Stary Kontynent ugina się dzisiaj pod naciskiem odzyskującej
witalność cywilizacji islamskiej. Znajdujący się przez wieki pod
europejskim butem muzułmanie biorą odwet. Jednak rozgrywające się na
naszych oczach starcie Zachodu i Wschodu nie jest w dziejach ludzkości
nowością. Istnieje również sprawdzona metoda na odniesienie zwycięstwa.
Konflikty chrześcijańsko-arabskie i chrześcijańsko-tureckie,
zastąpione obecnie przez rywalizację postchrześcijańskiej Europy z coraz
bardziej fundamentalistycznym islamem, zrodziły się wraz z początkiem
głoszenia nauk Mahometa. Nasi przodkowie odnaleźli jednak skuteczne
reakcje obronne.
Pierwsza zbrojna rywalizacja wyznawców Chrystusa ze słuchaczami tez
Mahometa miała miejsce już w kilka lat po śmierci twórcy islamu. VII
wiek obfitował w wojny Cesarstwa Bizantyńskiego i państwa pierwszych
kalifów. Często sukces odnosili muzułmanie. Ich zwycięski pochód
przeciwko Imperium zatrzymał dopiero „ogień grecki”.
Miecz islamu prędko przeszył również ciało chrześcijańskiej wtedy
Afryki Północnej i rychło dotarł do świata zachodniego. Buty Arabów
zadeptały hiszpańskie Królestwo Wizygotów, a po przekroczeniu Pirenejów,
nieco ponad wiek po śmierci Mahometa, zagroziły Królestwu Franków.
Dopiero pod Poitiers, a więc w Akwitanii, Karol Młot rozgromił
niepokonane wojska arabskie.
Warto uświadomić sobie lokalizację tej słynnej bitwy. Rozegrała się ona zaledwie około 300 kilometrów od Paryża.
Od tego czasu świat zachodni uległ głębokim przemianom. Główny nurt
życia religijnego we wszystkich wyznaniach chrześcijańskich uległ swego
rodzaju „racjonalizacji”, życie polityczne siłą lub podstępem oddzielono
od życia duchowego, a walczyć za wiarę gotowi są bardzo nieliczni
wyznawcy Chrystusa.
Tymczasem w mentalności islamskiej nie zmieniło się prawie nic,
niezależnie czy wyznawca Allacha żyje w Katarze, Syrii, czy w
podparyskim getcie. Mahometanie nadal są gotowi walczyć za swoje ideały,
są przekonani, że ich życie społeczne i religijne wciąż powinno być
determinowane przez zasady islamu. W tym samym czasie Europa zaczęła
wykazywać się skrajną ignorancją: wpuściła w swoje progi setki tysięcy
muzułmanów, wydając na siebie wyrok śmierci. Ułaskawienie może przyjść
tylko za sprawą Najwyższej Instancji.
Zanim Europę ogarnęło rewolucyjne szaleństwo, które chorobliwą
świeckością zaraziło nawet część Kościoła katolickiego, elity
Christianitas – a więc głęboko religijni władcy, teolodzy i mnisi o
światłych umysłach oraz pobożni papieże – wiedzieli, że z islamem należy
walczyć, a nie pertraktować. Walka odbywała się na wiele sposobów,
motywacja była jednak zawsze jedna: miłość. Miłość do braci w wierze,
którzy cierpieli prześladowania z ręki muzułmanów oraz miłość do
błądzących innowierców. To miłość wzorowana na najdoskonalszej Miłości
Jezusa Chrystusa do ludzi kazała świętemu Franciszkowi udać się w dobie
krucjat do władcy Syrii i Egiptu, sułtana Al-Kamila. Zakonnik z Asyżu
ryzykował życie wchodzą w granicę islamskiego państwa i stając przed
obliczem monarchy, który mógł zamordować go w dowolnym momencie i w
dowolny sposób. Franciszek nie pojawił się na dworze sułtana w celu
zawarcia politycznego układu czy ekumenicznego dialogu. Wręcz
przeciwnie, nawoływał sunnitę do porzucenia błędów islamu.
Miało to miejsce w okresie zażartych walk między rycerstwem
katolickim, a przodkami dzisiejszych zamachowców, około stu lat po
wybrzmieniu na synodzie w Clermont jednoznacznej deklaracji: Deus vult!
Bóg tak chce – uważali maszerujący przez cały Stary Kontynent do
odległej Ziemi Świętej, uważali tak chłopi, mieszczanie, duchowni,
szlachetnie urodzeni, monarchowie, papieże.
Hasło Deus vult odsunęło w XI wieku od greckich chrześcijan
groźbę rychłej klęski. Pod tym zawołaniem i pod sztandarem krzyża
gromadzili się przez wieki mężni obrońcy Europy, niezależnie, czy
zagrożenie płynęło ze strony Saracenów, Seldżuków, czy Osmanów. Bez
względu na to czy chodziło o obronę Paryża, Rzymu, Konstantynopola, czy
Jerozolimy. Ideał krucjatowy przyświecał rycerzom spod Poitiers,
Manzikertu, Hittin, Warny czy Wiednia. Trwał przez wieki i zapewniał
Zachodowi bezpieczeństwo.
Dzisiejsza, wroga chrześcijaństwu Europa, potrafi odpowiadać na
islamskie uderzenia jedynie żenującymi marszami i pustymi deklaracjami.
Ducha rycerskości brakuje jednak nie tylko lewicowym intelektualistom
kawiarnianym. W absurdalnym zaklinaniu rzeczywistości biorą udział
również politycy określający się mianem chrześcijańskich.
Daleko od ideałów rycerskich są liczni katolicy, od wiernych, przez
księży i biskupów, na papieżu skończywszy (w pewnym stopniu to zrozumiałe bo jak na razie ostatni papież umarł w 1958 roku - przyp. Redakcji RCR). A przecież zwołujący I
krucjatę Ojciec Święty Urban II jest dzisiaj błogosławionym, a twórca
zwycięskiej pod Lepanto Ligi Świętej Pius V – świętym.
Jeżeli więc Europa chce przetrwać, musi sięgnąć do sprawdzonych rozwiązań, do krzyża, gdyż In hoc signo vinces – w tym znaku zwyciężysz. Musi na nowo wybrzmieć głośne i jednoznaczne Deus vult
– Bóg tak chce. Jeśli Stary Kontynent nie zegnie kolan przed Stwórcą,
szybciej niż to się wszystkim wydaje, zegnie karki przez mieczem islamu.
Trzecia droga nie istnieje.
Michał Wałach
Tekst opublikowany w marcu 2017 r.