Nigdy nie lubiłem słowa "kompromis". Ideę Wielkiej Katolickiej Polski
poznałem na początku lat 80-tych XX wieku i odtąd zawsze ją traktowałem
na "maksa". W tamtych latach miałem kolegów, którzy kolportowali każdą
tzw. bibułę, niezależnie od tego, kto ją wyprodukował: od
antypeerelowskiej lewicy, przez KOR, Solidarność, KPN aż po naszą, czyli
obozu narodowego. Tłumaczyli, że wszystko jest lepsze od "komuny".
Czasem próbowałem walczyć z tą ich głupotą, ale z reguły bezskutecznie.
Ja nigdy nie byłem taki konsensusowy. Polityczne bezdebitowe śmieci
trafiały tam, gdzie ich miejsce, czyli do śmietnika. Oj, ten mój
śmietnik był chyba wtedy najbardziej upolitycznionym śmietnikiem w
Bydgoszczy. Wielce symboliczne to miejsce, gotowe i dziś na przyjęcie
całych formacji politycznych.
Z tamtych lat zapamiętałem pikietę
antyaborcyjną zorganizowaną przez politycznych matołków z chadecji.
Wybrałem się na nią z moją przyszłą żoną oraz kolegą z narodowej
organizacji. Nagle obok nas pojawił się jakiś abnegat rozdający ulotki
pacyfistycznego i proaborcyjnego ruchu Wolność i Pokój. Doszło do
szarpaniny. Pojawił się ktoś z organizatorów pikiety i oznajmił, że
"koledzy z WiP-u są współorganizatorami manifestacji". Krew się w nas
zagotowała wobec takiej głupoty. Wygarnęliśmy mu, co myślimy o takich
nieodpowiedzialnych działaniach i opuściliśmy zgromadzenie. Słowa
"chcesz pan w ząb?", skierowane wówczas przez mojego towarzysza do
zarośniętego lewaka, dziś nabrały kultowego wymiaru.
Za: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10215607312517786&set=a.1290776911416&type=3&theater
OD REDAKCJI: Walka trwa!