czwartek, 4 czerwca 2020

Robert Brasillach: Wizyta u Léona Degrelle’a


Brasillach

        Dowiedziałaś się, droga Anielo, że spędziłem w Belgii tydzień, podczas którego kawiarnie paryskie urządziły strajk. Nie zrobiłem tego, jak podejrzewasz, z nieumiarkowanej miłości do belgijskiego piwa, świetnego zresztą, ani aby ulokować w tamtejszych bankach kapitał, którego nie posiadam. Opowiem Ci kiedyś o tej podróży, ale najpierw odpowiem na pytanie, jakie mi stawiasz tonem nieco przestraszonym: „Czy spotkałeś Léona Degrelle’a?” Odnajduję w nim uroczy brak logiki Twojego serca i umysłu, gdyż co prawda kochasz Front Ludowy, i chętnie podnosisz w czasie proszonych herbatek swoją małą i zadbaną piąstkę w geście pozdrowienia proletariackiego, ale jednocześnie pociągają Cię liderzy, a ten ostatni chyba także bardzo Ci się podoba. A zatem tak, Anielo, spotkałem się z mężczyzną, o którego pytasz. Gdyby chodziło o kogo innego, miałbym pewne skrupuły przed opowiadaniem o tym: Francuzi mówią o sprawach belgijskich dość niezdarnie, przez co bałbym się pomyłki. Czytałem nawet kiedyś w rubryce satyrycznej dziennika Rex bardzo złośliwy pastisz: zacytowanie wywiadu, jakiego Léon Degrelle udzielił któremuś wielkiemu dziennikowi paryskiemu. Wierz mi, że nie chciałbym być w skórze tego dziennikarza. Widziałem zatem Léona Degrelle’a w dzień jego trzydziestych urodzin – dokładnie 15. czerwca. Trzeba przyznać, że ten młody wódz nie wygląda na wiele ponad dwadzieścia pięć. Przebywając w towarzystwie dynamicznego chłopaka, otoczonego takimi samymi rówieśnikami, nie mogłem się opędzić od gorzkiej melancholii. Zwykło się wyśmiewać Rex nazywając go ruchem smarkaczy. Dziś wokół Degrelle’a są ludzie w każdym wieku a jedyna młodość, która jest wymagana, to młodość ducha. Tym niemniej to właśnie ta prawdziwa młodość, fizyczna młodość działaczy gra tutaj główną rolę i przebija się na zewnątrz. Ech, moja droga Anielo, kiedy doczekamy się we Francji ruchu smarkaczy?

Starszym obserwatorom pobyt w siedzibie Rexu mógłby się wydawać uciążliwy, tak jak pobyt w siedzibie dziennika Le Pays Réel, gdzie udam się za chwilę, aby zakupić kilka broszur oraz znaczek reksistowski, za pomocą którego mam zamiar szokować paryskich przechodniów. Ujrzałem tam bowiem dyżurnych studentów – nieuporządkowanych, żywych, nieustannie żartujących, nieustannie w dobrym humorze. A potem powiedziano mi, że ci studenci mają za sobą tysiące ludzi, którzy ich słuchają, że oni mogą wiele osiągnąć i że możemy się od nich sporo nauczyć.

I o to zbliża się do mnie ten młody, zręczny człowiek o solidnej posturze i oczach błyszczących na tle pełnej twarzy. Mówi do mnie tubalnym głosem, jakim przemawia się do tłumów: głośnym, ale naturalnym. Nie wiem jeszcze, co mi powie, czego jest wart: wiem jedynie, że emanują z niego radość i miłość życia, a jednocześnie pragnienie przekazania tego uczucia innym; wola walki, co samo w sobie jest już godne podziwu. Nie sądzę, droga Anielo, aby byli na świecie wielcy przywódcy pozbawieni tego typu zwierzęcej mocy, fizycznego promieniowania. Nie wiem na tym etapie, czy Léon Degrelle ma inne zalety – tę z całą pewnością.

Później dowiaduję się, że ma również inne, równie osobliwe.

Nie jestem teoretykiem polityki, mówi z mocą. Polityka to coś, co się czuje, to instynkt. Jeżeli jest się tego instynktu pozbawionym, to nie ma się tutaj czego szukać. Ale naturalnie trzeba pracować, potrzebny jest wysiłek. Staramy się dać poznać ludziom od dłuższego czasu. Lato nie przychodzi w ciągu jednego dnia.

To zdanie wydaje się do niego pasować, pojmowanie polityki niczym pory roku, zdolność wyczucia skąd wieje wiatr i konkretne pojmowanie rzeczywistości. To właśnie dzięki tym cechom Léon Degrelle poruszył tak umysły Belgów i stał się znany nawet poza granicami kraju.Rex skrystalizował nie tyle idee, ale pewne tendencje. Tendencje, które można wyłożyć w sposób znacznie bardziej precyzyjny niż mogłoby się wydawać. Rex odnosi sukcesy właśnie dzięki temu, że nie ufa abstrakcji i zamiast tego przywołuje szczegóły: szczegóły naszego codziennego życia, a nie życia w ogóle. Wydaje mi się, droga Anielo, że kobiety powinny to łatwo zrozumieć.

Nie potrafiły tego pojąć, mówi mi, zarówno francuskie jak i belgijskie partie prawicowe. Mają program społeczny, ale nie potrafią wcielić go w życie. Nie znają życia. Jedyną klasą społeczną, która posiada wychowanie polityczne – dobre lub złe – jest klasa robotnicza: jako jedyna uczestniczy w zebraniach, czyta gazety, potrafi wyartykułować swoje żądania. Partie prawicowe wykluczyły się z oddziaływania ludu na życie społeczne. Ale co możemy osiągnąć bez udziału ludu?

To właśnie dlatego trzeba wpierw zrozumieć. „Nasz ruch ma charakter ludowy. Nie należy wierzyć, że socjaliści zrobią coś dla robotników. Czterdziestogodzinny tydzień pracy? Od dwóch lat istnieje we Włoszech. Od przyszłego roku Niemcy zamierzają organizować swoim robotnikom trzytygodniowe rejsy statkiem na Wyspy Kanaryjskie lub na Azory. To reżimy autorytarne ustanawiają święta pracy i propagują godność robotnika. Teraz kolej na nas.”

I zaczyna się nagle śmiać z tą młodzieńczą energią, która nigdy go nie opuszcza.

Ach, komuniści są wściekli! Nie mogą już organizować zebrań, gdyż muszą zajmować się zakłócaniem naszych! Czerwona flaga? To nasza flaga! Front Ludowy? Jest taki w Belgii: „Front Ludowy Rex”. Międzynarodówka? Śpiewamy ją innymi słowami. Strajki? Popieramy żądania robotników. Zamierzam złożyć projekt ustawy w sprawie podwyższenia pensji o 10%. Ale bez demagogii: należy jednocześnie dążyć do analogicznego zwiększenia przychodów.

Następnie spoważniał i dodał:

Ważna jest intencja, z jaką się do tego dąży. Po katastrofie w naszej kopalni, król Albert zapytał się pewnego robotnika: „Czego żądacie?” A robotnik odpowiedział: „Domagamy się szacunku.” W tym tkwi problem. Tego nigdy nie zrozumieją partie prawicowe – ani u nas ani u was.

Léon Degrelle począł maszerować po swoim biurze. Złości go na swój sposób ta ignorancja ludzi prawicy, ludzi lewicy, te wszystkie głodne kawałki, które złoszczą w tym samym czasie tylu młodych ludzi w każdym kraju. Chaotycznie tłumaczy mi swoje projekty stanowiące przedziwną mieszankę nowoczesnego korporacjonizmu i zasad chrześcijańskich. Chce stworzyć społeczną służbę kobiet: wysyłać młode mieszczanki do chorych i młodych matek, chce, aby wszyscy pracujący pokochali swoją pracę. Specjaliści pewnie mogliby debatować nad niektórymi kwestiami ekonomicznymi. Ja specjalistą nie jestem, więc się w dyskusję nie wdaję. Tak samo nie mam zamiaru dyskutować (czy miałbym do tego prawo?) na temat specyficznie rozumianej polityki belgijskiej Léona Degrelle’a: flamandyzującej we Flandrii i walonizującej w Walonii. Kto wie, czy to właśnie ona nie ocali Belgii? To, co mnie porusza, to tytuł dzisiejszego wydania Pays Réel: „Pracujący wszystkich klas łączcie się!” – można przeczytać. To jest właśnie nowy sposób oddziaływania, nowy słownik tej partii smarkaczy. Można myśleć co się chce – czujemy, że są nam bliscy.

Poza tym, Rewolucja Léona Degrelle’a jest Rewolucją moralną. Nie może być inaczej: Degrelle chce przywrócić stare uczucia miłości króla, miłości narodu, pomocy rodzinie, zbliżenia klas pracujących, w miarę możliwości, do ziemskiego dobrobytu. To samo zrobili Mussolini i Salazar. Nic dziwnego, że zbiera się wokół nich tyle nadziei i tyle nienawiści. Potem rozmawiamy jeszcze o Francji i o jej kulturze, wobec której odczuwa tak duży dług, o ludziach i o pragnieniu, aby nasz kraj wyszedł poza swoje zużyte formuły i niebezpieczne iluzje. Wiem, że nasze partie nie mówią niczego, co wydawałoby się ważne temu młodemu, gwałtownemu i bezpośredniemu mężczyźnie. „Na waszej prawicy jest tylko jedna partia, która wie, czego chce – to Akcja Francuska.” I dodaje: „Naturalnie, wszyscy czytaliśmy Maurrasa.” Następnie mówi o swoim pragnieniu czynu, o ogromnych wiecach, planach, które rozpalają ten wielki umysł. Potem zatrzymuje się i znowu powraca do Francji, aby rzucić w moją stronę: „Wydaje mi się czasami, że we Francji jest tylko jedna osobowość polityczna – to Doriot.”

Nie mam zamiaru ukrywać przed Tobą, droga Anielo, że opuszczałem Léona Degrelle’a z poczuciem goryczy. W następnym tygodniu uczestniczyłem w zebraniu partyjnym naznaczonym konfliktem pokoleniowym. Należałoby jeszcze długo nad pewnymi kwestiami dyskutować i z pewnością wiele rzeczy w reksizmie pozostaje niewiadomą, nawet gdy przeczyta się działa młodych doktorów tego ruchu. Nie mam zamiaru wystawiać na obecnym etapie żadnych ocen. Ale nie tylko książki są na świecie. Tej młodzieży (oraz ludzi młodych duchem), tego zgromadzenia młodych ludzi, którzy czerpią radość z projektowania nowego świata i którzy pracują gorliwie, rozmawiają, piszą, biją się, bez przerwy przemieszczają samochodami i kolejami, zatrzymują w najmniejszych wioskach, śpią dwie, trzy godziny na dobę, nigdy nie opuszcza radość życia. Pytam się, dlaczego? Dziwię się i smucę. Czy z tych wszystkich pomieszanych tendencji, które wstrząsają Francją, nie dałoby się wykrzesać odrobiny młodości?

Nie wiem, co zrobi Léon Degrelle – nie jestem, w przeciwieństwie do p. Bluma, prorokiem. Ale wierz mi, droga Anielo, to rzecz niezwykle emocjonująca zatrzymać się u progu czegoś, co ma się rozpocząć, czemu jeszcze grozi wiele niebezpieczeństw, ale co daje nadzieję. Nawet gdyby nie wszystkim miało się podobać to, co stanie się z tym ruchem w przyszłości, trudno powstrzymać się od uczucia zazdrości.

Robert Brasillach
 Je Suis Partout,20 VI 1936

Za:  https://www.nacjonalista.pl/2017/11/11/robert-brasillach-wizyta-u-leona-degrellea/