niedziela, 7 kwietnia 2019

Ronald Lasecki: Opowieści "indiańskie"*

Obraz może zawierać: 1 osoba 
      Wychowałem się na powieściach „indiańskich” - gdy inni na piórnikach mieli nazwy jakichś badziewnych zespołów muzycznych typu Backstreet Boys, ja miałem imiona indiańskich wodzów walczących z jankesami. Czasem wciąż chętnie do tych czytanych w dzieciństwie powieści wracam. 

Rdzenne ludy Ameryki broniące swojej ziemi, szczepu, wiary i tradycji przed anglosaskimi najeźdźcami, przedstawiały w moich oczach archetyp głęboko patriotyczny i rycerski. Z czasem oczywiście poznałem wszystkie historyczne niuanse i romantyczny obraz z literatury młodzieżowej zastąpiłem bardziej wycieniowanym i realistycznym obrazem z historii. Archetyp, którego literackim symbolem byli Indianie, jednak pozostał. 

I tak chyba być powinno, bo w czasach gdy dzieciaki na podwórku łączyły się w „bandy” przybierające nazwy od indiańskich szczepów, gdy czytało się Woroszylskiego, Szklarskiego, Okońa, Fiedlera, Sat-Oha, Wernica, nie mówiąc już o autorach zagarnicznych, dla wszystkich było jasne, że rację mają ci, którzy bronią się przed bezprawną agresją i narzucaniem obcej władzy i cywilizacji. Polacy przed hitlerowcami, Indianie przed jankesami, Szkoci przed Anglikami etc. 

Gdy PRL-owska literatura indianistyczna odeszła do lamusa, a zastąpili ją jacyś Tomowie Clancy'owie, Polacy – w tym również polska młodzież – zaczęli gremialnie utożsamiać się z zachodnimi – szczególnie jankeskimi - najeźdźcami i ciemiężycielami. Do tego stopnia, że o ile kiedyś szczepy harcerskie brały sobie imiona od szczepów indiańskich (no dobra, przynajmniej w powieści Szmaglewskiej) a każdy na podwórku chciał być Indianinem, to dzisiejsi „paramilitarni” najchętniej przebierają się za żołnierzy USA i wyobrażają sobie że walczą z „islamskimi terrorystami”. 

Z wychowania w duchu „indianizmu”wyrastał nie tylko internacjonalizm i antyimperializm w najszlachetniejszym i najlepszym tych słów znaczeniu, ale również szło za tym zainteresowanie innego rodzaju niż dzisiejsze rozrywkami – głównie na świeżym powietrzu (tropicielstwo, budowanie szałasów, orientacja w terenie, rozpoznawanie roślin, dla dziewcząt szycie i przygotowywanie ozdób), oraz inny stosunek do przyrody – akcentujący wpisanie człowieka w rozleglejszy i niejako obejmujący go kontekst Natury. 

Jako uformowanemu pod wpływem indianizmu, marzy mi się oczywiście nie tylko ożywienie tamtych ideałów wśród przyszłych (obecne są już stracone) pokoleń młodzieży, ale też ożywienie ich w życiu politycznym. Skoro USA są tak bardzo zainteresowane stosunkiem do liberalnej demokracji i tzw. „praw człowieka” w krajach gdzie o tych pseudoideałach nikt nie chce słyszeć, to dlaczego nie zinternacjonalizować by kwestii rdzennych ludów Ameryki? Kierunek wskazała przed laty mądra i szlachetna niewiasta – Stefania Antoniewicz, która „za komuny” nawiązała korespondencję z przeżywającymi wówczas krwawo stłumiony przez jankesów (Alcatraz 1969, Wounded Knee 1973) renesans narodowy Indianami. 

Są oczywiście kwestie zasługujące na większy priorytet w polskiej polityce zagranicznej (choćby sytuacja naszych rodaków na Kresach), ale w Polsce Tożsamościowej zagadnienie stosunku władz USA i Kanady do rdzennych ludów Ameryki powinno być stale obecną w polityce wobec tych państw kwestią, Polska powinna również wywierać stosowne naciski w tym kierunku na swoich partnerów w Europie i poza nią, a także na forum organizacji światowej która zastąpiłaby jankeski ONZ. Polska powinna utrzymywać specjalnych przedstawicieli do kontaktów z Indianami i oferować możliwość kształcenia studentów indiańskich w naszym kraju. 

Ameryka Indiańska powinna być partnerem dla Europejskiej Europy.

* Tytuł od Redakcji RCR

Za:  https://www.facebook.com/ronald.lasecki/posts/10219260797851041