"Diabeł się w ornat ubrał i
ogonem na mszę świętą dzwoni" – te Pana Zagłobowe słowa jak ulał pasują
do obrony wolności uniwersytetu, którą Donald Tusk popisał się w
przemówieniu (szumnie nazwanym wykładem) wygłoszonym podczas
uroczystości z okazji 100-lecia Uniwersytetu Poznańskiego. Na postawione
przezeń retoryczne pytanie: "ile wolności na polskich uczelniach, po co
nam tak naprawdę uniwersytety?
Czy uniwersytety (…) mają możliwość
realizować w pełni misję organizowania życia publicznego poza wykładami,
misje organizowania ludzi o różnych poglądach i udzielania im gościny,
aby te różne, nie zawsze pasujące innym poglądy wygłaszać" – konkretnej
odpowiedzi, gdyby ich dopuszczono do głosu, mogliby odpowiedź ci wszyscy
uczeni, pisarze, publicyści i działacze społeczni, zarówno polscy, jak i
zagraniczni, którym odmówiono owej gościny, albo odwołano już
zakontraktowane wystąpienia pod pretekstem, że są "światopoglądowe" a
nie "naukowe" i pod nieskrywanymi nawet naciskami politycznych czy
ideologicznych sojuszników p. Tuska. Ale również ci, którzy na
uczelniach po prostu pracują. W zasadzie nie lubię mówić o sobie, ale
wiedzą przecież Państwo, że stałem się celem donosu złożonego do władz
mojej uczelni przez pewnego sykofanta z ochotniczej Policji Myśli, który
wykrył u mnie – i to na prywatnym profilu społecznościowym,
nieangażującym w żaden sposób uczelni – straszliwą myślozbrodnię
antisemitizmusa; że w związku z tym rektor UMK nakazał zbadanie tej
sprawy rzecznikowi dyscyplinarnemu, a nawet złożył do prokuratury
doniesienie o możliwości popełnienia przeze mnie przestępstwa, ale wciąż
– jak Józef K. z "Procesu" Kafki – nie wiem nawet czy będę oskarżony;
że sam naczelny rabin RP i jeszcze jakiś Mozil (podobno artysta)
zażądali wyrzucenia mnie z uniwersytetu.
Już natomiast dyrektor Instytutu Nauk Politycznych PAN odwołał mnie z Kolegium Redakcyjnego "Studiów Politycznych", choć ten akurat zrobił to "w rękawiczkach", bo pod pretekstem dostosowania składu redakcji do wymogów nowej ustawy szkolnictwie wyższym (ale jakich?) i składając podziękowania za owocną, długoletnią współpracę. Nie będę się już rozwodził nad falą wulgarnego hejtu anonimowych "odważnych" pod moim adresem na rozmaitych forach, sugerujących m.in., że profesurę otrzymałem od Adolfa Hitlera i że jestem głównym winowajcą niskiej pozycji polskich uniwersytetów w rankingach światowych.
Już natomiast dyrektor Instytutu Nauk Politycznych PAN odwołał mnie z Kolegium Redakcyjnego "Studiów Politycznych", choć ten akurat zrobił to "w rękawiczkach", bo pod pretekstem dostosowania składu redakcji do wymogów nowej ustawy szkolnictwie wyższym (ale jakich?) i składając podziękowania za owocną, długoletnią współpracę. Nie będę się już rozwodził nad falą wulgarnego hejtu anonimowych "odważnych" pod moim adresem na rozmaitych forach, sugerujących m.in., że profesurę otrzymałem od Adolfa Hitlera i że jestem głównym winowajcą niskiej pozycji polskich uniwersytetów w rankingach światowych.
Jak już wspomniałem, krępuje mnie
absorbowanie uwagi Publiczności osobistymi perypetiami, niemniej
pożyteczne pro publico bono zdaje mi się napomknięcie o pewnym
incydencie, którym wcześniej nie chciałem się z nikim dzielić, albowiem
koresponduje ono bezpośrednio z "zatroskaniem" p. Tuska o wolność
uniwersytecką w Polsce i to in concreto nawet z tym uniwersytetem, na
którym "prezydent Europy" wygłaszał swoje lamentacje. Otóż kilka
miesięcy temu dostałem zaproszenie na konferencję pt. "Tradycja i
tradycjonalizm w dyskursie kulturowym", organizowaną przez Instytut
Filozofii UAM w Poznaniu, zaplanowaną na 23 marca b.r. Pomysłodawca i
sekretarz tej konferencji, której nadano uroczystą oprawę, bo na jej
miejsce wybrano prestiżowe Collegium Minus, osobiście poprosił mnie,
abym wygłosił wykład inaugurujący, motywując to uznaniem dla mojego
dorobku w zakresie badań nad myślą tradycjonalistyczną, co oczywiście
było bardzo miłe.
Aliści, na kilka dni przed konferencją
ten sam Pan Doktor zadzwonił do mnie, wyraźnie zdenerwowany i
zakłopotany, nie skrywając też, że zobligowany przez swoich
przełożonych, z informacją, że po ogłoszeniu programu konferencji i
składu jej uczestników na uczelnię dotarły pogłoski, iż jacyś
"antyfaszyści" czy inny diabeł, szykują się do urządzenia "kociej
muzyki" na moim wykładzie, toteż władze uczelni obawiają się, że dojdzie
zarówno do gorszących scen, jak i do zdewastowania zabytkowego wnętrza
Collegium (nawiasem mówiąc, znamienna to i chyba realistyczna obawa,
świadcząca wymownie, że od akcji lewackich nieodłączny jest wandalizm). W
związku z tym Pan Doktor drżącym głosem i kilkakrotnie przepraszając
przekazał mi prośbę swoich przełożonych czy nie zgodziłbym się, aby mój
wykład przesunąć na jakąś późniejszą godzinę, bo mają oni nadzieję, że
wtedy chuliganom znudzi się czekanie i spodziewana rozróba rozejdzie się
po kościach. Odpowiedziałem, że gdyby czas mojego wystąpienia był
ustalony wcześniej i suwerennie przez organizatorów, wedle
merytorycznego kryterium tematycznego poszczególnych sesji, to nie
miałoby dla mnie żadnego znaczenia czy wykładam jako pierwszy, piąty,
dziesiąty czy nawet jako ostatni uczestnik, ale jeśli wpierw prosi się
mnie o zabranie głosu na początku i podkreślając, że jest to honorowe
wyróżnienie, to przesunięcie mojego wykładu i to pod presją "ulicy"
muszę potraktować jako upokarzającą a niezasłużoną degradację. Ale
ponieważ nie chcę narażać czcigodnej uczelni na jakiekolwiek straty, to
nie pozostaje mi nic innego, jak zrezygnować w ogóle z uczestnictwa w
tej konferencji.
Tak, panie Tusk, wolność uniwersytecka w Polsce rzeczywiście jest dzisiaj kaleczona, ale nie przez żaden "reżim", tylko przez same uniwersytety, kulące się ze strachu przed gniewnymi pomrukami medialnych szczujni i lewackich hunwejbinów.
Profesor Jacek Bartyzel
źródło: facebook