Wychowałem
się na powieściach „indiańskich” - gdy inni na piórnikach mieli nazwy
jakichś badziewnych zespołów muzycznych typu Backstreet Boys, ja miałem
imiona indiańskich wodzów walczących z jankesami. Czasem wciąż chętnie
do tych czytanych w dzieciństwie powieści wracam.
Rdzenne ludy
Ameryki broniące swojej ziemi, szczepu, wiary i tradycji przed
anglosaskimi najeźdźcami, przedstawiały w moich oczach archetyp głęboko
patriotyczny i rycerski. Z czasem oczywiście poznałem wszystkie
historyczne niuanse i romantyczny obraz z literatury młodzieżowej
zastąpiłem bardziej wycieniowanym i realistycznym obrazem z historii.
Archetyp, którego literackim symbolem byli Indianie, jednak pozostał.
I tak chyba być powinno, bo w czasach gdy dzieciaki na podwórku łączyły
się w „bandy” przybierające nazwy od indiańskich szczepów, gdy czytało
się Woroszylskiego, Szklarskiego, Okońa, Fiedlera, Sat-Oha, Wernica, nie
mówiąc już o autorach zagarnicznych, dla wszystkich było jasne, że
rację mają ci, którzy bronią się przed bezprawną agresją i narzucaniem
obcej władzy i cywilizacji. Polacy przed hitlerowcami, Indianie przed
jankesami, Szkoci przed Anglikami etc.
Gdy PRL-owska literatura
indianistyczna odeszła do lamusa, a zastąpili ją jacyś Tomowie
Clancy'owie, Polacy – w tym również polska młodzież – zaczęli gremialnie
utożsamiać się z zachodnimi – szczególnie jankeskimi - najeźdźcami i
ciemiężycielami. Do tego stopnia, że o ile kiedyś szczepy harcerskie
brały sobie imiona od szczepów indiańskich (no dobra, przynajmniej w
powieści Szmaglewskiej) a każdy na podwórku chciał być Indianinem, to
dzisiejsi „paramilitarni” najchętniej przebierają się za żołnierzy USA i
wyobrażają sobie że walczą z „islamskimi terrorystami”.
Z
wychowania w duchu „indianizmu”wyrastał nie tylko internacjonalizm i
antyimperializm w najszlachetniejszym i najlepszym tych słów znaczeniu,
ale również szło za tym zainteresowanie innego rodzaju niż dzisiejsze
rozrywkami – głównie na świeżym powietrzu (tropicielstwo, budowanie
szałasów, orientacja w terenie, rozpoznawanie roślin, dla dziewcząt
szycie i przygotowywanie ozdób), oraz inny stosunek do przyrody –
akcentujący wpisanie człowieka w rozleglejszy i niejako obejmujący go
kontekst Natury.
Jako uformowanemu pod wpływem indianizmu, marzy
mi się oczywiście nie tylko ożywienie tamtych ideałów wśród przyszłych
(obecne są już stracone) pokoleń młodzieży, ale też ożywienie ich w
życiu politycznym. Skoro USA są tak bardzo zainteresowane stosunkiem do
liberalnej demokracji i tzw. „praw człowieka” w krajach gdzie o tych
pseudoideałach nikt nie chce słyszeć, to dlaczego nie
zinternacjonalizować by kwestii rdzennych ludów Ameryki? Kierunek
wskazała przed laty mądra i szlachetna niewiasta – Stefania Antoniewicz,
która „za komuny” nawiązała korespondencję z przeżywającymi wówczas
krwawo stłumiony przez jankesów (Alcatraz 1969, Wounded Knee 1973)
renesans narodowy Indianami.
Są oczywiście kwestie zasługujące
na większy priorytet w polskiej polityce zagranicznej (choćby sytuacja
naszych rodaków na Kresach), ale w Polsce Tożsamościowej zagadnienie
stosunku władz USA i Kanady do rdzennych ludów Ameryki powinno być stale
obecną w polityce wobec tych państw kwestią, Polska powinna również
wywierać stosowne naciski w tym kierunku na swoich partnerów w Europie i
poza nią, a także na forum organizacji światowej która zastąpiłaby
jankeski ONZ. Polska powinna utrzymywać specjalnych przedstawicieli do
kontaktów z Indianami i oferować możliwość kształcenia studentów
indiańskich w naszym kraju.
Ameryka Indiańska powinna być partnerem dla Europejskiej Europy.
* Tytuł od Redakcji RCR
Za: https://www.facebook.com/ronald.lasecki/posts/10219260797851041