czwartek, 4 czerwca 2020

Prof. Leopold Caro: Katolicki solidaryzm przeciwko liberalizmowi i socjalizmowi


 

          Są ludzie wmawiający w ogół, że dwa tylko kierunki, dwa światopoglądy istnieją w nauce ekonomii społecznej, liberalny czyli indywidualistyczny i socjalistyczny. Dla prawowiernych liberałów każdy, kto żąda od kapitału ruchomego uwzględniania interesu publicznego także i wówczas, gdy wchodzi on w kolizję z interesem majątkowym jednostek, otrzymuje w najlepszym razie przydomek marzyciela lub człowieka przy zielonym stoliku, nierozumiejącego praktycznego życia. Najchętniej przedstawiano by go jako prostego ignoranta lub ukrytego socjalistę i nawet czyni się tak, póki tylko to jest możliwe. W każdym razie zwalcza się go i to bez pardonu.

Podobna jest sytuacja i po drugiej stronie. W oczach socjalistów z drugiej, półtrzeciej i trzeciej międzynarodówki, każdy, kto nie przysięga na Marksa i nie jest zwolennikiem jego teorii materializmu dziejowego, jest tym samym „drobnomieszczaninem”, zwyczajnym „burżujem”, z którym i mówić nie warto.
W tej sytuacji, atakowani z dwóch stron, znaleźli się w Europie powojennej w chwili renesansu myśli liberalnej, dawni zwolennicy szkoły historyczno – etycznej niemieckiej, solidarystycznej francuskiej i szkoły samopomocy spółdzielczej z Nmes, demokraci chrześcijańscy i solidaryści, Leon Bourgeois i Gustaw Schmoller, Leon XIII i Walter Rathenau, Henryk Pesch, Karol Diehl i Othmar Spann, Henryk Ford i Benito Mussolini, słowem wszyscy, ludzie różnych wyznań i obozów politycznych, którzy widzą jasno zarówno bezdroża liberalizmu, jak i nieuniknione przepaści socjalizmu. W Polsce, która chętnie przyswaja sobie każdy modny na zachodzie kierunek, i solidaryzm za wzorem Francji wszedł niedawno w modę.

Światopogląd solidarystyczny stawia na pierwszym planie fakt, że każdy nasz czyn oddziałuje na innych i wywołuje nieodzowną z ich strony reakcję, a tym samym podkreśla współzależność wszystkich ludzi od siebie, wobec czego zaleca nam postępowanie wobec innych członków społeczeństwa, nie spuszczające z oka tej zasadniczej przesłanki. Tym samym ogranicza wolność na rzecz braterstwa i zachęca do tworzenia możliwie równych warunków rozwoju dla każdego. Solidaryzm to poza tym nie jest w pierwszym rzędzie kwestia współczucia czy miłości bliźniego, to przede wszystkim wynik obiektywnych socjologicznych rozważań, schodzących się atoli z zaleceniami większej części religii i systemów filozoficznych, a przede wszystkim katolicyzmu. Solidaryzm to wreszcie uprzątnięcie rumowiska bezpłodnych i marnujących czas i siły ludzkie nienawiści i zawiści, a tym samym ułatwienie rozwoju ludzkości ku coraz to wznioślejszym wyżynom ducha, ku coraz głębszemu wnikaniu w tajemnice przyrody.

Liberalizm gospodarczy natomiast rozumie pod pojęciem społeczeństwa ogół gospodarstw indywidualnych, pozostających ze sobą w stosunkach gwoli dobru każdego z nich z osobna. Liberalizm zaleca, by każdy dbał tylko o dobro własne a „całość sama się złoży”. Podobnym jest w tym względzie, że użyję tu z pewną parafrazą słynnego porównania niemieckiego poety Kleista, do gąsienicy, siedzącej na liściu a nie wiedzącej i nie troszczącej się o drzewo, którego integralną częścią jest gałąź, a jej znów cząstką liść ów zjadany przez to żarłoczne a ograniczone stworzenie, podczas gdy solidaryzm widzi w społeczeństwie samoistny organizm, żyjący własnym życiem i naginający jednostki, acz nie pozbawione, jak w kolektywizmie, gospodarczej samodzielności, do działania gwoli dobru publicznemu.

Przesłanka liberalizmu, jakoby każda jednostka wchodząca w skład społeczeństwa, nadawała się w równym stopniu do samodzielności gospodarczej, równie dobrze pojmowała potrzeby własne i umiała równie zręcznie i celowo dążyć do ich zaspokajania, jest z gruntu fałszywa, a następstwem takiego pojmowania rzeczy muszą być duże i niepokojące różnice w majątku, oświacie i moralności między ludźmi, grożące strasznymi następstwami.

Liberalizm wskazuje na potrzebę kapitalizacji i stad oszczędności w społeczeństwie, pomija atoli doniosłą rolę, jaką w kapitalizacji odgrywają przede wszystkim zyski koniunkturalne, pochodzące ze spekulacji, ze zbiegu okoliczności, przypadku, spadkobrania, jak również fakt, że dobrobyt powszechny wymaga przede wszystkim uporządkowanych w danym kraju stosunków politycznych, społecznych i gospodarczych i dopiero pod tym warunkiem praca i oszczędność indywidualna nie pójdą na marne, pochłonięte przez inflację, wyzysk w procencie czy płacy lub dążenia antypaństwowe pewnych stronnictw czy klas społecznych.

Liberalizm życzy dobrze innym, aby mieć w nich zasobnych odbiorców dla swych towarów; solidaryzm natomiast nie widzi w nikim środka do celu własnego i każdego człowieka traktuje zasadniczo jako równorzędne i równoprawne indywiduum.

Liberalizm ekonomiczny kładzie główny nacisk na wolność, w szczególności na „wolną konkurencję”, swobodę dysponowania swoją własnością i ewentualnie niszczenia jej wedle swego widzimisię, sprzeciwia się natomiast ingerencji państwa, jako stającej w obronie słabszych a przeto krępującej i niewygodnej, a przy tym lekceważy samopomoc spółdzielczą w interesie kupców pośredników. Ukrywa, że sam widocznie w zbawienność wolnej konkurencji nie wierzy, skoro wszędzie zmierza do wyłączenia jej w kartelach, syndykatach czy trustach; skoro dalej notoryczne jest magazynowanie i ukrywanie, a nawet niekiedy niszczenie części produkcji, a nie rzucenie jej w całości na rynek; skoro wreszcie wobec najrozmaitszych rozmiarów targów niezrozumiałe jest, dlaczego właśnie wolna konkurencja, tj. nawet nie całość produkcji i całość zapotrzebowania, ale te jej ilości, które jawią się na rynku i stają do walki, miałyby zawsze stanowić optimum rozwiązania sprawy.

Liberalizm woła: miejsca dla silnych, ale wstydliwie nie wyjaśnia, czy idzie mu o najdzielniejszych fizycznie lub duchowo, czy też o najsprytniejszych i najprzebieglejszych w gonitwie za zyskiem. W istocie rzeczy wolna konkurencja w dziedzinie gospodarczej zapewnia zwycięstwo tym drugim. A czy jest to tak bardzo pożądanym dla dobra publicznego, jak podoba się to wmawiać w naiwny ogół, to pytanie, na które krytycznie myślący z łatwością sami odpowiedzą.

Ponadto liberalizm nie dostrzega, że w społeczeństwie, zezwalającym na nieskrępowaną względami etycznymi rywalizację budzić się muszą najostrzejsze antagonizmy interesów, prowadzące ostatecznie do zupełnego rozstroju, czego przykład mamy w rewolucji bolszewickiej, której siłę i trwałość można zrozumieć tylko na tle przypomnienia sobie w Rosji carskiej bezwzględnego wyzysku i ucisku zarówno małorolnych i bezrolnych włościan, jaki robotników, przy obojętnym i biernym zachowaniu się carskiego rządu i samego przedwojennego społeczeństwa rosyjskiego, uznającego tylko alternatywę: absolutnych rządów samodzierżcy lub skrajnego socjalizmu.

Solidaryzm nie dopuszcza do traktowania jednostki ludzkiej, jako środka do celu, czy to na korzyść innych jednostek zasobniejszych, co praktykuje bez skrupułów liberalizm, czy choćby na korzyść ogółu, co bez skrupułów zaleca skrajny socjalizm.

Wedle światopoglądu solidarystycznego ma bowiem człowiek cel własny, posiada pewien zakres praw wolnościowych, nie wolno mu wszakże używać ich na szkodę ogółu i nie mogą one nigdy kolidować z uprawnionym i godziwym interesem współobywatela. Ponieważ każdej jednostce ludzkiej służy zasadniczo prawo do egzystencji i otrzymania pracy, przeto wszelkie ubezpieczenia społeczne w rozmiarach słusznych i godziwych, wszelkie sposoby utrwalenia czasu pracy w granicach, nie wyczerpujących zdrowia i nie skracających życia ludzkiego, znajdują w kierunku solidarystycznym gorliwego obrońcę. Ponieważ zaś nadto człowiek ma bezwzględne prawo zakładania rodziny, przeto maltuzjanizm a tym bardziej zbrodniczy neomaltuzjanizm, krępujący to naturalne prawo, spotkać się muszą w światopoglądzie solidarystycznym ze zdecydowanym przeciwnikiem.

Człowiek ma wedle niego pełne prawo nabywania własności prywatnej i to także co do środków produkcji – ale własność ta nie może być nigdy nieograniczona, nie może sięgać do prawa dowolnego niszczenia, czy marnowania rzeczy własnej, a mądry i wolny od szykan nadzór państwa zmierzać winien do tego, aby współzawodnictwo nie przeradzało się w systematyczne ujarzmianie słabszych ze strony silniejszych.
Cooperation, not competition, współdziałanie, nie współzawodnictwo, to hasło solidaryzmu, to program jego ku naprawie stosunków.

Jednostka w społeczeństwie, opartym o zasady solidaryzmu, służy dobru ogólnemu, ale i społeczeństwo czy państwo służą nawzajem dobru jednostek. W działaniu jednostki uspołecznionej, dużą odgrywa rolę, nawet przeważa wzgląd na interes publiczny, ale zarazem jest ona sama w sobie celem i ma prawo dbania w godziwych granicach o dobro własne. Tym sposobem solidaryzm przedstawia kierunek, łączący w wyższej syntezie zalety liberalizmu gospodarczego i socjalizmu. Daje ujście inicjatywie prywatnej, dyktowanej interesem osobistym, a obok tego uwzględnia w należytej mierze interes publiczny, poczytując za obowiązek państwa udzielenie pomocy i opieki ekonomicznie słabszym.

Zarówno liberalizm jak i socjalizm prześlizgują się po powierzchni życia, poczytując zjawiska gospodarcze za najważniejsze i istotne a wszystkie inne: duchowe i moralne li za ‚nadbudowę’. Z tego błędnego i ciasnego widnokręgu płyną ich wszystkie niepowodzenia. Droga wprost przeciwna, którą obrał solidaryzm, umożliwia zapłodnienie ekonomiki nowymi myślami, wytwarza szersze dążenia i rokuje nadzieję wielkich rezultatów.

Solidaryzm sięga w głąb duszy ludzkiej, traktuje ekonomikę, jako naukę opartą na etyce, rozumie, że człowiek myślący, działający i gospodarujący, nie dadzą się od siebie odłączyć i że każdy człowiek, mający samoistny, wyższy cel w życiu, działa i gospodaruje zarazem z tych wyższych pobudek, w których tkwi rękojmia przyszłego rozwoju i spełnienia posłannictwa całej ludzkości.

Kapitalizm nowoczesny, który jest objawem ducha liberalizmu, twierdzi niejednokrotnie, że nie pozostaje w sprzeczności ani z wiarą pozytywną, ani tym mniej z etyką. Ale w takim razie zachowuje ją dla sfery najciaśniejszej: rodziny, klubu, partii, zawodu czy klasy. Nie wnosi tych poglądów do życia publicznego i gospodarczego. Co gorsza, twierdzi, że etyka nie ma prawa głosu ani w polityce ani w gospodarstwie społecznym.

Nie wyklucza dobroczynności, owszem do niej zachęca. Idzie nawet jeszcze dalej. Powołując się obłudnie na wyższość idei miłości nad ideą sprawiedliwości, domaga się dobrowolnych świadczeń na rzecz bliźnich, wskazując na to, że przymusowość tychże pozbawia je wartości moralnej, a sprawców ich jakiejkolwiek zasługi.

W gospodarstwie społecznym idzie jednak nie o pobudki czynów dobrych, rozstrzygające w dziedzinie religii i etyki. Idzie przede wszystkim o same czyny. Nie o danie sposobności temu lub owemu, by sam wzniósł się na wyższy szczebel moralny lub zyskał pochwałę współobywateli, ale o to, aby każdego współmieszkańca danego państwa zabezpieczyć przed ostateczną nędzą niezależnie od stopnia uświadomienia społecznego i poczucia obowiązku poszczególnych jednostek i każdemu ze swego nadmiaru przyjść w razie potrzeby z pomocą. Pole dobroczynności i miłości bliźniego pozostaje obok tego jeszcze bardzo szeroko otwarte. A zresztą po dobrach czynach nastąpią w drugim pokoleniu i szlachetne pobudki. Ale pierwsze trzeba na razie wymusić tak jak wymusza się na razie naukę elementarną, szczepienie ospy, służbę wojskową, ubezpieczenie od ognia. Pokolenie następne zrozumie już potrzebę i pożytek tych zarządzeń i stanie się ich zwolennikiem z własnej inicjatywy.

Zdaniem liberalizmu ekonomicznego etyka nie ma głosu tam, gdzie rzekomo rządzą „nieubłagane” prawa popytu i podaży i ‚niezmienne a twarde’ prawa ekonomiczne w ogóle. Sądy wartościujące wszelkiego rodzaju winne być tedy rzekomo wyłączone z nauki, wzorującej się jakoby na naukach przyrodniczych, a ekonomika winna poprzestawać na konstatowaniu koniecznych związków i następstw zjawisk, ignorować zaś z całą świadomością wszelką odmienną wolę jednostek lub przekazywać jej objawy do odrębnej zgoła gałęzi wiedzy czy sztuki, a mianowicie do polityki gospodarczej czy społecznej.

Jak dalece błędną jest ta konstrukcja, stwierdza okoliczność, że gospodarstwo społeczne jest przecież niczym innym, jeno jedną z dróg ujawnienia się życia społeczeństwa, które bez etyki zupełnie by się rozprzęgło a nawet nie dałoby się pomyśleć.

Chcąc wniknąć do samych podstaw solidaryzmu, trzeba tedy będzie zająć stanowisko wobec tych wszystkich problemów zasadniczych i podstawowych. Wszelka przewaga jednych nad drugimi bywa tylko czasową. Koniunktura pomyślna dla kapitału ruchomego może się rychło zmienić. Szablami można wymusić na czas jakiś spokój w społeczeństwie, ale na szablach siedzieć nie można, jak ktoś powiedział. Tylko na sprawiedliwym uwzględnianiu interesów wszystkich członków społeczeństwa, a więc na zrozumieniu solidarności między ludźmi opiera się prawdziwa wielkość i dobrobyt narodów. Tylko solidarność wszystkich warstw społeczeństwa, może stać się drogowskazem, wiodącym z ciemnego boru ustroju kapitalistycznego ku kwitnącej łące powszechnego dobrobytu i spokoju powszechnego, opartego na solidaryzmie. Nikt rozsądny nic zaleca porzucenia ustroju kapitalistycznego z dziś na jutro, uczynienia skoku w ciemność. Idzie tylko o to, żeby uświadomić ogółowi, że ustrój kapitalistyczny, podobnie jak w swoim czasie ustrój feudalny, nie jest wiecznym ani najlepszym, jest tylko zjawiskiem historycznym, że przeto kiedyś ustąpi miejsca innemu ustrojowi, a mianowicie ustrojowi opartemu na solidarności wszystkich członków społeczeństwa. Poza tym ustrój kapitalistyczny, w którym rozstrzyga koniunktura a rządzi kapitał ruchomy, nie jest bynajmniej identyczny z epoką powstania i rozwoju maszyn, które służyć mogą i będą każdemu ustrojowi. W istocie szkoła historyczno – etyczna, z takimi nazwiskami jak Schmoller i Wagner na czele, francuska szkoła spółdzielcza ze znanym i u nas Karolem Gide i wielu, wielu innych uczonych na zachodzie przypuszcza, że ustrój kapitalistyczny w drodze ewolucji, a więc jedynie trwałej, ustąpi miejsca innemu, ustrojowi solidarystycznemu, w którym obok egoizmu także większa niż dotąd dawka altruizmu, wsparta odpowiednią reformą ustawodawczą i wychowawczą, dojdzie do głosu. To też należy dążyć z wysiłkiem i ciągle do poprawy stosunków i to nie tylko przez lepsze ustawy, ale i w drodze ustawicznej pracy nad krzepieniem i dźwiganiem duszy ludzkiej na wyższy poziom.

Kto z pobudek oportunistycznych stawia interes jednostki ponad głos sumienia i interes publiczny, dlatego solidaryzm jest i pozostanie księgą zamkniętą na siedem pieczęci. Kto natomiast rozumie, że społeczeństwo przede wszystkim utrzymuje się więzami etyki i prawa naturalnego, kto twierdzi, że jest zwolennikiem bądź etyki normatywnej, chrześcijańskiej, bądź etyki Kanta, kategorycznego imperatywu obowiązku, ten konsekwentnie dać winien pierwszeństwo interesowi publicznemu przed interesem prywatnym i przejrzeć, że liberalizm gospodarczy prowadzi, zwłaszcza społeczeństwa młode i niewprawne w dziedzinie przemysłu i handlu, jak nasze, do ulegania silniejszym i wprawniejszym, wobec czego ujmowanie się za tym kierunkiem poza zasadniczą błędnością – byłoby i ze względów patriotycznych aktem samobójstwa.

Indywidualizm przesadny nie ogląda się na nikogo oprócz siebie, tym samym przeszkadza życiu w społeczeństwie, jest antyspołeczny. U jego kresu jest anarchia. Narody, które cechował w przeszłości przerost indywidualizmu, muszą go wziąć koniecznie w karby i poddać dobru całości, w przeciwnym bowiem razie doznałyby bądź osłabienia swej zwartości, a nawet zupełnego rozkładu, bądź objęcia rządów przez warstwy nowe, nie mające tradycji mądrego rozkazodawstwa ani nieodzownej jego cechy – umiaru.

Wszelki postęp pochodzi od indywiduum. Fakt ten wyzyskuje dla siebie kapitalizm międzynarodowy, twierdząc bezzasadnie: „wszystko przez jednostkę, a więc i wszystko dla jednostki”. Jaskrawą krzywdę, wyrządzoną tą drogą ogółowi widzi kolektywizm i pragnąc osiągnąć rezultat dla ogółu z pewnością pożądany, głosi równie błędny i jednostronny punkt wyjścia, jak błędnym i jednostronnym jest kapitalizm, na sztandarze swym wypisując zasadę: „wszystko przez masę i wszystko dla masy”. Czy w syntezie tych dwóch jednakowo fałszywych w swej jednostronności poglądów nie zapowiada się i z nich nie wypływa trzeci, bardziej zbliżony do prawdy? – Pogląd brzmiący: „wszystko przez jednostki wybrane i wszystko dla ogółu?”
Ten właśnie fakt, że nadczłowiek, nie w rozumieniu, hyperindywidualisty, genialnego obłąkańca Nietzschego, ale w rozumieniu wyjątkowo uzdolnionej i uszlachetnionej istoty ludzkiej, przewyższającej o wieki rozwoju tłum, dla którego życie ogranicza się do zaspokajania poziomych, somatycznych pożądań – jednak kocha go, troszczy się oń, nawet poświęca dla niego, widząc w nim braci młodszych, zdolnych przy sprzyjających okolicznościach do osiągnięcia wyżyny, jaką sam zdobył, może pragnąć, by w myśl tej samej zasady, wyższe i doskonalsze od niego istoty, jeśli żyją poza człowiekiem gdziekolwiek, równie życzliwie i po bratersku traktowały jego czasową niższość – oto właśnie krzepiąca rękojmia nieustannego, wiecznego rozwoju ludzkości.

Dla nadczłowieka w tym rozumieniu jest to potrzeba życia poświęcać się, a ten ustawiczny ciąg poświęceń, bynajmniej zaś nie walka bezustanna o byt, jak sądził Marks, stanowi najgłębszą treść dziejów. Prawdziwi ci bohaterowie nagrodę najpełniejszą znajdują nie w spóźnionej i niepełnej wdzięczności ludzkiej, ale w samym dokonaniu swych czynów. Nie spełniać ich nie mogą, jak nie może nie przebić powłoki ziemi roślina, której ziarno tkwi w jej wnętrzu. Nie dla czyich pochwał czy zachwytów snobów następnej a choćby współczesnej generacji czynili, czynią i czynić będą to, czego chluba i odblask, owoce i skutki płyną na rzecz wszystkich.

Czynią, bo muszą, bo nie czynić lub czynić inaczej nie mogliby. A może wielkimi są tylko w pewnych dziedzinach, a członkami masy w innych i stąd tym większa ich tęsknota za solidarnością, którą okazują innym, pośledniejszym od siebie, ale której i pragną dla siebie, równie ułomni i słabi w jednym, jak potężni i wielcy w innym kierunku? To, co odczuwają ludzie o wygórowanej wrażliwości, wyjątkowo zdolni i szlachetni, z czasem zrozumieć winien i tym się przejąć wykształcony ogół, zrozumieć w szczególności, że jesteśmy odpowiedzialni za każdy występek i każde zło, któremu nie przeciwdziałaliśmy.
I tu tkwi zarazem najgłębsza filozoficzna treść solidaryzmu.

Ponieważ jest on zgodny z ideą chrześcijaństwa, a tym samym krępujący, więc wolnomyślny liberalizm potępia go jako wymysł reakcji. Ponieważ zgodny jest również z rezultatem nauk przyrodniczych, socjologii i filozofii, więc komuniści, oceniający wartość wszystkich kierunków naukowych wedle ich ustosunkowania do kanonów swej wiary: materializmu dziejowego i dyktatury proletariatu – jak Lenin w gwałtownej swej polemice przeciw empiriokrytycyzmowi – zachowują się wobec solidaryzmu podobnie, jak liberałowie. Ale równocześnie ta zgodność solidaryzmu z wiarą i z nauką, dla zwolenników tego kierunku może być tylko nowym pokrzepieniem, bo wzmocnieniem jego szeregów.
Wszystko przez jednostkę, przez dziejowy jej wysiłek, wyprzedzający wszelki zbiorowy, zorganizowany czyn, i wszystko dla dobra publicznego w granicach zabezpieczenia warunków najwyższego rozwoju jednostek. Wszystko na to, by nie tylko w wymarzonym państwie platońskim, ale w rzeczywistości na czele wszystkich państw, narodów i związków, stanąć mogli wszędzie najwybitniejsi, najgłębsi i najbezinteresowniejsi „nadludzie”, by innymi słowy, filozofowie zostali królami, skoro o wiele trudniej przerobić królów na filozofów.
prof. Leopold Caro