piątek, 22 listopada 2019

Michał Wałach: „Deus vult” albo śmierć Europy


„Deus vult” albo śmierć Europy
    Stary Kontynent ugina się dzisiaj pod naciskiem odzyskującej witalność cywilizacji islamskiej. Znajdujący się przez wieki pod europejskim butem muzułmanie biorą odwet. Jednak rozgrywające się na naszych oczach starcie Zachodu i Wschodu nie jest w dziejach ludzkości nowością. Istnieje również sprawdzona metoda na odniesienie zwycięstwa.

Konflikty chrześcijańsko-arabskie i chrześcijańsko-tureckie, zastąpione obecnie przez rywalizację postchrześcijańskiej Europy z coraz bardziej fundamentalistycznym islamem, zrodziły się wraz z początkiem głoszenia nauk Mahometa. Nasi przodkowie odnaleźli jednak skuteczne reakcje obronne.

Pierwsza zbrojna rywalizacja wyznawców Chrystusa ze słuchaczami tez Mahometa miała miejsce już w kilka lat po śmierci twórcy islamu. VII wiek obfitował w wojny Cesarstwa Bizantyńskiego i państwa pierwszych kalifów. Często sukces odnosili muzułmanie. Ich zwycięski pochód przeciwko Imperium zatrzymał dopiero „ogień grecki”.

Miecz islamu prędko przeszył również ciało chrześcijańskiej wtedy Afryki Północnej i rychło dotarł do świata zachodniego. Buty Arabów zadeptały hiszpańskie Królestwo Wizygotów, a po przekroczeniu Pirenejów, nieco ponad wiek po śmierci Mahometa, zagroziły Królestwu Franków. Dopiero pod Poitiers, a więc w Akwitanii, Karol Młot rozgromił niepokonane wojska arabskie.

Warto uświadomić sobie lokalizację tej słynnej bitwy. Rozegrała się ona zaledwie około 300 kilometrów od Paryża.

Od tego czasu świat zachodni uległ głębokim przemianom. Główny nurt życia religijnego we wszystkich wyznaniach chrześcijańskich uległ swego rodzaju „racjonalizacji”, życie polityczne siłą lub podstępem oddzielono od życia duchowego, a walczyć za wiarę gotowi są bardzo nieliczni wyznawcy Chrystusa.

Tymczasem w mentalności islamskiej nie zmieniło się prawie nic, niezależnie czy wyznawca Allacha żyje w Katarze, Syrii, czy w podparyskim getcie. Mahometanie nadal są gotowi walczyć za swoje ideały, są przekonani, że ich życie społeczne i religijne wciąż powinno być determinowane przez zasady islamu. W tym samym czasie Europa zaczęła wykazywać się skrajną ignorancją: wpuściła w swoje progi setki tysięcy muzułmanów, wydając na siebie wyrok śmierci. Ułaskawienie może przyjść tylko za sprawą Najwyższej Instancji.

Zanim Europę ogarnęło rewolucyjne szaleństwo, które chorobliwą świeckością zaraziło nawet część Kościoła katolickiego, elity Christianitas – a więc głęboko religijni władcy, teolodzy i mnisi o światłych umysłach oraz pobożni papieże – wiedzieli, że z islamem należy walczyć, a nie pertraktować. Walka odbywała się na wiele sposobów, motywacja była jednak zawsze jedna: miłość. Miłość do braci w wierze, którzy cierpieli prześladowania z ręki muzułmanów oraz miłość do błądzących innowierców. To miłość wzorowana na najdoskonalszej Miłości Jezusa Chrystusa do ludzi kazała świętemu Franciszkowi udać się w dobie krucjat do władcy Syrii i Egiptu, sułtana Al-Kamila. Zakonnik z Asyżu ryzykował życie wchodzą w granicę islamskiego państwa i stając przed obliczem monarchy, który mógł zamordować go w dowolnym momencie i w dowolny sposób. Franciszek nie pojawił się na dworze sułtana w celu zawarcia politycznego układu czy ekumenicznego dialogu. Wręcz przeciwnie, nawoływał sunnitę do porzucenia błędów islamu.

Miało to miejsce w okresie zażartych walk między rycerstwem katolickim, a przodkami dzisiejszych zamachowców, około stu lat po wybrzmieniu na synodzie w Clermont jednoznacznej deklaracji: Deus vult! Bóg tak chce – uważali maszerujący przez cały Stary Kontynent do odległej Ziemi Świętej, uważali tak chłopi, mieszczanie, duchowni, szlachetnie urodzeni, monarchowie, papieże.

Hasło Deus vult odsunęło w XI wieku od greckich chrześcijan groźbę rychłej klęski. Pod tym zawołaniem i pod sztandarem krzyża gromadzili się przez wieki mężni obrońcy Europy, niezależnie, czy zagrożenie płynęło ze strony Saracenów, Seldżuków, czy Osmanów. Bez względu na to czy chodziło o obronę Paryża, Rzymu, Konstantynopola, czy Jerozolimy. Ideał krucjatowy przyświecał rycerzom spod Poitiers, Manzikertu, Hittin, Warny czy Wiednia. Trwał przez wieki i zapewniał Zachodowi bezpieczeństwo.

Dzisiejsza, wroga chrześcijaństwu Europa, potrafi odpowiadać na islamskie uderzenia jedynie żenującymi marszami i pustymi deklaracjami. Ducha rycerskości brakuje jednak nie tylko lewicowym intelektualistom kawiarnianym. W absurdalnym zaklinaniu rzeczywistości biorą udział również politycy określający się mianem chrześcijańskich.

Daleko od ideałów rycerskich są liczni katolicy, od wiernych, przez księży i biskupów, na papieżu skończywszy (w pewnym stopniu to zrozumiałe bo jak na razie ostatni papież umarł w 1958 roku - przyp. Redakcji RCR). A przecież zwołujący I krucjatę Ojciec Święty Urban II jest dzisiaj błogosławionym, a twórca zwycięskiej pod Lepanto Ligi Świętej Pius V – świętym.

Jeżeli więc Europa chce przetrwać, musi sięgnąć do sprawdzonych rozwiązań, do krzyża, gdyż In hoc signo vinces – w tym znaku zwyciężysz. Musi na nowo wybrzmieć głośne i jednoznaczne Deus vult – Bóg tak chce. Jeśli Stary Kontynent nie zegnie kolan przed Stwórcą, szybciej niż to się wszystkim wydaje, zegnie karki przez mieczem islamu.

Trzecia droga nie istnieje.

Michał Wałach


Tekst opublikowany w marcu 2017 r.