Podziwiam naród francuski. I dlatego powtórzę impresje naocznego świadka, który był na Konkordzie w dniu 6 lutego 1934 roku,
kiedy rojaliści, byli kombatanci i inne grupy prawicowe szli
demonstrować przed parlament z jednym tylko okrzykiem: "Precz ze
złodziejami!". Na rozkaz pana Frota, dyktatora aspiranta, od strony
siedziby parlamentu, pałacu Burbońskiego, rozpoczęły się salwy z
rewolwerów, oddawane przez tak zwaną <<garde mobile>>, to
jest policyjną siłę zbrojną, coś w rodzaju pieszej żandarmerii. I każda
taka salwa zamiast rozpraszać demonstrantów targała tym tłumem naprzód,
porywała tych Francuzów ku tym, którzy strzelają. Na zapach prochu i
zapach krwi tłum reagował wybuchem odwagi, wybuchem naprzód. Tam dalej,
poza asfaltami placu Zgody, poza cudnymi liniami tego najwspanialszego
placu miejskiego całego świata, na rue Royale, panie, które znalazły się
na chodnikach tej eleganckiej arterii paryskiej, panie, które przyszły
za demonstracjami, dziewczyny z rodzin arystokratycznych, kobiety, które
znalazły się na tej ulicy przypadkiem, i wreszcie stale tam krążące
luksusowe prostytutki wpadały do kawiarń, a zwłaszcza do znanej,
wielkiej kawiarni Webera, porywały serwery i rużdelewrem znaczyły na
tych białych serwerach czerwony krzyż.
Organizowały szpital dla rannych.
Na mokrych od piany szampana stolikach Webera popłynęła krew rannych,
których tam składano. Kobiety z przewiązanymi serwetami z czerwonym
krzyżem, wymalowanym rużdelewrem, biegały po rannych na plac Zgody.
Trochę operetki, uhonorowanej krwią prawdziwą. I znowuż salwy, i znowu
ten bezbronny tłum rusza naprzód do ataku na strzelających. To odważny,
to bojowy naród ci Francuzi.
"Słowo" z 1 lipca 1934 r.
Za: facebook.com
Za: facebook.com