środa, 8 maja 2019

Konrad Rękas: Wielka Polska Liberalna?


Znalezione obrazy dla zapytania konrad rękas
      Starcza to czy dziecięca choroba nawrotowa ruchu narodowego? Znowu czytam i słyszę coś w guście „Wielka Polska Liberalna„. A przecież jeśli (nadal) będzie „liberalna” – nigdy nie stanie się Wielka. Za to coraz mniej będzie polska…

Kolejny już raz tak zwana niezależna część sceny politycznej – okazuje się być zależna od wciąż tych samych haseł, w żaden sposób nie będących realną alternatywą dla istniejącego systemu społeczno-ekonomicznego w Polsce. Najzabawniejsze bowiem, że co by nie mówić – to jednak JKM wychował wnuki… Balcerowicza.

Przez trzy dekady z jednej strony obowiązywał w polityce gospodarczej III RP paradygmat neoliberalny (oparty na pewności siebie Ał!-torytetów), a jednocześnie jako alternatywa ludowa wobec niego przedstawiał się liberalizm korwinowy, który jako jedyny cokolwiek w ogóle próbował tłumaczyć. W efekcie już kilka lat temu salon zauważył, że (przynajmniej w młodszych pokoleniach) nie tylko nie następuje spodziewany i oczywisty opór i odejście od haseł liberalnych, ale przeciwnie, są one postrzegane jako jedyna możliwa opozycja wobec… siebie samych.

Dorosła kolejna już więc generacja karmiona przekonaniem, że ideologia ta jest nieomal obiektywnym prawem przyrody. W dodatku też coraz liczniej pojawiały się korwinięta bez Korwina. To do nich więc najpierw próbowano skierować ofertę Palikota, następnie Petru, teraz zaś łowi w tym gronie Gwiazdowski czy próbuje się tam wpasować nieszczęsnego Jakubiaka. Zaprawdę bowiem, jeśli Polsce przydarzy się nieszczęście funkcjonalnego przetrwania III RP – to odbędzie się to właśnie do wtóru haseł liberalnych, a więc tak, jak ten potworek został nam adoptowany.

Przyczyna wydaje się prosta. Nikt nigdy niczego Polakom z ekonomii nie wyjaśniał, stąd ci aktywniejsi przyzwyczaili się, że liberalizm jest jak majeranek – we wszystkich daniach i potrawach: charakterystyczny dla prawicy, typowy dla lewicy, normalny dla centrum, pasujący i do rządu, i do opozycji. „Poza liberalizmem nie ma życia!” – panuje wiara.

A tymczasem liberalizm to tylko choroba powodująca bezpłodność. Intelektualną.

Kołowrotek UBER Alles!
Jej objawy napotykamy niemal na każdym kroku, w codziennym życiu. Nudny będę, ale starcie taksówkarze vs. UBER/Wiedzący z Internetu – to kolejny przykład jak celowa i skuteczna jest pułapka niskich dochodów, w której Polacy trzymani są od wczesnych lat 90-tych. Dzięki „konkurowaniu niskimi kosztami pracy” – Polacy są całkowicie nieodporni na to właśnie nieszczęsne „g… mnie to obchodzi, ważne, że taniej!„. Takim grepsem gaszącym załatwiono w Polsce m.in. produkcję („ch… z dziewiarstwem, tylko chińskie dresy!”), handel („g… mnie obchodzi jakiś polski handel, w markecie taniej!„) czy transport („ch… z busami, koleją, PKS-ami, chcemy jeździć za złotówkę, niech zachodnie korporacje przejmą rynek!„) i w zasadzie ze wszystkim, co tylko zamarzyło się w polskiej gospodarce kontrolować podmiotom zagranicznym, wiedzącym co to dumping, psychologia sprzedaży i jak używać takich sztuczek do likwidowania lokalnej konkurencji.

Poza zaś prostym naciskiem ekonomicznym – zmieniano też świadomość Polaków, utrwalając w nas kliszę: „nie określa się co robisz, jak zarabiasz na życie i ile zarabiasz – definiuje cię tylko bycie konsumentem!„. Stąd właśnie współczesny uczestnik gospodarki nie widzi się inaczej niż jako kupujący, pasywnie domagający się tylko jak najtańszego produktu, przy pełnym ignorowaniu skąd się on bierze i jakie są systemowe następstwa danego pojawiania się towarów i usług. Poza byciem konsumentem dajemy się jeszcze postrzegać tylko jako płatnicy – i tylko płatnicy, bo już w żaden sposób nie beneficjenci! – podatków. Oczywiście, „zbyt wysokich!„.

Już banałem jest, że działa to także w drugą stronę. Niskie dochody ułatwiają też rozszerzanie… pułapki niskich dochodów. To kolejna cecha śmieciowej gospodarki liberalnej, kołowrót: zarabiasz mało – więc chciej jak najtańszego – w związku z czym nie miej gdzie pracować – zatem walcz dla nas o prawo dorabiania sobie najwyżej paru groszy, np. jako taryfiarz bez licencji.
Mysz w kołowrotku. Sama napędza swoje więzienie.

Wolny rynek” czyli oligarchia
Zawód taksówkarza wyewoluował w oparciu o szczególne umiejętności, niegdyś wyjątkowe i wymagające znacznego wkładu pracy, następnie dodatkowo skodyfikowane i uznane za wymagające formalnego potwierdzenia:
  • umiejętność kierowania pojazdem,
  • znajomość danego miasta/terenu.
Druga, jak się podnosi – została w dużej mierze wyeliminowana przez postęp technologiczny. Pierwsza – bynajmniej nie, przynajmniej dopóki autonomiczne kapsuły taksówkowe, jeżdżące już eksperymentalnie np. w Londynie się nie upowszechnią.

Dalej – zawód taksówkarza budzi często niechęć nie tyle dlatego, że ktoś kiedyś został przewieziony dłuższą drogą, ani że odruchowo wiemy, że przed zielonym światłem powinno się wciskać gaz, a nie hamulec. Zawód taksówkarza wkurza, bo – dopowiedzmy to – nie jest z tego świata! A dokładniej – nie jest ze świata wolnego rynku. Branża indywidualnych przewozów pasażerskich jest bowiem RYNKIEM REGULOWANYM, co współcześnie budzi szok niczym przetrwanie dinozaurów. Tak mszczą się dekady wmawiania, że liberalizm to „po prostu normalność„, a nie ideologia służąca akumulacji kapitału i zysków z niego w ręce oligarchicznych monopoli. „Jak można regulować rynek, to się przecież w głowie nie mieści!” – czytamy i słyszymy, i faktycznie, niektórym się ewidentnie… nie mieści. Taksówkarze (ale także np. w różnym stopniu przewoźnicy międzymiastowi, aptekarze, prowadzący nocną sprzedaż alkoholu itd.) funkcjonują w realiach administracyjnego regulowania dostępności do zawodu, jego liczebności, a nawet stawek/bazy dochodów. Przyznajmy – nie zawsze ma to sens, czasem jest skutkiem zupełnie już anachronicznych zaszłości, które jednak przede wszystkim powinny być dostrzeżone, zweryfikowane i zrozumiane, a nie tylko wciąż zakrzykiwane. Zwłaszcza, że jakże często tak w swoim czasie modne „otwarcie zawodów” sprowadza się najpierw do ich pauperyzacji, a następnie przejęcia, kontroli cen, monopolizacji i wtórnej (przeważnie nieformalnej) regulacji, tylko już nie przez państwo, samorząd czy korporacje zawodowe, ale przez korporacje finansowe (swoją drogą to też charakterystyczne, że właśnie w walce z dawnymi korporacjami zawodowymi – współczesne korpo zdobyły nie tylko obecną pozycję, ale nawet ukradły pobitym wrogom ich nazwę…).

Używanie przeciwko nim argumentów wolnorynkowych jest więc NIEPOROZUMIENIEM, krytykowaniem ryby, że po drzewach nie chodzi. W istocie bowiem atakowany jest nie „zły, pazerny taksówkarz„, tylko sam mechanizm, sama możliwość regulowania rynku (o ile nie reguluje go jeszcze w jakimś segmencie finansjera). To zaś nam tłumaczy motyw i cel całej operacji. Wszędzie i zawsze tam, gdzie wznoszony jest sztandar „nieskrępowanej wolności gospodarczej„, gdzie opowiada się o „konsumenckim prawie wyboru„, no i oczywiście o „konkurowaniu ceną” – chodzi o interes jakiegoś wielkofinansowego monopolu/oligopolu. 

W tym zaś konkretnie przypadku – także o jasno wyrażone życzenie Stanów Zjednoczonych, które wszystkie te bajeczki o „wolnym rynku” głoszą tylko wtedy, gdy to wygodne finansjerze, do której należy to państwo.

Konkretne wnioski
Niestety, liberalna choroba zaraziła także politykę w Polsce, w tym sporą część środowisk lubiących określać się jako niezależne. Kto zaś nawet jeszcze nie zachorował – rozważa często ustąpienie przed szantażem moralnym i pseudointelektualnym, że oto znów pojawia się jakaś zupełnie ostania szansa całkowitego odmienienia oblicza III RP, tylko wystarczy przymknąć oczy na drobiazg. Że będzie ona III RP… jeszcze bardziej trzecioerpowską – liberalną, antykomuszą, geopolitycznie ślepą (więc nadal zależną), może tylko trochę bardziej pobożną. A dokładniej – nie będzie nawet taka, tylko ktoś tam gdzieś może zdobędzie sobie kolejne źródło pozyskiwania posłów dietetycznych.

Istnieją bowiem kolejne stopnie wtajemniczenia wyborców. Najpierw trzeba otrząsnąć się z głosowania „na złość tamtym” i żeby „ale mieli miny!”. Następnie należy oduczyć się głosowania „no, ale jednak nie są tamtymi…”. Dalej/w międzyczasie jest jeszcze „faktycznie, są całkiem do bani, ale ci lepsi i tak nie mają szans…!”. Potem jednak, kiedy już, już wydaje się, że obciążenia zniknęły i głosuje się swobodnie – pojawia się to najtrudniejsze: niedoskonałość tych, którzy zostali.

Czytam na prawicowych portalach iście kołczowskie zaklinania, żeby „nie przejmować się, że może coś nie jest doskonałe…”, że to skrajna małostkowość tak czepiać się o nieporuszanie wszystkiego w kampanii wyborczej…, że przecież liczy się ogólne przełamanie duopolu, bez wdawania w dzielące szczegóły i że w sumie najważniejsze, to… zaufać. ZNOWU.

Tymczasem zaufanie to jedna z najgłupszych przesłanek w dokonywaniu wyborów politycznych. Przykro mi, ale jeśli ktoś już dziś, tworząc swoją platformę wyborczą w założeniu wyrazistą i radykalną:
  • unika wskazania realnych przyczyn fatalnego położenia Polski,
  • nie potrafi właściwie nazwać jej sytuacji międzynarodowej,
  • nie wskazuje po imieniu wrogów…
…i tylko mrugając i półsłówkując sugeruje: „ZAUFAJCIE nam, a my to potem tak jakoś, tego, po(d)opisujemy” – to niby jakim cudem mamy wierzyć, że nabierze odwagi i przenikliwości na przyszłość?
Nie, nie widzę sensu głosowania na listy, która obiecują tylko, że będą wrzucać fajne filmiki z przemówień w Parlamencie Europejskim, jednocześnie niczego realnie nie zmieniając w położeniu geostrategicznym Polski, a więc i nie wyciągając jej z gospodarczej pułapki. Przecież w ten sposób zostanie tylko zajęte na jakiś czas miejsce na scenie politycznej III RP, jakby się prosiak uwalił w kałuży i za szczyt nonkonformizmu uważał uwalanie błotem – ale realnie w Polsce na lepsze nie zmieni się nic.
Bo jeśli Polska będzie liberalna – nie tylko nie będzie Wielką. Po prostu – nigdy nie będzie normalną.

Konrad Rękas