środa, 23 października 2019

Kazimierz Hałaburda: Nacjonalizm broni ludzi wykluczonych społecznie


Znalezione obrazy dla zapytania kazimierz Hałaburda falanga
       Wedle socjalistycznej koncepcji świat rozpada się na dwie walczące z sobą klasy — na „burżuazję“ i „proletariat”. Każdy człowiek to albo „burżuj” albo „proletariusz” i musi zatem stanąć po tej czy tamtej stronie barykady… Tak głoszono początkowo — na tym stanowisku stała pierwsza międzynarodówka, to samo stanowisko usiłują zajmować i międzynarodówki obecne — socjalistyczna tudzież komunistyczna. Ale życie jest zgoła inne, niż to sobie czerwoni „towarzysze” wyobrażają — bardzo rychło spostrzeżono, że poza „proletariuszami” i „burżujami” są jeszcze inni ludzie, których nie można zaliczyć do żadnej z tych dwu kategoryj. Są przecież majstrowie, którzy jeśli biorą udział w walce klas, to raczej po stronie kapitału, a nie po stronie świata pracy, są rzemieślnicy — ludzie pracujący we własnych warsztatach. Czort wie, proszę towarzyszów, co z nimi zrobić? — Pracują sami, więc niby do klasy pracującej należą ; ale z drugiej strony nie są najemnikami, wręcz przeciwnie, najmują innych, zatem do krwiopijców winno się ich zaliczyć? Albo i tacy robotnicy, co mają własne domki? Na Śląsku czy choćby w Łodzi względnie w Białymstoku na setki i tysiące trzeba ich liczyć. Co z nimi począć? Stoją przy warsztatach, zatem należą do autentycznego proletariatu. Ale i domy mają, czyli do kamieniczników psia ich mać, należą! Taki znaczy się, towarzysze, burżuj, co osiemdziesiąt złotych tygodniówki ma… Tylko kłopot z nimi — ani rusz w system proroka Marxa nie włażą!

Ale największe zmartwienie miało „towarzystwo” z inną kategorią ludzi:— z bezrobotnymi. Bezrobocie istniało zawsze — system wolnokapitalistycznej gospodarki wymaga, aby na rynku pracy była pewna ilość niezatrudnionych rąk. Ta pewna rezerwa armii pracy, ci ludzie wyrzuceni przez kapitał poza nawias życia, potrzebni są do regulowania cen pracy. Gdy tylko na rynku pracy znikało bezrobocie, stawki płac od razu skakały w górę i całą kalkulację fabrykantów szlag trafiał. Toteż bezrobocie hodowano jak najcenniejszy kwiatek liberalistycznej gospodarki. W grę wchodziły zarobki kapitalistów, trwałość systemu, święta kapitalizacja i tak zwany dobrobyt kraju – cóż wobec tego miało za znaczenie gnicie kilkudziesięciu tysięcy ludzi! Ludzie ci, nie mieli nawet tego, co wyzyskiwany robotnik — sami nie wiedzieli, czemu życie zepchnęło ich na samo dno, czemu muszą żywcem gnić w najgorszych norach, czemu zawsze są głodni, jak psy spędzani z reprezentacyjnych ulic, czemu ich dzieci rodzą się chore i tak szybko umierają. Bezrobotni z Solca, z Bałut, z Ostatniego Grosza, z Haarlemu, z Woli, nie wiedzieli, że muszą żywcem gnić i usychać, bo jest to potrzebne systemowi wolnokapitalistycznemu do utrzymania „równowagi”; ale taki spec od spraw społeczno-gospodarczych, jak Marx wiedział o tym doskonale. Wiedział więcej — znał doskonale rolę bezrobotnych w rewolucji. Bo to oni przecie, ci sankiuloci — bezportkowcy roznieśli Bastylię, oni krwawili na barykadach w 48-tym roku, oni byli jądrem paryskiej Komuny, a jednak… Jednak rzucił im w twarz za to wszystko jak błotem — obelżywym wyrazem „lumpenproletariat!“.

Kapitaliści głodzili ich, traktowali jak bydło i gorzej niż bydło — żyd ich zelżył! Za co? Za nic — tak mu po prostu wypadało z kalkulacji. Nie wiedział, co z nimi począć! Nienawidził ich za ich nędzę i gardził nimi. Inaczej nie mogło być był przecie najklasyczniejszym typem „burżuja”. Czytajcie listy Marxa do Engelsa —- tam syn rabina odkrywa karty przed synem fabrykanta — jest szczery. Nie deklamuje o „sprawiedliwości społecznej”, o krzywdzie wyzyskiwanych, nie snuje teoretycznych rozważań na temat nadwartości, ale zionie nienawiścią do oficerów i urzędników. Żyd piekli się na Prusaków, jak gdyby przeczuwał, że kiedyś właśnie ci Prusacy pierwsi zmiażdżą żydowskie przywileje. Marx chciał zniszczyć aryjskie państwo, ale nie wierzył w siły mieszczańskiej rewolucji — właśnie za tę „słabość” znienawidził burżuazję i postanowił wyzyskać jako narzędzie swych planów masy robotnicze! Czytajcie listy Marxa, a poznacie go — co innego pisał w broszurach i rezolucjach, z zupełnie czegoś innego zwierzał się przed przyjacielem. Proletariat chciał rzucić na mieszczaństwo, aby w powstałym w ten sposób kłębowisku zginął znienawidzony przezeń system. Ale zanim się proletariat rzuci na burżuja, trzeba go zorganizować, trzeba czekać na dobrą sposobność dziesiątki lat!… Bezrobotni tego nie wytrzymają — wiecznie głodnym ludziom nie można kazać czekać, jeśli się ich zorganizuje, należy nie zwlekając pchnąć do ataku. Jak tu zresztą nędzarzy organizować? Są przecie elementem płynnym, nędzarzami, wyrzutkami, włóczęgami — są jak psy bezdomne. Co innego robotnicy— ci pracują w fabrykach, łatwo dają się zgromadzić, łatwo ich zaagitować. Wystarczy zaszczepić „czerwonkę” kilku z nich, aby zarazić całą fabrykę. No i przecie czekać mogą… Wybór Marsa padł na pracujących, a bezrobotnym dostała się pogardliwa nazwa „lumpenproletariatu” — ich zresztą pozyskiwać nie trzeba. Gdy wybuchną zamieszki, pierwsi ruszą do ataku i… pierwsi polegną, aby swymi ciałami wymościć drogę do zwycięstwa nie tyle zorganizowanemu proletariatowi, co… Marksom i Engelsom, politrukom i komisarzom, Libknechtom, Różom Luksemburg, Trockim, Kaganowiczom, Blumom, Kelsztajnom, Belom Kun i w ogóle Sołowiejczykom. Pójdą na barykady, w ogień i będą ginąć, tak samo nie rozumiejąc, za co giną, jak nie wiedzą, za co żywcem gniją! Takie było wyrachowanie — dlatego padł obelżywy wyraz ,lumpenproletariat”.

„Lumpenproletariat” jest pogardzany i znienawidzony przez „proletariuszów”, bo przecie właśnie z „lumpenproletariatu” rekrutują się „łamistrajki”. Lumpenproletariat! Łamistrajki! Hołota i zdrajcy klasowej solidarności! Pomiędzy pracującymi a bezrobotnymi wre nie mniej ostra wałka, niż pomiędzy „klasą pracującą” a wyzyskiwaczami. Walka tą wre już nie o nadwartość, ale o ochłapy, spadające z wielkokapitalistycznych stołów. Żrą się o chude kości. Tak było zawsze i tak samo teraz jest, choć sytuacja zasadniczo się zmieniła.

Gnili bezrobotni, ale ustrój liberalistyczny gnił również. Początkowo nieodzowny odsetek niepracujących był mały — na dziesięciu pracujących wypadał jeden bez pracy — dziś jest odwrotnie. Na przykład w Polsce przemysł, górnictwo i transport zatrudnia około 600 tysięcy, a bezrobotnych mamy co najmniej 6 milionów — na jednego pracującego wypada dziesięciu „lumpenproletariuszów”! Co wywalczył w ciągu dziesięcioleci proletariat? Wywalczył skrócony czas pracy, ubezpieczenia społeczne, ochronę pracy dla kobiet i młodocianych, umowy zbiorowe i przedstawicielstwo w postaci delegatów — inaczej mówiąc, ułożył sobie proletariat lepsze warunki, załagodził walkę klas i ujął ją w normy. Ale co „towarzystwo” wywalczyło dla dziesięćkroć liczniejszej armii nędzarzy, pracy pozbawionych? Nic! „Proletariacka solidarność” obejmuje tylko „proletariuszów” — lumpenproletariat wyłącza! Niech zdychają. Nie przyjmuje się ich do związków zawodowych, nie dopuszcza się nawet do pracy — drukarze, czy pluszarze, kotoniarze czy poligrafowie, słowem wszystkie gałęzie pracy, gdzie zarobki są cokolwiek lepsze, dla bezrobotnych nie istnieją. Proletariusze — widocznie w imię solidarności antykapitalistycznej – nie dopuszczają uczniów i praktykantów. Boją się, że wokoło ochłapów będzie zbyt wielki tłok. Obraz rozpaczliwy, ale czy można tu winie pracujących, zorganizowanych w klasowych związkach zawodowych, brutalnie odpychających od bram fabryk bezrobotnych?

Nie — winni tu są twórcy socjalizmu i kierownicy ruchu klasowego. To oni od razu wypuścili pogardliwie poza nawias „lumpenproletariat” — to oni rozbili świat pracy na uprzywilejowany, zorganizowany „proletariat” i pętający się „lumpenproletariat”! A rezultatem tego jest obecny stan rzeczy, kiedy nieliczna stosunkowo grupa pracujących ma jakie takie prawa, a większa część usycha z głodu. To oni — głosiciele walki klas, złagodzili ostrze walki z wyzyskiwaczami, bo usunęli od walki najdynamiczniejszy element! Dzięki socjalizmowi kapitaliści przez tyle dziesiątków lat zdołali utrzymać się przy korytach złota i władzy. Klasowcy „walczyli” przeszło pół wieku i… kapitalizm tylko się wzmocnił przez ten czas, a liczba bezrobotnych wzrosła do milionów. Nie zdołali ci „obrońcy” klasy pracującej ochronić nawet’ ten swój pracujący i zorganizowany „proletariat” przed wyzyskiem, nie zdołali mu zapewnić niczego więcej poza Ubezpieczalnią i sprzedajnymi delegatami!

Dopiero ruchy nacjonalistyczne, które zniosły sztuczny podział na „proletariat* i „lumpenproletariat” w ciągu kilku lat zdołały w szeregu krajów obalić wszechwładztwo kapitału, zdołały zapewnić wszystkim pracę — raz wreszcie zdjęły z mas wyrzuconych za burtę życia nędzarzy piętno niezasłużonej obelgi „lumpenproletariatu”. Bo dla klasowców jest jedno tylko kryterium —- użyteczność tej czy innej grupy jako narzędzia w walce pomiędzy Sołowiejczykami, a państwami aryjskimi; natomiast dla nacjonalistów każdy jest bratem bez względu na to, czy ma pracę, czy je j nie ma. I właśnie ta uczciwość w polityce jest silą nacjonalizmów.
Kazimierz Hałaburda

Pismo Narodowo-Radykalne „Falanga”, 1938.