Bez względu na wynik niedzielnych wyborów, Konfederacja jest tak
naprawdę ostatecznym zakończeniem projektu pod nazwą Ruch Narodowy.
Narodowcy na potrzeby swoich partykularnych interesów postanowili
całkowicie rozmyć się w projekcie kontrolowanym przez konserwatywnych
liberałów, firmując swoją nazwą projekt nie mający zbyt wiele wspólnego z
szumnie głoszoną „antysystemowością”, a z pewnością w żaden sposób nie
odpowiadający na najważniejsze problemy narodu.
Stali czytelnicy naszego portalu, szczególnie Ci odwiedzający go
przynajmniej od kilku lat, nie powinni być zdziwieni naszą niechęcią do
„demokratycznych” wyborów organizowanych w naszym kraju. Od dawna
powtarzamy, że obecny system w żaden sposób nie reprezentuje ani opinii
narodu, ani tym bardziej jego interesów, stąd pokładanie wiary w
sprzedajnych polityków nie jest zbyt dobrym pomysłem. Jednocześnie nie
możemy całkowicie odciąć się od wydarzeń mających miejsce na polskiej
scenie politycznej – czy tego chcemy, czy nie to właśnie nielubiana
przez nas klasa polityczna ma decydujący głos w kwestii kształtu III
Rzeczpospolitej.
Tym samym zgubne byłoby także zupełnie odcięcie się od informacji
napływających z szeroko pojętego „obozu narodowego”. Oczywiście można
siedzieć w getcie „prawdziwego nacjonalisty” i twierdzić, że to w ogóle
nas nie dotyczy i nie ma sensu zajmować się kolejnymi woltami RN-owców,
lecz jest to myślenie zgubne, a przede wszystkim w żaden sposób nie
przystające do polskich realiów politycznych. A ich podstawą jest
niewielkie zaangażowanie społeczne Polaków, potwierdzone przez
dziesiątki badań i statystyk dotyczących choćby członkostwa w
organizacjach społecznych, którego następstwem jest bardzo pobieżna
wiedza na temat funkcjonujących w Polsce ruchów politycznych. Naiwna
jest więc wiara, że nawet osoby bardziej zainteresowane polityką niż
przeciętny Polak będą patrzeć na niuanse, kto jest „nacjonalistą”, a kto
„narodowcem” – wszystkie organizacje narodowe są przez ludzi wrzucane
do jednego worka, stąd działania Roberta Winnickiego, Krzysztofa Bosaka i
spółki wpływają na postrzeganie całego szeroko pojętego ruchu.
W objęciach korwinizmu
Spór o sprawy gospodarcze wewnątrz „obozu narodowego” trwa niemal od
zarania jego dziejów, przy czym pod koniec dwudziestolecia
międzywojennego było już jasne, że liberałowie znajdują się w głębokiej
defensywie. Od tego czasu minęło blisko osiemdziesiąt lat, zaś w tym
czasie (i oczywiście wcześniej) ludzkość zdążyła przetestować co
najmniej kilka systemów gospodarczych, a także tysiące różnego rodzaju
rozwiązań ekonomicznych wpływających na rozwój gospodarczy i zamożność
społeczeństw. Nie będąc w tych sprawach doktrynerem, czyli poszukując
przede wszystkim polityki korzystnej dla całego narodu, można tym samym
wypracować zupełnie innowacyjny program stanowiący realną alternatywę
dla neoliberalnego dyskursu przyjętego bezkrytycznie po 1989 roku.
Oczywiście prowadzenie takiej polityki nie jest możliwe w koalicji z
liberalnymi doktrynerami spod znaku kolejnych partii Janusza
Korwin-Mikkego, mającego do zaoferowania swój standardowy darwinizm
społeczny i wolny rynek w jego najbardziej skompromitowanej,
XIX-wiecznej wersji. Niestety narodowcy wybierając sojusz z
konserwatywnymi liberałami całkowicie przejęli hasła charakterystyczne
dla tej formacji ideowej. Wspomniani Winnicki z Bosakiem w swoich
wystąpieniach powtarzają więc ślepo najbardziej wyświechtane liberalne
hasła, na czele z propozycjami całkowitej prywatyzacji usług publicznych
oraz likwidacji podatków. Całkowicie przyjmując program „korwinistów”
nie zająknęli się nawet na temat wypowiedzi niejakiego dr Sławomira
Mentzena (zwanego przez złośliwców „doktorem Mentzele”), czyli
wiceprezesa partii Korwin-Mikkego, który w ogólnopolskiej debacie
radiowej odciął się od programu RN-u i zachwalał ukraińską imigrację do
Polski.
Taka deklaracja ze strony nowego ekonomicznego guru konserwatywnych
liberałów nie powinna oczywiście dziwić, ponieważ charakterystyczne dla
tej grupy jest utożsamianie interesu narodu z interesem przedsiębiorców.
Cały program Konfederacji jest zresztą skierowany właśnie do „januszy
biznesu”, zainteresowanych przede wszystkim stałym dopływem taniej siły
roboczej i nie przejmujących się tym, kto tak naprawdę będzie
zamieszkiwał terytorium naszego kraju. Wśród propozycji znajdujących się
we wspólnej deklaracji narodowców i konserwatywnych liberałów znajdują
się przy tym niezwykle groźne dla pracowników zapisy, na czele z
likwidacją minimalnego wynagrodzenia czy powszechnych ubezpieczeń
społecznych. To oczywiście nie są żadne nowe postulaty – do tego w
gruncie rzeczy zmierzała Platforma Obywatelska, gdy pod jej rządami
instytucje chroniące pracowników były całkowicie bierne i w żaden sposób
nie egzekwowały przepisów Kodeksu Pracy, a usługi publiczne z roku na
rok były drastycznie redukowane.
Pospolite ruszenie
Trudno nie odnieść wrażenia, że w wielu kwestiach podmioty tworzące
Konfederację nie mogą znaleźć jednego stanowiska, lub też liderzy
komitetu mówią zupełnie co innego niż jego kandydaci. Na jednej z
konferencji prasowych przedstawiciele Związku Chrześcijańskich Rodzin,
czyli marginalnego ugrupowania współtworzącego Konfederację, jasno
poparli utrzymanie wspomnianego już programu 500 plus. Jednocześnie
Korwin-Mikke konsekwentnie twierdzi, że Polacy za pośrednictwem tego
świadczenia zostali kupieni przez obecną władzę, natomiast „dawanie”
komukolwiek pieniędzy „za darmo” jest „demoralizowaniem”, nie różniąc
się w tej kwestii w niczym z liberalno-lewicowym mainstreamem regularnie
obrażającym Polaków posiadających dzieci.
W tym kontekście jeszcze bardziej zagadkowe wydaje się być stanowisko
samych narodowców. W swoim oficjalnym programie RN pozytywnie ocenia
wprowadzenie 500 plus przez Prawo i Sprawiedliwość, określając je mianem
„zdecydowanego działania wspierającego rodzinę”, realizującego
„postulaty realnej polityki prorodzinnej, podnoszonej od dwóch dekad
przez środowiska narodowe i katolickie”. Jeszcze w ubiegłym roku
Winnicki wymieniał ten największy transfer społeczny po 1989 roku jednym
z niewielu sukcesów rządu Beaty Szydło, ale w wywiadzie dla Radia Wnet
po oficjalnym ogłoszeniu programu Konfederacji nie był już w tej sprawie
tak samo konsekwentny. Z rozmowy można było wręcz dowiedzieć się, że
szef RN-u jest otwarty na likwidację 500 plus, ponieważ stał się
wyznawcą antypodatkowego populizmu spod znaku wszystkich partii
firmowanych przez Korwin-Mikkego.
Wspominając lidera jednego z dwóch głównych ugrupowań tworzących
Konfederację trudno nie odnieść się zresztą do jego słów, jednoznacznie
deprecjonujących jakiekolwiek deklaracje programowe tego komitetu. Dzień
przed ogłoszeniem programu, Korwin-Mikke w wywiadzie dla
„Rzeczpospolitej” wypowiedział się lekceważąco na temat samego
dokumentu, ponieważ jego zdaniem „lud programów nie czyta”, zaś on sam
„w szczegóły się nie wdaję, bo ludzie i tak tego nie zrozumieją”. W
takiej sytuacji trudno oczekiwać, aby przekaz Konfederacji był z jednej
strony spójny, a z drugiej uwzględniający jakiekolwiek postulaty
narodowców – nie od dziś bowiem wiadomo, że „korwiniści” nie liczą się
ze zdaniem innych uważając siebie za depozytariuszy jedynych słusznych
poglądów.
Właśnie z wyżej wymienionych powodów trudno uznać Konfederację za coś
innego, niż zwykłe pospolite ruszenie mające na celu przede wszystkim
przetransportowanie jej kandydatów albo do Sejmu, albo przynajmniej
ponad próg 3 proc. pozwalający na pobieranie PAŃSTWOWEJ subwencji.
Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest oczywiście obecność na jej
listach zupełnie przypadkowych osób, których łączenie ze środowiskiem
narodowym jest jednoznacznie szkodliwe. Tym samym wśród kandydatów
Konfederacji znalazła się ponownie spora część rodziny Korwin-Mikkego,
antyszczepionkowcy spod znaku Justyny Sochy i posła Pawła Skuteckiego
(byłego działacza ruchu Kukiz’15), niejaki Dariusz Klich deliberujący o
„polskich dzieciach karmionych chlebem zatruwanym przez plemię żmijowe”,
kandydatka opowiadająca się za likwidacją zawodu prawnika czy
„korwinista” ze Szczecina postulujący na swoim plakacie wyborczym
legalizację narkotyków. Z takimi kadrami trudno budować coś innego niż
zwykłe pośmiewisko.
„Antysystemowość” skompromitowana
Egzotykę niektórych kandydatów można oczywiście usprawiedliwić
„antysystemowym” charakterem komitetu. Skoro czołowe ugrupowania
polityczne przyciągają do siebie oszołomów pokroju transseksualistów,
Klaudii Jachiry czy Krystyny Pawłowicz, trudno oczekiwać, aby inaczej
było z inicjatywami cieszącymi się popularnością nie dającą pewności
przekroczenia progu wyborczego. Problem polega jednak na tym, że
Konfederacja skupia pod swoim szyldem co najwyżej osoby kontestujące
obecny system w najbardziej szkodliwy sposób, a więc kwestionujące normy
stanowiące podstawę każdego społeczeństwa i tym samym kompromitujące
daną inicjatywę w oczach całego społeczeństwa. W przypadku opisywanego
komitetu z jednej strony są nimi antyszczepionkowcy, zaś z drugiej
Korwin-Mikke deliberujący na temat „nieszkodliwej społecznie lekkiej
pedofilii”.
Tak naprawdę do skompromitowania pojęcia „antysystemowości” nie
potrzeba było jednak kilku oszołomów, bowiem czarną robotę w tym
względzie wykonali w tym względzie sami liderzy ruchów politycznych
pozycjonujących się właśnie w ten sposób. Prekursorem był pod tym
względem wspomniany kilkukrotnie Korwin-Mikke, który zaledwie parę
miesięcy po swoim niekwestionowanym sukcesie w wyborach do Parlamentu
Europejskiego w 2014 roku roztrwonił cały eurosceptyczny potencjał
poprzez zniszczenie własnej partii. Dzieła zniszczenia dokonał natomiast
Paweł Kukiz, lądując ostatecznie na listach Polskiego Stronnictwa
Ludowego, a więc najbardziej patologicznego ugrupowania na całej scenie
politycznej III Rzeczpospolitej. Chluby nie przyniosły też liczne
rozłamy i kłótnie, których symbolem powinien stać się podział federacji
składającej się z… dwóch osób, czyli Marka Jakubiaka i Piotra
Liroya-Marca.
Parę lat temu na łamach naszego portalu zwracaliśmy zresztą uwagę, że
cała „antysystemowość” środowisk politycznych identyfikujących się z
tym określeniem jest mocno wątpliwa. Likwidacja podstawowych usług
publicznych w imię doktryny o prywatnej własności, utożsamianie dobra
narodu z interesami lobby biznesowego, osłabianie pozycji pracowników
rzekomo w imię podniesienia ich statusu materialnego, naiwna wiara w
samoregulację rynku czy postulowanie wprowadzenia jednomandatowych
okręgów wyborczych cementujących dyktat dwóch największych ugrupowań –
właśnie przeciwko wszystkim tym rozwiązaniom, stojącym u podstaw
funkcjonowania obecnego państwa polskiego, występują dzisiaj osoby
głosujące na PiS mimo oczywistych wad partii Jarosława Kaczyńskiego.
Konfederacja ma jednak do zaproponowania jedynie pogłębienie
liberalnych patologii, stąd trudno oczekiwać, aby mogła ona obecnie
przekonać do siebie osoby traktujące PiS jako mniejsze zło. Według
sondaży Polacy oczekują między innymi takich rozwiązań, jak poprawa
funkcjonowania publicznej opieki zdrowotnej oraz edukacji, budowa
socjalnego państwa dobrobytu czy progresywne podatki wspomagające
redystrybucję wypracowanych dóbr, nie wspominając już o wzmocnieniu
pozycji pracownika. Tymczasem konserwatywni liberałowie walczą tak
naprawdę o nieistniejący elektorat, dodatkowo obrażając najciężej
pracujących Polaków nie odczuwających w żaden sposób zysku ze swojej
aktywności zawodowej na rzecz „januszy biznesu”.
Pozostaje praca u podstaw
Polacy nie mają większych złudzeń odnośnie polskiej sceny
politycznej, co poniekąd jest zresztą konsekwencją ich dramatycznie
niskiego zaangażowania społecznego. Liczne afery z udziałem polityków
PiS-u w żaden sposób nie wpłynęły negatywnie na jego notowania, przy
czym wiele osób zdaje się nie zauważać, że podobnie było z PO.
Platformie zaszkodziły dopiero liczne wpadki prezydenta Bronisława
Komorowskiego i premier Ewy Kopacz, a także brak jakichkolwiek nowych
propozycji dla Polaków wychodzących poza mityczną już ciepłą wodę w
kranie. Przez lata Polaków nie wzruszyło też partyjne zarządzanie
Telewizją Polską, stąd krucjata Konfederacji przeciwko zakłamaniu mediów
publicznych także nie jest w stanie w żaden sposób zmienić obecnych
preferencji wyborców prawicy.
Problemem dla milionów Polaków wciąż są niskie wynagrodzenia, a
przede wszystkim źle działający system usług publicznych, czego
oczywiście nie zmieni ich prywatyzacja oraz obniżenie podatków
postulowane przez Konfederację. Narodowcy decydując się na koalicję z
„korwinistami” zepchnęli się tak naprawdę do doktrynerskiego getta
odrealnionych od problemów społeczeństwa konserwatywnych liberałów. Nie
zmieni tego ani ukrycie na czas kampanii Korwin-Mikkego (to zresztą w
tej kampanii wcale się nie udało), ani też wręczanie jarmułki kandydatce
PiS-u przez Konrada Berkowicza. Nawet jeśli wyborcy PiS mają dosyć
masowej imigracji, zbyt powolnej poprawy ich materialnego bytu, braku
realnych działań na rzecz wzmocnienia sektora publicznego czy
prowadzenia pro-izraelskiej polityki, to i tak nie zagłosują na podlany
bogoojczyźnianą retoryką liberalizm w XIX-wiecznym wydaniu.
Konfederacja zapewne nie wejdzie do Sejmu, tak jak nie udało jej się
przekroczyć progu w dużo łatwiejszych wyborach do Europarlamentu, ale
będzie mogła pobierać subwencję dla partii politycznych. Trudno
oczekiwać, aby pieniądze te zostały wydane na coś innego niż
wynagrodzenia dla jej liderów, o czym dyskutowali oni zresztą w
ujawnionych kilka dni temu nagraniach. Będzie to jednak najlepsze
podsumowanie dotychczasowych inicjatyw odbywających się pod hasłami
„antysystemowości”, a przede wszystkim samego RN-u, którego liderzy za
wszelką cenę chcieli wykorzystać dla własnego interesu sukces Marszu
Niepodległości. W tej sytuacji ruchowi nacjonalistycznemu pozostaje
mozolna praca u podstaw i stałe aktualizowanie myśli narodowej, bo tylko
w ten sposób możemy odpowiedzieć na realne problemy narodu.
M.