Pogląd prof. Wielomskiego tu wyrażony
nie jest niczym zaskakującym, jeśli zna się choćby pobieżnie jego
(ekstrawagancką) publicystykę, niemniej stanowi on demagogiczną
manipulację. Przede wszystkim popełnia klasyczny błąd logiczny “non
sequitur”, albowiem z przyjętej przesłanki – istnienia różnic pomiędzy
Generalną Gubernią (właściwie powinno być: Generalnym Gubernatorstwem) a
tzw. Polską Ludową – żadną miarą nie wynika logicznie wniosek w
rozumowaniu o charakterze (z założenia) dedukcyjnym, iżby Armia Czerwona
wyzwoliła Polskę. Jeśli siedzę zamknięty w więziennej celi, do której
klucz ma jeden strażnik, a następnie inny strażnik przepędzi tamtego i
odtąd to on będzie mnie trzymał pod kluczem, nie wynika, iżbym został
uwolniony, bo przeczy temu rzeczywistość: nadal jestem w celi i nie mogę
z niej wyjść. Nawet jeśli by ten pierwszy strażnik czynił bezpośrednie
przygotowania do zamordowania mniej, a ten drugi, przepędzając
pierwszego, doraźnie ocalił mi życie, niemniej nadal trzyma mnie pod
kluczem, to i tak wciąż nie jestem wolny. Na płaszczyźnie realnej:
Wehrmacht rozpoczynając w 1941 roku ofensywę na Wschód, też przecież
doraźnie ocalił życie niejednemu Polakowi przeznaczonemu do
rozstrzelania przez NKWD, ale przecież nie mówimy, że “wyzwolił”
wschodnią część Polski.
Kluczowe jest tu więc słowo WYZWOLENIE,
to zaś nie ma samo w sobie żadnej pozytywnej treści, bo jest tylko
działaniem reaktywnym na zaistniałą sytuację jakiegoś ZNIEWOLENIA, toteż
jego koniecznym pozytywnym korelatem i rezultatem musi być WOLNOŚĆ.
Gdyby Armia Czerwona po wyparciu z Polski Niemców zwróciła Polakom
wolność zarówno zewnętrzną, łącznie z uprawnieniem do swobodnego
zawierania sojuszów, jak wewnętrzną, czyli swobodnego ustanowienia
swojego ustroju i władz, to można by było mówić o wyzwoleniu, a nawet
okazywać wdzięczność, jednakowoż – co jest oczywiste, więc nie wymaga
dowodu – Sowiety postąpiły dokładnie odwrotnie, zniewalając Polskę
zarówno w aspekcie zewnętrznym, jak wewnętrznym, ergo żadnego wyzwolenia
nie było.
Drugą manipulacją jest przyjęta
płaszczyzna porównania, czyli GG oraz “Polski Ludowej”. Pierwsze było
bowiem stosunkowo krótkim, bo kilkuletnim zarządem okupacyjnym w czasie
wojny, drugie trwało pół wieku w warunkach (poza pierwszym miesiącami,
czy latami – dodając czas działalności zbrojnego podziemia) pokoju, a
przez ten długi okres czasu formy oraz stopień zniewolenia się
zmieniały. Inaczej porównanie z okupacją niemiecką będzie wypadało w
roku 1945 czy 1953, inaczej po 1956, inaczej w 1970 czy 1981, jeszcze
inaczej w 1988. Jeśli się tego nie uwzględnia i porównuje się ryczałtem,
to jakiekolwiek wnioski są poznawczo bezwartościowe, można je o kant…
stołu wytrzeć.
Co zaś do warunków i skali zagrożeń dla
polskości obu przypadków. Jest oczywiste, że miały one – wyjąwszy okres
tuż powojenny, kiedy szalał terror fizyczny – inny charakter. Terror
niemiecki wymierzony był w polskość jako taką i swoim rozmiarem stanowił
zagrożenie dla samej substancji biologicznej narodu (choć też nie
należy popadać w przesadę, bo rojenia o totalnej eksterminacji Polaków
były niewykonalne; w razie zwycięstwa Niemiec groziłoby nam całkowite
pozbawienie elit i drastyczna redukcja liczby ludności, sprowadzonej do
rzędu niewolników, ale nie totalna zagłada). Zniewolenie komunistyczne
miało natomiast zasadniczo charakter polityczny – ubezwłasnowolnienia,
ale również, i co jeszcze groźniejsze (bo istnieć bez niepodległości
naród może nawet przez długi czas, co też, zwłaszcza w Polsce, nie
wymaga dowodu) – duchowy. Gdyby zamiary sowieckich komunistów i ich
krajowych wykonawców się powiodły, gdyby nie nastąpiło tąpnięcie,
rozkład, a w końcu krach systemu komunistycznego, Polacy przetrwaliby
wprawdzie fizycznie, ale przestaliby być Polakami (i chrześcijanami),
straciliby duszę, stając się “homines sovietici”. Jeżeli zatem próbuje
się dowodzić, iż Sowieci ocalili nas przed zagładą fizyczną, to jak
można zapominać, że z drugiej strony groziłoby nam unicestwienie
duchowe? No chyba, że jest się skrajnym materialistą, czy to
marksistowskiego, czy to darwinistycznego chowu, dla którego dusza to
puste słowo. Ponieważ, co do mnie, nie jestem również czysto etnicznym
(tym bardziej rasowym) nacjonalistą czy “nacjokratą” (jak to teraz
modniej jest mówić), nie wynoszę na najwyższy piedestał etni i krwi, to
nie uważam również, że nawet i mój naród musi fizycznie istnieć za
wszelką cenę, czyli również za cenę utraty duszy, przeciwnie – istnienie
jego i jego państwowości musi być usprawiedliwione jakimś celem
moralnym. Dla mnie narody, jak pisał Krasiński, to “myśli Boże w
dziejach”, toteż narody żyjące jak bydlęta, na istnienie niekoniecznie
zasługują. Etniczny Polak, myślący i postępujący jak “homo sovieticus”, o
duszy wydrążonej przez komunizm, nie jest moim rodakiem, nie łączy mnie
z nim żadna wspólnota.
Jeśli porównuje się okupację niemiecką
ze zniewoleniem komunistycznym tylko na płaszczyźnie statystyki liczb
pomordowanych, to oczywiście (uwzględniając nawet pierwszą okupację
sowiecką w latach 1939-41), porównanie to wypada bezwzględnie na
niekorzyść Niemców. Z pewnością zabili oni wielokrotnie więcej Polaków.
Ale wszelkiej porównywanie zjawisk jakoś podobnych, lecz jednak różnych
powinno uwzględniać wiele czynników, możliwie wszystkich. A przynajmniej
jedna rzecz nie działa na ich niekorzyść. Niemcy nas mordowali, ale nie
wymagali od nas wdzięczności za “wyzwolenie” spod panowania
“jaśniepanów”, nie żądali stawiania bram triumfalnych na powitanie
Wehrmachtu, nie kazali prosić o przyłączenie Kraju Warty czy Śląska do
wielkoniemieckiej Rzeszy, nie nalegali, aby pisać dziękczynne ody do
Adolfa Hitlera jako słońca ludzkości i chorążego pokoju, nie kazali
studiować “klasyków” ideologii narodowego socjalizmu, nie usiłowali
przerobić nas na dobrych hitlerowców. Powie ktoś, że wynikało to zarówno
z odmiennego od “uniwersalistycznego” komunizmu, partykularnego
charakteru nazizmu, jak również z pogardy dla polskich “podludzi”.
Zapewne, nie zmienia to jednak tego, że tak było: Niemcy zabijali nasze
ciała, ale nie interesowała ich nasza dusza.
Warto jeszcze wspomnieć o tym, co prof.
Wielomski pominął w swojej deklaracji. Najwyraźniej “wyzwolenie” Polski
przez Armię Czerwoną dotyczy według niego tylko obszaru GG, ziem
inkorporowanych do Rzeszy w 1939 roku oraz “zdobytych dla nas” Ziem
Odzyskanych na Zachodzie. “Wyzwolone” byłyby więc tylko Warszawa,
Lublin, Kraków, Poznań, Katowice, tudzież Wrocław, Szczecin czy Gdańsk.
Czy jednak ośmieliłby się także powiedzieć, że Armia Czerwona
“wyzwoliła” także nasze województwa zabużańskie, Wilno, Grodno, Pińsk,
Równe, Lwów, Stanisławów czy Tarnopol? Domyślam się jego odpowiedzi, bo
wiem, że uważa te ziemie (błędnie zresztą nazywane Kresami) za mniej
wartościowe i nieinteresujące z jego punktu widzenia. Nie zmienia to
jednak faktu, że w świetle prawa międzynarodowego wszystkie te ziemie i
miasta należały do państwa polskiego, a więc Sowieci zajmując je i
inkorporując do ZSRS byli ich zaborcami, a nie “wyzwolicielami”.
Konkludując: podtrzymywać tezę o
“wyzwoleniu” Polski przez Armię Czerwoną może tylko zaślepiony
jednostronną miłością moskalofil, dla którego dobro Polski jest tylko
funkcją interesu Rosji.
Jacek Bartyzel