środa, 15 stycznia 2020

Konrad Rękas: Iran, Ameryka i sprawa polska

         Nie wiadomo co się naprawdę wyprawia na Bliskim Wschodzie. Nie, żeby codzienne tamtejsze podziały były jakoś szczególnie przejrzyste albo żeby jakąś dalekosiężną konsekwencją odznaczała się stale dominująca (nie tylko tam…) polityka amerykańska – ale ostatnie wydarzenia naprawdę przekroczyły skalę. Amerykanie mordują gen. Soleimaniego, zostają w Iraku, wychodzą z Iraku, wychodzą, ale zapowiedź była przedwczesna, nie wychodzą z Iraku, wychodzą z Kuwejtu, nie wychodzą z Kuwejtu, są atakowani przez Irańczyków, ogłaszają, że to dowód ustępstw i kapitulacji Iranu… Co to u licha ma być, „Przeminęło z wiatrem 3„?! Kto właściwie wydaje rozkazy w najpotężniejszym państwie świata i czemu tak wyraźnie sprzeczne?

Trump przesadził?

Zaraz po zamachu na charyzmatycznego irańskiego przywódcę – zwrócić mógł uwagę wyraźny brak entuzjazmu dla tego czynu tak ze strony tradycyjnych sojuszników USA, jak i komentatorów. Właściwe poza premierem Beniaminem Netanyahu – zadowolenia czy satysfakcji nie objawił na geopolitycznym Zachodzie niemal nikt. Od pierwszej chwili dominowało przekonanie, że „Tym razem Trump przesadził„, a nawet obawa w duchu „Co ten człowiek jeszcze wymyśli?!„. Od strony dyplomatycznej czy prestiżowej – trudno więc było mówić o sukcesie USA czy osobiście ich prezydenta. A cóż w polityce gorszego niż mord, który nie przynosi korzyści? Następne zaś godziny brak zwycięstwa obróciły w ewidentną porażkę, by nie powiedzieć klęskę wizerunkową obecnej administracji i całych Stanów Zjednoczonych.

Samonarzucające po każdym takim morderstwie jest pytanie: dlaczego i po co zabito? Niby oczywista odpowiedź „bo mogli” – tym razem nawet przez chwilę nie wydawała się zadowalająca. Przy poprzednich przejawach podobnego amerykańskiego państwowego terroryzmu – ofiarom dorabiano wcześniej jakąś czarną legendę: a to 9/11, a to Daesh itd. W przypadku gen. Soleimaniego ten czarny PR był relatywnie słaby, nie da się go bowiem nigdzie indziej niż w oficjalnych amerykańskich, brytyjskich i polskich publikatorach wiarygodnie przedstawiać jako „zabójcy Amerykanów„. Pozostaje więc pytanie o cel. Samonarzucającym byłoby wywołanie wojny z Iranem. Wiadomo, że Kongres nie dałby na nią zgody, więc może Teheran mógłby ją wypowiedzieć? Albo przynajmniej zrobić coś takiego, co postawiłoby USA przed ulubioną „Koniecznością obrony wolnego świata„? No dobrze, ale na razie wojny nie ma, nie wiadomo czy będzie i czy na pewno z korzyścią dla USA i „Izraela”. Okazuje się więc to być mord dla mordu. Przynajmniej na bazie dostępnych informacji. I to także zapewne skłania do sceptycyzmu wobec decyzji Trumpa. Jasne, to nie wariat. Ale na razie lata po świecie i każe zabijać bez zysków. A to już w polityce gorzej niż szaleństwo…

Balistyczne „Sprawdzam!” dla Breżniewa Waszyngtonu

Tak na gorąco komentowałem zaraz po zamachu. I tak, Korpus Strażników Rewolucji wysłał swoją odpowiedź Amerykanom. Jawnie, nie drogą skrytobójczą, nie stając za plecami bojowników w krajach okupowanych – wysłał balistyczne „Sprawdzam” prosto na stół USArmy. A wojny nadal nie ma – zaś brak zysków zamienia się z każdą godziną w wymierne straty, nie tylko wizerunkowe amerykańskiej hegemonii na Bliskim Wschodzie. Skoro bowiem Amerykanie nie uderzyli odwetowo od razu – to albo już wiedzą, że nie mogą, albo muszą szykować coś odpowiednio dużego, a to oznacza, że tak czy siak faktycznie byli nieprzygotowani na irański kontratak. W obu tych przypadkach wyjątkowo źle to świadczy i o amerykańskim wywiadzie, i o dowodzeniu. A jeszcze ta dziwna krzyżówka sprzecznych rozkazów…
I nie ma w tym momencie większego znaczenia czy i ile ofiar przyniosło irańskie bombardowanie. Irańskie rakiety przeszły przez amerykańską OPL, to na razie więcej niż sukces Persów. W co by bowiem na terenie baz nie celowali – widać mieli swoje powody. Ilu by nie zabili G.I. Joesów – znaczenia militarnego by przecież nie miało. Ale udowodnili, że mogą. Amerykanie byli wszak uprzedzeni o ataku – i jak widać go nie powstrzymali. Kwestia zdolności przenoszenia i przenikania środków walki jest zaś istotna wobec znanego problemu uzyskania broni jądrowej przez Iran. Pierwsza kwestia bowiem – to wzbogacenie uranu i to zapewne już zostało przez Teheran dokonane (lub wkrótce nastąpi). Druga zaś – to zdolność ataku jądrowego. Właśnie, pośrednio, udowodniona.

Skąd to wiemy? Ano, choćby stąd, że nawet Breżniew na własnym pogrzebie lepiej wyglądał od ledwo oddychającego Trumpa podczas jego odkładanego od samego momentu ataków publicznego wystąpienia. Prezydent USA sapał w skali Richtera, a w oczach miał równoważnik trotylowy. Wśród informacji, a potem komentarzy do nocnego starcia niemal niezauważona przemknęła wzmianka o trzęsieniu ziemi w pobliżu jednego z irańskich ośrodków energii atomowej. Niby nic nadzwyczajnego, to rejon aktywności sejsmicznej. Ale… Cóż, sytuacja wydaje dość prosta: jeśli Amerykanie w końcu jednak zaatakują Iran – to rzeczywiście było trzęsienie ziemi. Ale jeśli nie…

Polacy – znów… – pierwsi w walce? 

Co z tego wszystkiego wynika dla Polski? Nasza sytuacja jest czytelna: w Iraku, będącym terenem ostatnim wydarzeń – przebywa nie mniej niż 260 żołnierzy polskich. Dzieje się tak pomimo formalnego zakończenia naszej „misji” w tym kraju już 8 lat temu! Obecność sił polskich, obecnie biorących formalnie udział w operacji INHERENT RESOLVE prowadzonej „w ramach Globalnej Koalicji oraz w Misji Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego w Republice Iraku” – została zatwierdzona kolejnym postanowieniami prezydenta RP z 27. czerwca i 27. grudnia, zgodnie z którymi do 30. czerwca (póki co…) nasi żołnierze mają brać „udział w akcji zapobieżenia aktom terroryzmu lub ich skutkom”. Polacy, czyiś mężowie, ojcowie, synowie – znajdują się więc na potencjalnej linii frontu. Tam, gdzie żadną miarą znajdować się nie muszą, ani nie powinni, niczego to bowiem Polsce nie przynosi i przynieść nie może, gdzie mogą łatwo zginąć, skąd zostali wprost wyproszeni – i która to obecność ściąga także bezpośrednie zagrożenie na ich bliskich w kraju i cały naród.

Ostrzegamy niniejszym wszystkich sojuszników Stanów Zjednoczonych, którzy goszczą bazy ich terrorystycznej armii, że każde terytorium w jakikolwiek sposób użyte jako punkt startowy wszelkiej wrogiej i agresywnej akcji przeciw Islamskiej Republice Iranu – zostanie potraktowane jako cel – oświadczyło dowództwo Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. A przecież amerykańskie bazy to pokój i bezpieczeństwo, prawda? To jest naprawdę najlepszy moment i żeby zabrać naszych żołnierzy do domu, i żeby wstrzymać wszelkie zabiegi i starania o mocniejszą obecność USArmy w Polsce. Chcemy widzieć wybuchające na naszej ziemi rakiety, być może jądrowe?

Oczywiście, optymalne byłoby całkowite pozbycie się coraz bardziej uciążliwego i kosztownego statutu „sojusznika Ameryki”, nawet jednak stosując taktykę małych kroków w stronę poprawy naszego bezpieczeństwa – czas pójść w ślady innych państw i przynajmniej wycofać przedstawicieli Sił Zbrojnych RP z Bliskiego Wschodu. Ilu by ich tam nie było! I jest przecież na to sposób. Misja wojskowa (szkoleniowa…) NATO w Iraku odbywała się – jak stale podkreślano – „na zaproszenie irackiego rządu„. Teraz zostało ono cofnięte, a mimo to m.in. III RP upiera się pozostawić naszych żołnierzy na terenie nieprzyjaznym, a wkrótce zapewne jawnie wrogim. Tymczasem Polski Kontyngent Wojskowy – jak wynika z samej jego nazwy – ma w swoim zakresie działania „Republikę Iraku, Haszymidzkie Królestwo Jordanii, Państwo Katar i Państwo Kuwejt„. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by nawet nie kończąc misji (co byłoby najlepsze…) szybko go relokować.
Np. na plażę w Akabie.

Po rusofobii – iranowstręt?

Zamiast tego jednak – jesteśmy świadkami niemrawego i wyjątkowo topornego, ale jednak budowania poparcia dla poparcia dla syjonistyczno-amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie (czyli wywołania nienawiści/lęku wobec Iranu). Dość ewidentnie podejmowane są one tymi samymi metodami, co wcześniej kształtowanie rusofobii w Polsce:

Na pierwszym poziomie – tradycyjne mądrości z Wiadomości: „Walka o demokrację, pokój, z terroryzmem, bezpieczeństwo, ład, prawa człowieka” itd. Dziwne, ale wciąż są ludzie, którzy może nie tyle wierzą, co te bzdury wchłaniają.

Poziom drugi – niby podprogowy, do niby niezależnych: „Jakieś islamity, co robio te wszystkie zamachy…! Wszystkie uny, te Araby take samy!„. Działa, zwłaszcza na hodowanych przez syjonistów niby-narodowców.

Poziom trzeci: liberalna i niby-lewicowa niby-inteligencja „To ohydna teokracja mułłów, kobiety na łańcuchach, mordują gejów” itp. Już nawet bez komentarza.

No i poziom czwarty, z nutką wyższości, niby-realistów „Nie bądźmy sentymentalni – AMERYKA TO NASZ SOJUSZNIK!„. Bardzo to realistyczne, choć zaraz w drugim zdaniu można często przeczytać jakie to miliardowe zyski przyniesie Polsce udział w „powojennej odbudowie Iranu”, oczywiście już po jego podboju przez Amerykanów. A przecież jeszcze nie wydaliśmy jeszcze tych trylionów z okupacji Iraku i zylionów z amerykańskiego offsetu!

I z takich niby mądrości mamy znowu realne zagrożenie bezpieczeństwa Polski.

Od czego i od kogo zależy bezpieczeństwo Polski

W rzeczywistości bowiem zależy ono już nie od sapiącego lokatora Białego Domu, ani nawet nie od wynika starcia frakcji amerykańskiego establishmentu, walczących bardziej zaciekle niż USArmy z Korpusem Strażników Rewolucji. W tej chwili bezpieczeństwo Polski i Polaków zależne jest od jednej okoliczności i trzech ludzi. Okolicznością jest wspomniana wątpliwość: czy te 5 i pół stopnia koło Bushehr – to naturalne trzęsienie ziemi? Od tego bowiem zależą dalsze działania amerykańskie, a raczej ich brak. Osoby zaś to ajatollah Ali Chamenei, Najwyższy Przywódca Islamskiej Republiki Iranu, jeden z najświatlejszych umysłów współczesnego świata, prezydent Rosji Władymir Putin oraz wraz z nimi prezydent Turcji Recep Erdoğan. To pierwszy podejmie bowiem wiążące dla Iranu, a kluczowe dla całego szyickiego świata decyzje odnośnie koniecznej obrony przed Ameryką, zaś przywódcy Rosji i Turcji wydają się jednymi osobami, które mogłyby powstrzymać tykający zegar III wojny światowej. Konfliktu, w którym nawet, gdyby początkowo miał wymiar tylko regionalny – nie byłoby już ani zwycięzców, ani przegranych. Tylko ofiary – a wśród nich znowu także Polacy. I tego właśnie należy za wszelką cenę uniknąć.

A to zależy już tylko i wyłącznie od nas samych.

Konrad Rękas

Inna wersja tekstu ukazała się na Sputnik Polska

Post Scriptum: Rzecz jasna, problem z wszelkimi analizami strony decyzyjno-politycznej podobnych sytuacji – jest stały. Sprowadza się mianowicie do skłonność jednych, by wierzyć we wszystko, co usłyszą i twardego przekonania drugich, że skoro się już czegoś dowiedzieliśmy (a nawet domyśliliśmy) – to nie może to być prawdą, tylko planem ukrytym w planie. A przecież tylko sobie gawędzimy, widząc zarys cieni na ścianie jaskini…

Bo może to tylko gry, ustawki, fałszywe flagi, nożyce Golicyna i cała reszta post-analizy post-informacji o post-świecie? Może. Ale jaka to w sumie różnica. Można oczywiście stwierdzać, że „Nic, co widzimy i słyszymy nie jest prawdą, bo gdyby było prawdą, to byśmy tego nie widzieli i nie słyszeli„. Tyle tylko, że efekt takiego założenia nie różni się od przyjęcia, że politycy mówią tylko prawdę i całą prawdę, a wykładnię świata dają nam telewizyjne programy informacyjne. Skoro wolno nam już niemal tylko myśleć – to przynajmniej myślmy!

Żeby potem otaczający świat zaskakiwał nas chociaż trochę mniej…