak również od pomyślnej
pory; nie sadzą nic dla swoich dzieci. Nie powierzają ziemi pracy swych
młodych lat, aby zbierać na starość owoce z nadwyżką. Żyją z dnia na
dzień za płacę tygodniową. Zawsze narażeni na brak pracy wskutek
powikłań majątkowych swoich zwierzchników, zawsze odczuwający skrajny
niedostatek z powodu choroby, nieszczęśliwego wypadku lub po prostu
nadchodzącej starości; stoją wobec perspektywy nadchodzącej ruiny i nie
mają żadnych szans na zrobienie majątku. W sytuacji, do jakiej
doprowadzeni zostali robotnicy rolni, mało jest prawdopodobieństwa, aby
nadawali się do oszczędzania. Codzienne braki i cierpienia
przyzwyczajają do pożądania codziennych przyjemności. Oprócz trunku,
który może staje się dla nich niezbędny, aby zapomnieć o swych troskach,
myśl człowieka, któremu każdego dnia może zabraknąć żywności, zwraca
się nieustannie do jedzenia i picia, tak samo jak zwyczaj głodzenia i
poszczenia pobudza do łakomstwa. Lud potrzebuje przyjemności i nie jest
winą robotnika, że organizacja społeczna ogranicza go do poznania tylko
najordynarniejszych rozrywek.” (t. 1, s. 190-191).
Dokonajmy
pierwszego podsumowania. W rozważaniach Sismondiego nad różnymi
modelami gospodarki daje się zauważyć wyraźny wzór. Jego klasyfikacja
form ekonomicznych ma jednoznacznie konserwatywny wydźwięk: ustrój
gospodarczy jest tym lepszy, im bardziej tradycyjny, im bardziej
zbliżony do życia dawnych wspólnot wiejskich, a zarazem tym bardziej
zepsuty i szkodliwy, im bardziej nasycony „miejskimi”, przemysłowymi,
nowoczesnymi metodami gospodarowania.
Rozwój
przemysłu doprowadził do powstania nowego zjawiska – ciągłej
nadprodukcji, która wywołuje cykliczne kryzysy i załamania gospodarki.
Sismondi jako pierwszy ekonomista w historii opracował to zagadnienie od
strony teoretycznej. Głosił zresztą, iż wcale nie jest ono problemem
nowym, a sposoby zlikwidowania jednocześnie nadprodukcji i bezrobocia
wypracowała już polityka państw starożytnych (t. 2, s. 346). Pierwszy z
tych antycznych modeli gospodarczych zasadzał się na użyciu nadprodukcji
do wykarmienia rzesz pracowników wykonujących wielkie roboty –
wznoszących obiekty użyteczności publicznej, zarówno świeckie, jak i
religijne. Jego przykładami były: faraoński Egipt, dawne Indie, Rzym w
najstarszym okresie, „Etruskowie i w ogóle wszystkie narody, w których korporacje kapłańskie posiadają wielką władzę”
(t. 2, s. 346-348). Znamienne, że republikanin Sismondi, choć
krytykował starożytny Egipt za centralną rolę religii i mocną pozycję
kapłanów, to jednak pozytywnie przedstawiał jego ustrój
społeczno-gospodarczy (t. 2, s. 347-348). Drugi model opierał się na
zachęcaniu bogatych, by w nadmiarze konsumowali towary produkowane przez
ubogich, a jego przykładami były: Sybaris, Korynt, Syrakuzy, Tyr,
Kartagina, Rzym w okresie upadku (t. 2, s. 349). Trzeci model zakładał
zmniejszenie ilości pracy przypadającej na głowę, aby móc zatrudnić nią
więcej ludzi, i wypełnienie obywatelom zaoszczędzonego w ten sposób
czasu obowiązkowym udziałem w życiu państwowym, a jego przykładami były
Ateny, Sparta i Rzym republikański (t. 2, s. 350-352).
W
spojrzeniu Sismondiego na gospodarkę ujawnia się wyraźny historyzm.
Szwajcarski myśliciel podkreślał, że żadnego ze znanych z przeszłości
ustrojów ekonomicznych, które raz przeminęły, nie da się przywrócić czy
odtworzyć w zmienionych warunkach życiowych, choć zarazem przestrzegał
przed niedocenianiem zalet „archaicznych” rozwiązań gospodarczych tam,
gdzie one nadal istniały i przed pochopnym ich porzucaniem czy
likwidowaniem. Jaki zatem był jego program ekonomiczny „na dziś”,
adresowany do współczesnych mu społeczeństw? Pobieżny przegląd jego
postulatów każe się zastanowić, czy powtarzana od ponad półtora wieku
opinia o „socjalizmie” tego autora ma jakikolwiek sens. Sismondi bowiem
był przeciwnikiem nie tylko pracy dzieci (t. 1, s. 309-310), ale również
monopolu zbożowego (t. 1, s. 3-4), egalitaryzmu majątkowego (t. 1, s.
27-28), wreszcie przeciwnikiem pieniądza papierowego i obrońcą pieniądza
kruszcowego (t. 1, s. 5-6, 10-11; t. 2, s. 111-119). Nie brakowało
elementów typowo liberalnych: Szwajcar opowiadał się za likwidacją
absolutyzmu w Hiszpanii i Turcji, za niepodległością Grecji i kolonii
hiszpańskich w Ameryce, za mieszaniem się Europejczyków z Indianami (t.
1, s. 295-296). Występował w obronie lichwy i przeciw obniżaniu stóp
procentowych (t. 1, s. 315-316). W odniesieniu do wsi i rolnictwa
program Sismondiego można bez zastrzeżeń określić jako
dystrybucjonistyczny. Szwajcarski ekonomista opowiadał się za
maksymalnym rozdrobnieniem własności gruntów, tak, aby jak największa
liczba rodzin mogła prowadzić własne gospodarstwa. Chciał, by ustawy
skłaniały wielkich właścicieli ziemskich do sprzedaży działek
indywidualnym rolnikom lub oddawania ich im w dzierżawę parcelacyjną.
Zarazem pragnął zabezpieczyć tych drobnych dzierżawców przed życiem w
niepewności wywołanej sytuacją, w której właściciel mógłby w każdej
chwili wypowiedzieć z nimi kontrakt i skazać ich wraz z rodzinami na
tułaczkę. Zakładał, iż dzierżawca będzie pracował najefektywniej, mając
pewność, że będzie mógł przekazać gospodarkę swoim dzieciom, dlatego
domagał się prawnych preferencji dla dzierżaw długoterminowych, a
jeszcze lepiej dla dzierżawy wieczystej, te bowiem rozwiązania
gwarantowały dzierżawcom stabilizację życiową zbliżoną do tej, jaką
cieszyli się drobni właściciele. Jednocześnie Sismondi proponował
całkowite zwolnienie małych majątków i dzierżaw od podatku dla biednych i
obciążenie nim wielkich majątków ziemskich, bo to one wytwarzają na
swoje potrzeby najuboższą warstwę ludności wiejskiej – najemnych
robotników rolnych, pozbawionych jakiejkolwiek trwałej własności.
Inaczej
musiała wyglądać realizacja tego dystrybucjonizmu w warunkach
przemysłowej gospodarki miejskiej. Tu Sismondi zalecał dopuszczanie
robotników do udziału we własności przedsiębiorstw i zyskach przez nie
generowanych. W jego programie znajdujemy więc zapowiedź koncepcji
„akcjonariatu pracowniczego” i „ludowego kapitalizmu”, rozwiniętych
ponad sto lat później przez ekonomistów związanych z amerykańskim
prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem. Sam Szwajcar syntezę swych
postulatów ekonomicznych przedstawił w słowach: „Pragnę, aby
wytwórczość miejska, tak samo, jak i wiejska była podzielona na wielką
ilość samodzielnych warsztatów pracy, a nie połączona pod jednym
wspólnym kierownictwem rządzącym setkami i tysiącami robotników; pragnę,
aby własność manufaktur należała do wielkiej liczby średnich
kapitalistów, a nie była zjednoczona w rękach jednego człowieka –
posiadacza wielu milionów; pragnę, aby robotnik przemysłowy miał przed
sobą perspektywę, nawet prawie pewność stania się wspólnikiem swego
pana, żeby się nie żenił przed otrzymaniem udziału w przedsiębiorstwie,
zamiast starzeć się jak obecnie bez żadnej nadziei awansu społecznego.
Ale dla osiągnięcia tych reform domagam się tylko środków prawodawczych,
powolnych i pośrednich, stosowania całkowitej sprawiedliwości między
robotnikiem a pracodawcą, na którym ma ciążyć cała odpowiedzialność za
zło wyrządzone tamtemu. Żądam, aby prawo popierało stale podział
spadków, nie ich akumulację w jednym ręku, żeby umożliwiło właścicielowi
odnoszenie korzyści pieniężnych i politycznych ze związania się ściśle z
robotnikami i angażowania na dłuższy okres, dopuszczania do zysków
przedsiębiorstwa i w ten sposób może interesy prywatne lepiej skierowane
same naprawią zło, jakie wyrządziły społeczeństwu. Wówczas to
właściciele manufaktur wysilą swój umysł, aby znaleźć sposób
podniesienia do swego poziomu robotników, zainteresowania ich w swej
własności i oszczędności, słowem, zrobienia z nich ludzi i obywateli,
podczas gdy obecnie starają się jedynie przekształcić ich w maszyny.” (t. 2, s. 288).
Czy
zatem Sismondi był w ogóle socjalistą? Lenin w artykule z 1897 r.
określił jego poglądy jako „romantyzm ekonomiczny” (t. 1, s. XIV-XV) –
niezwykle trafnie, choć w jego intencji miał to być przytyk. Z kolei
Edward Lipiński, wybitny ekonomista doby II Rzeczypospolitej i PRL,
napisał, że Sismondi to „rozczarowany romantyk nawołujący do
powstrzymania koła historii miażdżącego idealizowane przezeń
patriarchalne stosunki przeszłości” (t. 1, s. XI). I te słowa może najlepiej uwypuklają widoczny w poglądach Szwajcara konserwatyzm gospodarczy.
Adam Danek
* Wszystkie odwołania zaznaczone w artykule do: Jean Charles Léonard Simonde de Sismondi, Nowe zasady ekonomii politycznej czyli o bogactwie i jego stosunku do ludności, przeł. Witold Giełżyński, t. 1-2, Warszawa 1955.