Byłem w Abchazji w 1990 r. Formalnie dwa lata przed
rozpoczęciem działań wojennych, ale w istocie już w trakcie konfliktu.
Na rogatkach miast stały abchaskie check-pointy, po napaściach na
manifestacje niepodległościowe – z autonomicznej republiki praktycznie
usunięto gruzińską milicję i bojówkarzy, jednak w każdej chwili
oczekiwano ich ataku. Górale gotowi byli do walki.
Niepodległość nie dla wszystkich
Inaczej niż w innych republikach – w
Abchazji nie wiecowano, nie odbywano nie kończących się zebrań, nie
opowiadano sobie jak to cudownie będzie po rychło spodziewanym upadku
ZSSR. Przeciwnie, chociaż Abchazi byli wśród założycieli Związku (i to
na prawach samodzielnego podmiotu, a nie autonomii w obrębie
znienawidzonej historycznie Gruzji) i chociaż niewiele dobrego spotkało
ten mały naród w poprzedniej epoce – to tym bardziej byli pewni, że
przyszłość nie będzie żadną krainą „zachodniego dobrobytu”, a pogodna twarz Eduarda Szewardnadzego powtarzającego tylko, że „nie będzie odwrotu z drogi pieriestrojki” – dla Abchazów była szyderczą maską, zza której już wychylał się gruziński „liberalny nacjonalista” Dżaba Joseliani i jego krwawi Mcheridoni.
Pamiętam również rok 1990 i wybuchłe
wtedy wykwity prometeizmu w Polsce, te emocjonalne pochwały dla Litwinów
tłamszących właśnie polskie dążenie do autonomii na Wileńszczyźnie, te
pogłębione analizy dowodzące „prawa do samostanowienia narodów Kaukazu” (w tym Gruzinów) – i całkowity brak odpowiedzi na podstawowe pytania: po pierwsze – co w zamian?
Jaka idea i organizacja powstrzyma te wszystkie nienawidzące się
genetycznie narody i plemion, trzymane dotąd strachem (bądź realnie
istniejącą sowiecką wspólnotowością) – przed rzuceniem się sobie do
gardeł? Po drugie zaś – kto i na jakiej podstawie decyduje, że dane dążenie niepodległościowe jest słuszne, godne poparcia międzynarodowego i szlachetne – a które wraże, podle separatystyczne i zasługujące na wspólne zduszenie?
Kolejne odsłony abchaskiego dramatu
związane były właśnie z pozostawieniem tych kluczowych kwestii bez
rozwiązania, nadto zaś były pochodną uznania wówczas Gruzji za
najbardziej użyteczne i zaawansowane narzędzie dla wciągania przestrzeni
post-sowieckiej w orbitę wpływów Zachodu. Stąd właśnie ze stołka prezydenckiego w Tbilisi strącony został Zwiad Gamsahurdia,
nieco szalony, mocno nacjonalistyczny, agresywny, ale jednak
zaczynający niegdyś swą niepodległościową karierę jeśli nie razem, to w
każdym razie nie wprost przeciw Abchazom – a władzę w republice przejęli
formalnie narodowi, ale przede wszystkim mafijno-prozachodni Mcheridoni – Jeźdźcy (a za nimi ulubieniec i Zachodu, i Borysa Jelcyna
– Szewardnadze). Od ich napaści na Abchazję zaczęła się wojna, która
przyniosła straszliwe zniszczenia kwitnącym w czasach sowieckich
abchaskim kurortom, z Suchumi i Picundą na czele, mnie zaś kojarzy się
przede wszystkim z serią migawek, w których w miejscach moich dawnych
spacerów z abchaskimi i gruzińskimi kolegami stały wyrzutnie rakiet i
punkty opatrywania rannych. Był to kontrast, do którego przez następne
dekady zdążyłem się przyzwyczaić, najpierw w b. Jugosławii, a ostatnio
także w Donbasie. Wówczas jednak była to względna nowość – szczęśliwy
świat zwykłych ludzi rozpieprzony i rozstrzelany dla czyjegoś projektu
geopolitycznego…
Abchazja ofiarą pro-zachodniej polityki Kremla
Zakończenie działań wojennych nie
oznaczało zresztą końca kłopotów Abchazów. Mało znanym przyczyną obecnej
wciąż bardzo trudnej (zwłaszcza pod względem ekonomicznym) sytuacji
Abchazji jest to, co nastąpiło po zwycięskiej wojnie o niepodległość.
Dzięki pomocy ochotników z całego północnego Kaukazu, Kozaków, a
ostatecznie także zaangażowaniu Federacji Rosyjskiej bez entuzjazmu
rozdzielającej walczące strony – udało się uzyskać w 1994 r. ostateczną
pacyfikacją, a niepodległa republika mogła okrzepnąć pod rządami Władysława Ardzinby. Cóż z tego jednak, że przestano strzelać – ale Abchazję postanowiono zagłodzić?
Kraj pozbawiony ciężkiego przemysłu,
będący niegdyś cytrusowym zapleczem ZSSR, czepiący dochody z turystyki –
postawiono w stan całkowitej blokady ekonomicznej. Także – niestety –
ze strony aspirującej do sympatii Zachodu Rosji. Sprzeciw Gruzji
(niezniesiony do dziś dnia) nie pozwala ani na otwarcie lotniska w
Suchumie, ani na uruchomienie połączeń kolejowych (osobowych ni
towarowych, a nawet tranzytowych – choć niegdyś właśnie tędy pociągami
Rosja handlowała z Armenią). Jedyny ruch mógłby się więc odbywać tylko
przez granicę lądową z Rosją. Sęk w tym jednak, że w latach 1994-2008 ta
bynajmniej nie chciała uznać niepodległości republiki, której drugą
ręką pomagała wszak chronić przed Gruzinami!
Abchazja stała się więc pierwotnie ofiarą rozwalenia Związku Sowieckiego przez jego własnych przywódców, następnie – została zaatakowana przez cieszących się przyzwoleniem Zachodu gruzińskich nacjonalistów, by na półtorej dekady znaleźć się w czarnej dziurze wywołanej najpierw jelcynowską smutą
(której elementem była mała stablizacja rosyjsko-gruzińska w oparciu o
relacje Jelcyn-Szewardnadze), a dalej także słabością wchodzącej dopiero
kremlowskiej ekipy Władymira Putina, zdeterminowanej początkowo, by poświęcać peryferia w zamian za jarłyk z Zachodu.
Rosja obudzona
Oczywiście, Abchazi sobie radzili.
Oczywiście, kwitł przemyt. Oczywiście znowu (jak w XIX wieku) emigrowali
i oczywiście w międzyczasie zajmowali się także braniem za łby między
sobą, czyli zajęciem lubianym przez wszystkie ludy południa.
Jednocześnie jednak cały czas wiedzieli, że chcą zachować samodzielność,
a więc stanowili zaprzeczenie nowej tendencji, typowej dla XXI wieku,
kiedy to stonowano wcześnie rozbuchane nacjonalizmy i tendencje
niepodległościowe, zastępując je śpiewką o integracji i kooperacji. I co
zabawne, dla południowego Kaukazu miano je zrealizować w taki sam
sposób, jak poprzednio – przez gruzińską inwazję!
Cezurą w historii najnowszej Abchazji pozostaje inwazja Mikheila Saakashviliego na Osetię Południową w 2008 r.
Tak jak wojna abchaska oznaczała symbolicznie początek rosyjskiej
bierności i politycznego minimalizmu w tym rejonie świata – tak wojna
osetyńska fazę tę zakończyła. Udanej militarnej kontrofensywie
rosyjskiej towarzyszył bowiem pierwszy zdecydowany krok ówczesnej
administracji kremlowskiej: uznanie niepodległości Abchazji i Osetii Południowej.
W ślad za tym przyszły pojedyncze na razie deklaracje innych stolic
(m.in. z Caracas i Damaszku), przede wszystkim jednak tak pomoc
rosyjska, jak i współpraca w odbudowie kraju wreszcie nabrały tempa i
oficjalnego charakteru.
Dlaczego warto jechać do Abchazji
Rosyjsko-abchaska granica w 2019 r. jest
prawdziwą granicą (przynajmniej po stronie rosyjskiej) – stąd np.
wyskakując na jeden dzień do Picundy warto sprawdzić, czy ma się wielokrotną wizę rosyjską,
inaczej po opuszczeniu Federacji można do niej nie wrócić. Z drugiej
strony – wobec wspomnianych wcześniejszych trudności budżet republiki
nie mógłby funkcjonować bez rosyjskiej pomocy, w tym zresztą w formie
pożyczek i kredytów, ale także inwestycji we wspólne przedsięwzięcia
infrastrukturalne (w które wciąż trudno uwierzyć znając stan abchaskich
dróg). Według różnych szacunków – Rosja odpowiada za od 10 do nawet 14 proc. abchaskiego rocznego budżetu,
przy czym różnica ta nie może dziwić, skoro dane na jego temat podawane
są nader ogólnie nawet przez kierowników polityki finansowej republiki.
To jednak wciąż jest Kaukaz – kiedy więc słyszymy, że „około połowy
wpływów nadal pochodzi z handlu”, to możemy dobrze zrozumieć, że mowa
zarówno o tych transakcjach, które są rejestrowane, jak i tych, które
niekoniecznie… Dość wspomnieć, że spora część legendarnych korków w
Soczi składa się z aut na abchaskich numerach – i to wozów naprawdę z
górnej półki (z ukochaną ze względu na rozmiary Toyotą Land Cruiser na
czele), oczywiście z kierownicami obowiązkowo po prawej stronie (jako
import bezpośrednio z Japonii, omijający część ograniczeń obowiązujących
na granicach Federacji).
Z drugiej strony co innego mają robić
Abchazi wobec wspomnianej, trwającej blokady komunikacyjnej? Potencjał
abchaskiego przetwórstwa cytrusów został zdruzgotany i wciąż sięga
ledwie 10 proc. przedwojennego, zniszczono 90 procent sanatoriów, a
promenada – Primorie w Suchumie (niegdyś o niebo piękniejsza od
breżniewowskiego Soczi) wciąż wygląda jak po próbie zatopienia, podczas
gdy Soczi Putina to dziś kurort klasy międzynarodowej. Czy więc
pośrednio namawiam czytelnika do wizyty w czymś na kształt
czernobylskiej Zony Zero? Nic z tych rzeczy, jednocześnie bowiem w ciągu
ostatniej dekady powstało w republice blisko 350 nowych obiektów
hotelowych – w tym kilka o standardzie jak najbardziej światowym, a choć
ich otoczenie to mieszanka gry post-apokaliptycznej z sowieckimi
wspominkami – to jest to jednak kraj niesłychanie atrakcyjny turystycznie, niezwykle wręcz tani (nawet w porównaniu z Rosją), a nadto całkowicie spokojny, pozbawiony innego niż architektoniczne wspomnienia wojny.
Abchazję odwiedzić więc warto, jest to
możliwe zupełnie apolitycznie, przy skorzystaniu ze zwykłej oferty
któregoś z rosyjskich biur podróży, choćby przy okazji po-olimpijskich,
morskich, górskich i sanatoryjnych atrakcji pobliskiego Soczi. Pozostaje
jednak pytanie o polityczną przyszłość republiki.
Nowy-stary prezydent gwarantem niepodległości
Inauguracja prezydenta Raula Chadżymby,
który uzyskał reelekcję w wyniku najspokojniejszych wyborów w historii
Abchazji odbędzie się 9. października i ma stanowić święto tego
liczącego 240 tys. mieszkańców państwa. Jego władze – z premierem Walerym Bganbą,
który przed paroma dniami przyjął delegację polskich dziennikarzy i
działaczy społecznych – są przekonane, że pomimo chwilowego spowolnienia
gospodarczego (spowodowanego problemami gospodarki rosyjskiej) w Abchazji może być już tylko lepiej.
Ktoś mógłby dodać, że niby słusznie, skoro gorzej już było – ale faktem
jest, że uwolnieni od politycznych zmartwień rosyjskim uznaniem Abchazi
po prostu starają się skupić na gospodarce, jak dotąd bezskutecznie
próbując skłonić Gruzinów po prostu do rozmów o interesach –
potencjalnie obopólnie korzystnych (wspomniany tranzyt kolejowy). I mają
argumenty po swojej stronie, choćby legitymizując się zrealizowanym
wpuszczeniem do kraju dawnych gruzińskich uchodźców, obecnie
korzystających z pełni praw kulturalnych czy oświatowych.
Prezydent Chadżymba sam zresztą wydaje
się być najlepszym gwarantem dbania o interesy o własnego państwa i
narodu – czasem nawet nieco… przesadnym. Nie tylko bowiem obywatelem
niemal nieuznawanej Abchazji wcale nie tak łatwo zostać (choćby by
cieszyć się 10-procentowym podatkiem dochodowym o dość umownej,
powiedzmy ściągalności). Również własność ziemi (choć już nie
nieruchomości, zwłaszcza nowych inwestycji) pozostaje w przeszło 50
proc. w rękach państwa, słowem władze w Suchumie starają się być
ostrożne i nie szafować swoim statusem w sposób drażniący większych
sąsiadów i opiekunów. Z drugiej jednak strony prezydent nie zawahał się
udzielić swego poparcia dążeniu do autokefalii ze strony miejscowej
Cerkwi, choć budzi to nie tylko zrozumiały sprzeciw Gruzji, ale i brak
zachwytu Patriarchatu Moskiewskiego rozumiejącego, że rozplątanie worka z
autokefaliami znowu zaostrzy nomosowy kryzys na Ukrainie (z sytuacji w
abchaskim prawosławiu stara się, jak zwykle, korzystać wypróbowany w
takich sytuacjach siewca zamieszania – Patriarchat
Konstantynopolitański). Słowem – Abchazi naprawdę uważają, że czas
pracuje na ich korzyść. I być może mają rację, ale…
Puścić mniejszego, żeby złapać większego?
Ale w przypadku Abchazji zwraca uwagę
pewna cykliczność dotykających ją zdarzeń, odbywających się jakby po
przeciwcyklach. Przyjrzyjmy się sekwencji:
– Najpierw pada hasło rozpadu ZSSR i
jego rozdziału według linii etnicznych. Narody ZSSR zaczynają szukać
drogi do samostanowienia.
– Następnie proces ten zostaje
wyhamowany, inicjatorzy dezintegracji chcą bowiem uchwycić w garście
możliwie funkcjonalne fragmenty (stąd zachodnie postawienie w wojnie
abchaskiej na stronę gruzińską).
– Częściowa przynajmniej pacyfikacja i
stagnacja, kosztem mniejszych podmiotów, które zostaną wypchnięte poza
stan równowagi osiągnięty dla większych obszarów.
Spójrzmy też co nastąpiło później:
– Ponowny wzrost dynamiki, wraz z kolejną próbą użycia nacjonalizmu gruzińskiego przez Stany Zjednoczone i „Izrael”, tym razem pod hasłem „reintegracji państwa i regionu”.
– Wraz z odparciem agresji wzmocnienie
niezależności i pozycji małych podmiotów, jak właśnie Abchazja i Osetia
Południowa, pojawienie się nowych, w podobnej sytuacji jak Doniecka i
Ługańska Republika Ludowa, obronione przez szowinizmem ukraińskim.
Pytanie na dziś brzmi zatem: na jakich warunkach dojdzie do nowej fazy pacyfikacyjnej?
Rosja już raz o mało nie utraciła
Abchazji, za wszelką cenę dążąc do ułożenia sobie jakiegoś modus
operandi z Gruzją, a za jej pośrednictwem z Zachodem. Dziś oczywiście jakakolwiek kapitulacja Moskwy nie jest możliwa,
skoro jednak znajdujemy się w przeciwcyklu – czy Kreml nie będzie się
starał poświęcać już trzymanych wróbli, by upolować większe sztuki?
Mówiąc bez metafor – nikt znający
bieżącą politykę rosyjską nie może mieć pewności: czy choćby szansa na
zbliżenie z Ukrainą nie zmniejszy skali poparcia Federacji dla Donbasu?
Czy próba uzyskania kondominialnego statusu Mołdawii nie oddala na plan
dalszy interesów wiernych, ale słabych Naddniestrza i Gagauzji? Na skalę
międzypaństwową próba ocieplenia stosunków rosyjsko-azerskich
doprowadziła wszak do chwilowego ochłodzenia relacji
rosyjsko-armeńskich, w efekcie czego w Erewaniu urzędują dziś siły
kojarzone raczej z ośrodkami zachodnimi. Moskwa gra o dużo, licytuje
coraz wyżej – ale czy takiej Abchazji wystarczyłaby rola żetonu w grze z
Gruzją?
Abchazja potrzebuje własnego Kadyrowa!”
Z pewnością nie. I Abchazi są pewni, że
oficjalne uznanie przynajmniej zabezpiecza ich przed bezpośrednim
przehandlowaniem w imię wyższej racji. Z kolei jedno z najlepszych
podsumowań ich własnej sytuacji padło podczas zakończonej właśnie
kampanii prezydenckiej: „Abchazja potrzebuje własnego Kadyrowa!”.
To prawda, że legenda czeczeńskiego przywódcy sięga tej części
makroregionu – choć sami Abchazi dodają, że w przeciwieństwie do
Czeczeńca nie śnią o Kremlu wystarczyłoby im, by Suchum wyglądał jak
Grozny.
Prezydent Chadżymba i premier Bganba
wierzą, że uda im się do tego doprowadzić nawet z republiką poza składem
Federacji Rosyjskiej. I choćby za to, że na początku lat 90-tych polscy
prometeiści jakoś dziwnie zapomnieli poprzeć niepodległościowych starań
Abchazji – należy im się za to po polskiej stronie zadośćuczynienie.
Docelowo – oczywiście w postaci uznania niepodległości republiki przez Polskę. Wcześniej zaś i indywidualnie – np. poprzez skorzystanie z jej oferty turystycznej.
Mandarynki dla dzieci, czacza dla
tatusia, a dla mamy z całą rodziną turnus w Picundzie – jeszcze nigdy
geopolityka nie była tak przyjemna!
Konrad Rękas